Выбрать главу

Buddę (Przebudzonego) zrywającego zasłonę ułudy i Neo walczącego o wyzwolenie ludzkości ze złudzeń Matrixa grał ten sam aktor – Keanu Reeves. Zamiast miotać się w sutannie, równie dobrze mógłby mieć hinduskie szaty, i tak kojarzy się religijnie – nad-przyrodzenie, mieszając porządek ludzki z boskim i zwierzęcym. Jego spojrzenie jest spojrzeniem właśnie przebudzonego. Wyrwanego gwałtownie ze snu rozcięciem powiek. Z ich wąskich, ciemnych szczelin patrzą zwierzęce oczy bestii ukrywającej się w człowieku. Gdy je zamknie, znowu zarosną skórą. Twarz boskiej hybrydy, zbyt płochliwej, by zostać tylko zwierzęciem, zbyt wyrafinowanej na bycie człowiekiem.

Zastanawiamy się, jakie przedszkole wybrać dla Poli (w bardziej dramatycznej wersji: „Do którego ją oddamy”). Która fabryka dzieciństwa będzie najlepsza? Tam, gdzie się tylko bawią, czy tam, gdzie już uczą? Gdzie wychowują czy tam, gdzie hołubią? Za tym wszystkim jest obawa, że nie będąc z nią cały dzień, nie zrozumiemy już jej skojarzeń i lęków. Pojawi się nieprzetłumaczalny dystans tych kilku osobnych godzin. Pola, dorastając, będzie używać abstrakcji najpierw nieporadnie jak za dużych klocków, potem sprawnie wyrzuci nas ze swego świata – wyabstrahuje w pojęcie „rodzice”. Na razie jesteśmy wszystkim. Kto jest bardziej infantylny, my czy ona?

Dostałam w telewizji od Cejrowskiego jego Gringo wśród dzikich plemion. Czyta się rewelacyjnie – i humor, i egzotyczna zgroza. Można by to przerobić na szkolny podręcznik tolerancji i przygody, tym bardziej że każdy rozdział kończy się morałem. Cejrowski, nie polemizując z urojonym wrogiem, bo atakowany naprawdę przez klimat, żądła i bandyterkę, ma czas przyjrzeć się całkiem obiektywnie, a nawet poetycko dżungli świata. Opisał swoje podróże tak sugestywnie, że czytając, słyszałam gdzieś zza ramienia jego głos nieco przemądrzałej papugi.

Większość książek tego rodzaju jest bezosobowo obiektywna, po prostu relacje ludzkiego wziernika wysłanego na zadupie. Moje ulubione Wesoły antropolog (Anglik w najczarniejszej Afryce uprawiający naukę i naukowy seks z tubylcami), Hotel w Lhassie (paryżanin w Tybecie usiłujący prowadzić luksusowy hotel i uchronić turystów przed tym, co chcą zwiedzić) są podróżami bardzo daleko od siebie, więc i od Zachodu. Podróże ekstremalne.

7 I

Ważę tyle, ile chuj słonia – 45 kilo w erekcji. Wiem, niedużo. Ale nie chce mi się jeść. Karmiąc Połę zupką, trawię cały wysiłek jej i swój, po czym jestem syta. Moja niechęć do jedzenia ma też swoje drugie danie. Żarcie do mnie nie pasuje. Kafka mówił: „Co ja mam wspólnego z Żydami, ja nie mam wiele wspólnego z sobą”. A co ja mam wspólnego z kalafiorem albo bułką? Nie mówię o genach, te po ostatnich odkryciach naukowych ludzie mają wspólne nawet z zapałką. Chodzi o głębię istoty: słoneczną, dojrzałą zbóż, owoców i moją niestrawną.

Zamiast jedzenia wolę herbatę, podlewam się jej medytacyjną mądrością. Wmawiam sobie, że Lo Tung miał rację, pisząc: „Nie interesuje mnie nieśmiertelność, interesuje mnie smak herbaty”.

