Pola odlepiła od sukienki nalepkę ze swoim imieniem przyklejanym przez panią przedszkolankę na cotygodniowym kursie. Wyjęła ze śmieci pieluchę z kupą i nakleiła na niej „Pola”. Piotr mamrocze po freudowsku, że to zwiastuje apogeum fazy analnej. Dla mnie to śmierdzący artefakt.
8XII
Inkasent szczęścia – Piotr rano. Zbiera całusy od Poli, moje niewyspane uśmiechy i z energią przodownika pracy idzie rozpalić piec martenowski naszego kominka.
9XII
Rozwód znajomych, jeszcze ze szkoły. Ona ma od dwóch lat kochanka. Nie lepszego od męża, jest po prostu dla niej lepszym mężem. On nie chce się zgodzić na rozstanie, bardziej z męskiej dumy, chociaż twierdzi, że z miłości. Gdzie była ta miłość ostatnio? Znikającym w barze zjawiskiem kwantowym? On ją śledzi, oskarża. Gdyby mógł, wrósłby w nią własnym krwiobiegiem, wtłaczając swoje pragnienia. Na szczęście nie da się tak omotać sobą kogoś innego. Gdyby byt rodziną – trudno, nie ma wyjścia. Łączy nas krew, przodkowie, więc tajemnica sięgająca w głąb czasu. Mamy gdzieś wspólny totem założyciela i nasze serca wybijają podobny rytm w tańcu rodzinnej tradycji.
Wieczorna jazda do domu. Nie ma pobocza, pijacy idą prosto pod koła, jeszcze szybciej pakują się pod nie rowery bez oświetlenia.
Dziurawe asfaltowki są imitacją dróg w błocie. Nie zbudowano ich na śladach rzymskich, brukowanych traktów. Powstały znikąd i prowadzą meneli donikąd, w pijaną, podmiejską noc.
Zjeżdżam na bok i liczę do dwudziestu, włączam stację religijną. Muszę się uspokoić, zaraz na-bluzgam komuś, zabiorę do bagażnika rower. Albo pojadę na policję i zgłoszę możliwość morderstwa przez potrącenie, jego nieuchronną obietnicę.
10 XII
Moje dwugodzinne święta. Idę do dominikanów. U nich cały rok jest odświętnie, Chrystus się ciągle rodzi dla każdego.
Potem chodzę po sklepach, wybieram książki, bombki. Mam czas dla siebie, na rozpieszczanie marzeń drobiazgami. Później już będzie stół wigilijny, krzątanie się przy innych, cała świąteczna bajka dla Polusi.
11 XII
Umarł profesor Wierciński, Profesor. Ten, u którego nie byłam zapisana na studia, a od którego nauczyłam się najwięcej: sposobu myślenia. Przez kilkanaście lat nie opuściłam żadnego wykładu w Krakowie i po powrocie z Paryża w Warszawie. To nie były wykłady, to były podróże pod włos ludzkości. Wierciński był antropologiem, więc pod kość ludzkości.
By wyssać z niej szpik mitów i tajemnych tradycji. Światowy specjalista od predynastycznego Egiptu i prekolumbijskiego Meksyku w Polsce nauczał interpretacji kabały. Ale jak, cuda się działy: już miał wyjaśniać kabalistyczne sekrety słów „chleb”, „błogosławieństwo” mających w sobie dźwięk „grzmotu”, gdy do sali wykładowej weszła studentka o nazwisku Piekło. Trzymała świeży bochen z krakowskiej piekarni i wtedy w pogodny dzień rąbnął gdzieś obok przy kościele jezuitów piorun.
Sam o sobie mówił „typ kromanioński” – dość grubokościsty, z masywną czaszką o zaznaczonych wyraźnie wałach nadoczodołowych. Wprowadzał do mojej Europy kulturę i sztukę porównywalną do kromaniońskich objawień z jaskini Lasceaux. Dzięki niemu, powołując się na jego wykłady, metody analizowania, zrobiłam przez rok magisterkę w snobistycznej uczelni francuskiej.
Politycznie był niedzisiejszy, głosowałby najchętniej na egipską teokrację – na swoich, kapłanów wiedzy. Nie wiem, co go czeka po drugiej stronie, specjalistę od apokaliptycznej „śmierci wtórej” i podróży za drugi horyzont starożytnego Egiptu. Nie wiem, w co wierzył, w którą wersję, chociaż najbardziej kompletna wydawała się mu buddyjska. Modlę się za niego po hebrajsku, w języku, który uważał za źródło Słowa.
12 XII
Siedzę nad Połą malującą swoje abstrakcje, fabuły emocji. Napaćkane beże, błękity uruchamiają we mnie narrację. To jest chyba to, co chciałabym robić, pisać o malarstwie. Tekst płynie wtedy barwą, mieni się. Gdyby pozbierać z moich książek kawałki o Baconie, Vermeerze, Rothko, zebrałby się mały album. Mieć tyle czasu i pieniędzy, żeby czytać i oglądać oryginały na całym świecie. Może w innym wcieleniu byłam blejtramem.
Nie mogę się oderwać od „Werandy” i „Home Vogue”. Fotografowane domy i mieszkańcy. Przyjrzeć się lepiej – psychologiczne portrety ułożone z rzeczy. W wywiadach można bajerować, picować życiorys. We własnym domu nie da się oszukać zwiedzających. Kolory, bibeloty, meble są puentami gustów, morałem lat.
Nas nie stać na urządzenie domu. Jedyne, co możemy na razie zrobić, to go nie zapaskudzić.
