Teraz mam „własne” grusze, dęby za oknem. Ale nadal hoduję bonzai. Rosną w doniczkach mieszczących się w dłoni niby dzieci noszone na ręku. W przeciwieństwie do dzieci, wiadomo, co z nich wyrośnie. Bo drzewa są tylko dobre, mądre, bezgrzeszne i dlatego ciągle wegetują jedną nogą w Raju, z którego ich nikt nie wypędził.
Idziemy z Połą na koniec ulicy pokolędować do sąsiadów. Z pięćdziesiąt osób, Dyrygent przy fortepianie na tle portretów litewskich przodków. Choinka – krzak na pół salonu. Stoję z boku, śpiewać nie umiem, umiem podziwiać. W blokach ludzie uciekają od siebie, no, może dwóch sąsiadów się kumpluje, tworząc koalicję przeciw tym z dołu, tym z boku. W domkach nie dzielą ściany. Łączą ploty i wspólne bolączki -jak te kręgosłupowe:
– Gdzie Piotr? – pytają sąsiedzi.
– Na desce.
– Aaaa – zazdrościowo. – W górach kopa śniegu.
– Chory na plecy leży.
– Aaaaa – solidarnościowo. Co zagroda leży jakiś miejski połamaniec od rąbania drewna, kopania ogrodu, noszenia dzieci.
Zasypują mnie radami, adresami lekarzy.
31 XII
Piotr leczy się bezruchem. Idę więc sama do sąsiadów na szklankę grzańca. Pola pożycza od ich synka gitarę i szybko wracamy w ciemnościach: wino (we mnie), kobiety (my) i śpiew (Pola).
Robimy roczne rozrachunki. Piotr, rocznik 54, wylicza: wszystkie lata z końcówką 4 były dla niego rewolucyjne. Obliczam swoje. 64 – urodziny, 74 -przeprowadzka z Balut Śródmieścia na głębokie Batuty. 84 – wyjazd do Krakowa na studia, 94 – powrót z Paryża do Warszawy. Nie chcę w tym roku wracać, wyjeżdżać, przeprowadzać. Chcę siedzieć u siebie, cichutko na dnie Nieba.
Czytam przy kominku pamiętniki Saint-Simona, Piotr myśli, Pola śpi. Mój największy sukces w tym roku? Jestem przeszczęśliwa, że nie mamy myszy!
Pierwsze zdanie po życzeniach noworocznych i szampańskich pocałunkach:
– Ornitolog to takie słowo, które rośnie w ustach – Bond, James Bond z telewizora.
STYCZEŃ
1 I 2004
W wolnych chwilach (minutach) siedzę nad Saint-Simonem, jego wspomnieniami z kryształowego wiwarium Wersalu, gdzie podlany perfumami rozkwitał kwiat ludzkości z gatunku mięsożernych orchidei.
Spoglądam na nie mniej egzotyczne wygibasy zawodników sumo w telewizji. Skąd narodowa fascynacja Japończyków tymi specjalnie tuczonymi grubasami? Dalekowschodnia odmiana żyjącej, roztrzęsionej galarety z fois gras podawanej na półmisku areny. W tym musi być coś homoseksualnego: plaskające biusty, gołe półdupki obejmujących się grubasków, długie włosy upięte w kok. Dla kobiet to może z trudem poruszające się, przekarmione bobasy, od których oczu nie można oderwać.
Msze z dziećmi hałasem przypominają piaskownicę: wrzaski, płacze, przepychanki. Największy rozgardiasz i ubaw na scenie, czyli na stopniach ołtarza.
– Teraz się pomodlimy – zaproponował dominikanin.
– No właśnie, za kogo?
Pola, ssąc zawodowo smoczek niby cygaro, oceniała swoje szansę na główną rolę.
Natychmiast do mikrofonu podeszło kilku odważnych chłopców.
– Za mamusię – powiedział najmłodszy.
– Za mamusię i tatusia – zaczęła się licytacja.
– Za rodziców, dziadka i papieża – bezzębny szkrab wykończył konkurencję.
Jednak do mikrofonu dorwała się rezolutna dziewczynka i zmiotła wszystkich:
– Pomódlmy się za Pana Boga.
2 I
Odłamki gotyku wystające ze skarpy Starego Miasta. Ostre łuki murów z przypieczonej, złocistej cegły są świątecznymi piernikami oklejonymi lukrem śniegu.
W gazetach posypały się gwiazdki, oblepiły filmy, płyty i książki mające swoje premiery rok, dwa lata temu. Wiele z nich, wtedy uznanych za złe, dzisiaj błyszczy. Tak jest chyba z prawdziwymi nowościami. Gdy się pojawiają, ocenia się je lepiej albo gorzej, niż na to zasługują, prawie nigdy sprawiedliwie. Ze strachu, żeby nie zrobić z siebie głupa, bo nie wiadomo, ile to coś warte, i z powodu układów stawiających na piedestał lub flekujących. Kultura tak jak każda planeta ma własną atmosferę. W jej skład wchodzi głównie koniunktura.
3 I
Gdybym miała się przyznać, kim jestem, elfom i krasnoludom goniącym mnie za ucieczkę z Władcy Pierścieni, powiedziałabym: „Mam waginę, piersi, jestem kobietą – więc w czym mogę wam pomóc?”