Zaparzam dziennie kilkanaście swoich zielonych i czarnych. Cała ceremonia niecierpliwego wrzątku i harmonii gestów odmierzających odpowiednią ilość wody, listków. Wywar z czasu: trzy, pięć minut nasiąkniętych wiecznością.

Może dlatego kolor czarnej herbaty ma powagę mnisiego habitu. Rozpuszczalnej oczywistości.

8 I

Gra wstępna Jastruna. Rarytas gatunku: erotoman gawędziarz. Sześćdziesiąt dowcipnych, lirycznych opowieści poniżej pasa. Gdyby był Francuzem, Niemcem piszącym poczytne felietony obyczajowo-polityczne do poważanej gazety i poetyckie teksty o seksie do najpopularniejszego pisma kobiecego, zyskałby sławę nie tylko wśród czytelników. W Polsce przemyka się gdzieś pod ścianą literatury, nie po tej stronie, gdzie wieszają plakaty o najnowszej książce stawionego pisarza, ale po tej drugiej, zwanej ścianą płaczu dla niezauważonych. Przynajmniej tam by chcieli go widzieć krytycy. W „Rzepie”, do której pisze, od kilku lat nie zrobiono z nim wywiadu, nie napisano artykułu o Grze wstępnej. Próbuję się domyślić powodu. W Polsce żaden mężczyzna w jego wieku, o młodszych nie mówiąc, nie pisze o erotyce i to w tak finezyjny sposób. Eseje o seksie po polsku nie istnieją. Prawdopodobnie w rojeniach krytyka z „Rzepy” za literaturę uznaje się jedynie wielkie dzieła XIX wieku. Czytelne, długie i przyzwoite. Ważne tematy współczesne muszą być bliskie przeciętnemu facetowi w średnim wieku: impotencja i alkoholizm. No, może jeszcze polityka, najlepiej wielka. Miłość jest niepoważna, odsyła do harlequinów i kompromituje pisarza, a pana krytyka rozczarowuje. To po stronie nobliwej gazety. Natomiast pisma kobiece są dla mnie niepojęte w swojej promocyjnej zawiści. Jastrun wiele lat publikował te eseje erotyce jednym z nich, po czym odszedł do drugiego. Żadne więc nie piśnie ani słówka o jego książce, nie chcąc reklamować konkurencji. W tym wszystkim nieważni są czytelnicy, nieważna książka i autor. Czy ludzie stali się własnością przypisaną do gazet, stacji telewizyjnych i firm? Zupełnie średniowieczna zależność finansowa od pana feudalnego (piszesz u nas na wyłączność), noszenie jego barw (plakietek, reklamówek). Pojawienie się w innych szeregach skazuje cię na banicję. Tak było z Krystyną Jandą piszącą kiedyś do „Pani”. Pisma kobiece pomijały wtedy milczeniem jej dobre książki – felietony. Albo już zupełne kuriozum: pewien polityk w radiowym wywiadzie porannym nie ocknął się jeszcze, zapomniał, do którego sitka gada, i pomylił nazwę stacji, wymieniając jako gospodarza konkurencję. Popełnił grzech gorszy od zdrady stanu: na antenie wymówił zakazaną nazwę.

Ludzie nie są własnością prywatną właścicieli stacji, koncernów. Chyba nie. A może ja też jestem czyimś logo?

Gra wstępna pominięta we flircie z komercją jest pięknie wydana, mądrze napisana i nadaje się znakomicie na prezent miłosny. Tak ją też chyba trzeba traktować literacko. Prezent miłosny od Jastruna dla polskiej literatury. Ciekawe, jak długo będzie nierozpakowany i niedoceniony, a miłość nieodwzajemniona.