Przeglądam książki Wiercińskiego i chce mi się płakać. Nad naszą bezbronnością. Chociaż on walczył o metafizyczną godność. Jeśli straszył swoich uczniów, to egipskim hieroglifem zatracenia, przedstawiającym układ pokarmowy. Człowiek wypatroszony z ducha, czysta konsumpcja.
Nie był gnostykiem, gnostycy to cwaniacy. On brał na siebie grzech pierworodny i szedł w procesji tradycji, robiąc na jej marginesach notatki tak żarliwe, że heretyckie.
13 XII
Trzynasty grudnia ma być rocznicowym etapem ciągu ewolucyjnego historii Polski. Podobnym do tych z tablic antropologicznych, gdzie epoki wyznaczają pochód od małpy, małpoluda po człowieka. Myller ze starą ekipą wymyślili sobie pochód od 13 XII stanu wojennego z maczugą gumowej pały po triumfalną Kopenhagę 13 XII rok temu i szczyt w Brukseli dzisiaj. Komuniści wyprowadzą nas na prawdziwych Europejczyków. Wmówią, że te koszmarne lata powojenne były koniecznym etapem ewolucji ku szczęśliwości Unii. Trzeba będzie dziękować generałowi za istnienie. Nie ma bardziej dyplomatycznego zwrotu na określenie jego roli w historii.
„Nicea albo śmierć” – czemu nie dodać: kliniczna? Prawdopodobnie zostaniemy na poboczu Europy jako potrącony przez Historię świeży trup w komie. Gotowy w każdej chwili umrzeć na prawdę, do końca, zawartości, bo jesteś, Europo, tego warta.
Lepimy bałwana. Klasycznego z marchwią w nosie i okrutnym uśmiechem. Na głowie czapa z garnka, w ręku kij przystrojony powiewającą chustką. Wracając ze spaceru i widząc go przez płot, mamy to samo skojarzenie: czerwonoarmista napada na polski dwór. Brak mu tylko skradzionego zegarka. Znajdujemy odpowiedni w garażu: dużą, plastikową tarczę. Wsadzamy w środkową kulę śniegu. Gdyby ktoś pytał, mamy zegar podwórkowy.
14 XII
Tak się cieszę, że nie jestem Husajnem. Żadnym generałem, redaktorem, szefem zatrudniającym kadzących mu ludzi i wpadającym powoli w paranoję wszechwładzy. Cieszę się, że nie jestem Husajnem. I tym złapanym, i tym panoszącym się kiedyś po swoich pałacach, żeby w końcu zamieszkać w grobie. Takie miał mniej więcej wymiary „schron” – ziemianka, gdzie go znaleziono.
Czy całkiem oszalał, zamykając się w krypcie, żeby kontynuować bliskowschodni mit odrodzenia przez zmartwychwstanie, na podobieństwo Ozyrysa czy Jezusa?
Ani gwiazdki śniegu, wszędzie zieleń. Tylko nasz bałwan jest biały. Przechylił się i skapuje do garnka, który spadł mu z głowy. Przerażające, lodowe harakiri.
W „Playboyu” „20 pytań” do Muńka. Już wiem, czemu ciągle go słyszę. Pięćdziesiąt procent dochodów ma z tantiem. Co włączę radio, Muniek inkasuje. Znowu przesunął koniec swoich koncertów, tym razem na 2005. Logiczne, wejdziemy do Unii w prysiudach muńkowych, jakby inaczej, kto inny by nam tak uniwersalistycznie grał (słuchają go podobno i dresiarze, i studenci, a Szwagierkolaski emeryci)?
15 XII
Nie mam siły chodzić po sklepach. Upokarza mnie to wędrowanie, kolejki, tłok. Akurat przy tym, co mam kupić według listy spisanej przez mamę, najwięcej ludzi. Zostawiam koszyk, wychodzę. Namówię Piotra, dla Poli zakupy to ciągle zabawa, niech idą razem. Mogę Święta spędzić przy białym obrusie i chlebie. Kiedy jest już najgorzej i wpadam w panikę, przypominam sobie ołtarzyk ze stojącą na ziemi ikoną i świecą za głównym ołtarzem paryskiego kościoła Saint-Germaindes-Pres. Albo klasztor w Arc sur Ciel. Ciszę ogrzewaną płomieniem i modlitwą. Jak dobrze, że jest RFM Classic, bo we mnie tylko wycie.
Przy sprzątaniu odkryłam za kanapą gniazdko starego makaronu. Pola podpytana, czemu chowa swoje ulubione jedzenie, odpowiada niewinnie: kluseczki mają być na choinkę.
Chyba jej kilka powiesimy. Skoro zdołała odłożyć swój przysmak i uznała go za wart błyszczenia na pierwszej w życiu choince… jeśli tak ją sobie wyobraża…
16 XII
Inaczej nie będzie? Przeczytam to, co dostanę pocztą, nie mając sił i czasu na jazdę do księgarni? Dzisiaj przesyłka z Santorskiego – Prządki mądrości i najnowsza książka Jagera Tu / teraz. Przerzucam kilka stron, dziwiąc się:
– Ale mamy tolerancyjny Kościół. Dziesiąta strona, żadnego grzechu…
Piotr radzi mi zajrzeć na stronę ostatnią: „Willigis Jager (ur. 1925), jeden z najznamienitszych nauczycieli duchowych naszych czasów, benedyktyn i mistrz zen. Od lat prowadzi wielu ludzi w Niemczech i w Europie drogą duchową zen i kontemplacji… Głosi jedność doświadczeń wszystkich religii. W roku 2002, w pięćdziesięciolecie święceń, Jager dostał zakaz prowadzenia wszelkiej działalności wydany przez Kongregację Nauki i Wiary. Postanowił wówczas na trzy lata wziąć urlop z zakonu i kontynuować swoją pracę…”