Tak, jestem typową Polką wychowaną na hostessę. Dbam o swój wygląd i cudzą wygodę. Slogany reklamowe epoki (humanizm i współczucie) mylę z handlową propagandą (skremuj się za życia, jesteś tego warta). Dlatego bywam wrażliwa, przewrażliwiona do tego stopnia, że kilkunastoletni siostrzeniec może mi powiedzieć: „Eee, ciocia, nie kumasz, ten film to arcydzieło, nie dla dziewczyn”.
Zamiast dzieła sztuki zobaczyłam siny koszmar zatytułowany Władca Pierścieni. Dwie wieże. Dwóch facetów ponad godzinę szło z jednego końca ekranu w drugi. Jedynym urozmaiceniem akcji było zarzynanie i zagryzanie. Ilość trupów na metr taśmy filmowej przekraczała Stalingrad. Szeregowiec Ryan ze swoimi najbardziej realistycznymi scenami wojennej masakry to przy tym wesołe miasteczko. Nic dziwnego, że szykują się już nowe Oscary za najlepsze zbrodnie.
Nie odróżniam hobbitów od krasnoludów. Widzę w nich ludzi wypuszczonych z obozów koncentracyjnych: łyse szkielety obgryzane przez dwunożne owczarki alzackie. Film nie o baśniowej walce dobra ze złem, ale o katowaniu podludzi. Mających twarze, mówiących, różniących się wzrostem i adresem. Czystki etniczne zasługujące na nominacje. Jakich my czasów dożyliśmy: masowe rzezie są rozrywką dla naszych dzieci oklaskujących efekty specjalne agonii.
Dotrwałam do scen poetyckich, gdy bohater spacerował po bagnie usianym topielcami. Pamiętam podobną scenę z Pół śmierci o ludobójstwie w Kambodży, ale tamten film był dla dorosłych. Ten jest fantasy – wciąga widza w realistyczny świat wyobraźni. I nie ma w tym ironii, zabawy konwencją. Jest hipnoza. Dla mnie fantasy to robot wyklepany z puszki konserw i miażdżony grawitacją spojrzenia wróżki. Ale gdy puszka żałośnie przy tym piszczy, już mi źle, współczuję wszystkim piszczącym psom użytym do nagrania takiej ścieżki dźwiękowej. Nawet fiksujący komputer z Odysei kosmicznej 2001, będący samym głosem, wzbudzał litość swoją techniczną, ale po ludzku skomlącą śmiercią.
Fantazją jest balet widelców w chaplinowskiej Gorączce złota. Widelce nie mają przecież swojej primabaleriny. Gdy jednak Chaplin w głodowej malignie chce je wbić w kolegę, zaczyna się historia na kanwie przypadków ludzkości.
Chrześcijanie w ubiegłym sezonie palili książki o dziecięcym hokus-pokus Harry’ego Pottera, a w tym co? Pozwalają mordować dziecięcą wrażliwość pod pretekstem szlachtowania szatańskich pomiotów i pogańskich krasnoludków?
One nadal mnie prześladują, mnożą się w trzecią część trylogii i dopadają nawet przy Misiu Puchatku. Sięgam w supermarkecie po kasetę dla dziecka o małym rozumku, a tu wyskakuje z postera trójwymiarowy, głodowo pokurczony stwór (hobbit?) i nie wiem, czy zbiera na akcję charytatywną, czy będzie w efekcie wirtualnie umierał.
OK, nie jestem uosobieniem delikatności. Wymyśliłam film (Szamankę) zjedzeniem na żywca mózgu głównego bohatera. Nie ja jedna, potem ucztowano podobnie w Hannibalu. Ale to był pojedynczy mózg, w dodatku męski. Spożyty prewencyjnie, by nie wymyślił gorszych okrucieństw. Był deserem, nie daniem głównym zżeranym kilka godzin – tyle, ile trwały Dwie wieże i starożytne zabawy w rzymskich cyrkach. Rodzice prowadzili tam dzieci na pokaz pożerania przez lwy chrześcijan, niewolników, naszych starszych braci elfów. Rzym upadł, skończył się Kościołem katolickim. Eee, chyba nie upadł, ciągle w nas gnije.
4 I
Przed ladą z mięsem przewertowalam w wyobraźni obrazy Bacona. Przy warzywach podchodzi do mnie chłopak i mówi, że czytał Sceny z życia kilka razy. Zamiast zapytać, dlaczego, chowam się za wózek z zakupami. Jestem trochę upiorem poruszającym wymyślone postacie, trochę własną reinkarnacją w innym wydaniu i utrzymanką tych, którzy mnie kupują. Stoję więc, bojąc się poruszyć, dać pierwszeństwo którejś mnie.
– Niech się pani nie da i dalej tak pisze – chłopak podnosi w geście zwycięstwa siatkę cytryn.
Robię coś między ukłonem a zgięciem po ciosie i odjeżdżam wózkiem. Nie mogę zmienić profesji na inną Gretkowską.
Zima: w przedpokoju nie topnieje nam śnieg na wycieraczce.
Masaż – masaż erotyczny.
5 I
Wyjeżdżamy z domu o dziesiątej rano. Przy zjeździe na Piaseczno dwugodzinny korek, zawracamy. Polska przestała świętować, ruszyła powolutku do pracy, czyli blokady samej siebie?