Pola na kursach przedszkolnych ukradła ze żłóbka Jezuska. Po kryjomu weszła do sali, gdzie była stajenka. Wsadziła sobie pod pachę maleństwo w beciku i wołając „pseprasam, pseprasam”, uciekała do wyjścia. Zmuszona do oddania Jezuska usprawiedliwiała się: – Chciałam go tylko pokołysać.

– Wychowaliśmy nadgorliwą katoliczkę, zły wpływ kolęd – Piotr tłumaczy córcię. – Słucha ciągle o zapłakanym Jezusku, mama nie dała mu sukienki, to się użaliła nad nim, ma dobre serduszko.

9 I

Trzeba rozebrać choinkę i zreedukować dziecko po Świętach. Mniej świętości, więcej Teletubisiów – angielskiego serialu dla noworodków. Dzieci zaczynają się nim interesować już w trzecim miesiącu życia. Niewtajemniczonym w tę subkulturę (są serki, koszulki, laleczki Teletubisie) serial może się wydawać schizofreniczny. Rzeczywiście są go w stanie oglądać tylko niekompletne mózgi w trakcie powstawania lub rozpadu, czyli wczesnego dzieciństwa albo alzheimera. Był to jedyny program telewizyjny, którym interesowała się schorowana Iris Murdoch. Mogę sobie wyobrazić spustoszenia powodowane alzheimerem, jeśli tej klasy intelektualistka i pisarka skończyła na Teletubisiach. Istotach pierdzących przy siadaniu i zasypiających w opiekaczach pod metaliczną folią, żeby było im cieplej. Wbrew pozorom ich przygody nie mają nic wspólnego z science fiction czy Śniadaniem mistrzów Kurta Vonneguta, gdzie kosmici porozumiewali się za pomocą stepowania i pierdnięć. Teletubisie, chociaż wyglądają na niemowlaki z Marsa, są bliższe telenowelom. Mówią bardzo powoli i wyraźnie. Każdą sytuację objaśniają dwa razy, na wypadek gdyby ktoś się pogubił w zawiłościach fabuły. Oczywiście są humanitarne, szerzą wartości i kończą się dobrze. Dzieci wyrastają z Teletubisiów, dorośli z telenowel nie.

Wyrzucona przed dom choinka w świecidełkach sopli i śniegu. Nocą po Wigilii rozpakowaliśmy się pod nią przy kominku i mruczeliśmy zwierzęcymi glosami. Wszyscy byli już nakarmieni, uśpieni, zeświątecznieni. Mieliśmy wreszcie czas dla siebie. Na gałązkach coraz szybciej bujały się bombki, kręciły ozdóbki, Mikołaje. To chyba najbardziej falliczni święci, w pąsowych stożkach czapek z białą lamówką napletka. Dźwigają, ciągną za sobą mosznę worka pełną prezencików wykładanych pod trójkątną, szczeciniastą choinkę zawsze rodzaju żeńskiego, chociaż bywa świerkiem. A jaka radość, ile przyjemności, gdy stają w progu i wreszcie wchodzą, wychodzą i potem znowu… Mikołaje robią to ciągle, dla dzieci…

10 I

Czy mężczyźni mają jeszcze w sobie tyle romantyzmu, żeby szukać kobiety swoich marzeń? Czy raczej hostessy swoich marzeń? Z Belgii przyjechał do Warszawy poeta, kiedyś znany w polsko-paryskim środowisku jako talent do panienek. Jest na utrzymaniu bardzo zamożnej pani w wieku jego matki, może go erotycznie zaadoptowała. Wbrew sprzeciwom jej rodziny zasadziła go w swojej posiadłości, gdzie się przyjął. Dla natchnienia zażyczył sobie ruchomych schodów z salonu do sypialni. Jeździ nimi w tę i z powrotem, opróżniając butelki ustawione wzdłuż poręczy. Zacytował mi swój najwybitniejszy utwór: „Ciężka jest dola poety wyciskać podziw z kobiety”. Powtarzał go po każdym telefonie od swojej, zakochanej w nim kobiety.