Patrzyłam na niego w kawiarni miotającego się między komórką i kieliszkiem. Modnie przystrzyżonego, owiniętego bajecznie kolorowym fularem od Ken-zo, a naprawdę od niej, tak jak wszystko, co ma. Kiedyś się w nim podkochiwałam. W stuprocentowym mężczyźnie, w linii proste] dziedzicu Adama. Praojca oczekującego nagród za nic, za żadne zasługi (zaloty to nie zalety) oprócz tej, że jest. W końcu doczekał się i Bóg dał mu pierwszy w dziejach ludzkości prezent. To, o czym marzy każdy rasowy mężczyzna: gołą babę wprost z rajskiego sex shopu. Potulną i głupawą.
11 I
Jest teoria, że język prasłowiański był lingua franca dla plemion podbitych przez niekoniecznie słowiańskich najeźdźców. Mówili nim poddani sarmackich szlachetno-szlacheckich władców. Z czasem stał się wspólnym językiem panów i niewolników. Ta teoria dzieląca dawnych mieszkańców znad Wisły rasowo i klasowo wydaje się prawdziwa, kiedy widzę reprezentację narodu w sejmie. Przebrani z wybranych: Lepper w swoim krawacie udającym słup graniczny (inteligencji). Bełkocze dziś o mocarstwach ważniejszych od przecenianej i odległej Ameryki: „Chiny! Rosja! – z nimi nasza przyszłość, to jest cywilizacja na rzut kamieniem!”
Wyobrażam sobie po takim dniu w sejmie przyjacielskie wieczory Tuska z Rokitą. Odreagowują przy kielonku wina, rozmawiają z nostalgią o fascynującej ich starożytnej Grecji. Tam umiejętność życia politycznego (dyskutowania, przekonywania) była cnotą. Według Sokratesa polityk był człowiekiem cnotliwym, więc szczęśliwym. Z (greckiej) demokracji nie zostało nam ani szczęście, ani cnota, one w polskim sejmie wręcz się wykluczają. A Tusk zwierza się ze swej depresji.
13 I
Gdzie jest niebo? Pola próbuje go dotknąć, każe się podsadzić.
Gdzie jest moje niebo? Moja plantacja szczęścia. Nie przestałam w nią wierzyć, ale chyba zarosła ze zmęczenia. Ledwo co ją widać znad garów i głupot.
15 I
„Dysponujemy zmysłem, który utrzymuje naszą więź z całością. Nazywa się on – sumieniem”. Jager.
Wieczorem smakujemy ten kawałek tortu, jakim jest wyszarpany dla siebie pod koniec dnia wolny czas. Luzik, książeczka, Piotr włącza telewizor, bardziej żeby się upewnić, że nic nie ma, niż oglądać. Na Canal Plus lecą obrazki z Tybetu. Zwyczaje, krajobrazy. Przez pustkowie idzie Tybetańczyk, dźwiga na plecach worek. W worku zmarła żona, zmarła od co najmniej tygodnia -jest już sina. Co dalej, nie wiem, zamykam oczy. Słyszę tylko odgłosy i komentarz narratora: „W Tybecie z braku gleby i drzew pochówki odbywają się przy pomocy sępów. Ptaki rozszarpują ciało”. Ciach, mlask, mlask – grabarz z mężem tną żonę na kawałki dla nadlatujących ptaszysk. Łup, łup – kamieniem miażdżą na proszek kości i czaszkę. Trup zjedzony co do okruszka – opowiada Piotr.
Na filmie żadnych skrótów, przymgleń. jaką trzeba mieć wiarę, żeby potraktować ciało bliskiej osoby na zasadzie opakowania. Takie pogrzeby są chyba nie tylko dla pozbycia się zwłok. Równie dobrze można by je wyrzucać na pustkowiu za mur, bez makabrycznej sekcji rękoma najbliższej rodziny. Ten spektakl odzierania do niczego, do „buddyjskiej pustki”, jest dla żywych. Przypowieścią o marności wypisaną na skórze i mięsie człowieka.
Alexandra David-Neel (dystyngowana Francuzka, śpiewaczka operowa) na początku XX wieku, przebrana za tybetańską żebraczkę, zwiedziła tamtejsze klasztory i miasta. W Mistykach i cudotwórcach Tybetu opisała inicjacyjny taniec mnichów z trupami, spanie na zwłokach. Wdowiec z filmu dokumentalnego był zwykłym tybetańskim wieśniakiem, żadnym mistykiem. Trudno oceniać ludzi innej kultury, więc nie wiem, co oznaczało jego spojrzenie: zmęczenie, pustkę, rozpacz czy psychozę.
Piotr próbuje się po filmie otrząsnąć, zracjonalizować obejrzany koszmar:
– Żałoba jest drugim umieraniem.
Co można czuć całując kogoś, pieszcząc i wiedząc, że kiedyś najprawdopodobniej wypruje się z niego martwe wnętrzności? To się nazywa heroizm codzienności, po tybetańsku.
19 I
Chyba mam zimowy zjazd, saneczkami w doły smutku. Odpoczywa mój układ nerwowy (ludzki organizm zwalnia zimą) albo mam alergię na lodowiec odziedziczoną po zmarzniętych jaskiniowcach. Zwykle czynności rosną przede mną w zaspy. Katuję się płytą Alina Arvo Parta – łotewskiego kompozytora – skandynawskiego do tego stopnia, że jego muzyka jest zamarzaniem dźwięków. Przy niej spada czarny śnieg. Tak to mniej więcej brzmi i jest jeszcze smutniej. Lodowiec nasuwa mi się na czoło. Z pamięci wyłażą prywatne zabobony:
1. Nie zostawiać zapisanej kartki literami na wierzchu. Ze strachu o napisany tekst.
2. Buty najlepiej schować do szafy. Ustawione czubkiem w stronę drzwi wróżą wyjście, czubkiem do mieszkania – zostanie. Jeden w tę, drugi w tamtą – kłótnię.
Wszystko, co po prawej stronie domu, od pewnego czasu się psuje: zmywarka, nowa pralka, kibel, pęka ściana… To znaczy nie od czasu, tylko od…? Według feng shui ta część domu należy do mściwego białego tygrysa. Lepiej go nie drażnić, potrafi nawet zabić. Według mnie, wprowadzając się, trzaskając, obudziliśmy anioły przyśnięte z bezczynności na dachu. Nie zdążyły rozłożyć posklejanych nudą skrzydeł i pospadały od strony drzwi (prawej). Teraz poruta. Nie ma kto się opiekować tą częścią domu. Trzeba poczekać do Wielkanocy, kiedy znów się wylęgną z jaj i usiądą na grzędzie.
Daliśmy w internecie ogłoszenie: „Złocisty Picasso do sprzedania”.
Zgłasza się ktoś z Rzeszowskiego. Szuka po całej Polsce takiego złotego autka, na nazwisko ma… Grał. Przyjedzie jutro. Zastanawiamy się, czy to nie dowcip, ale facet jeszcze wieczorem potwierdza swój przyjazd. Znajdzie u nas swojego złotego Graala?
21 I
Mamy szczęście do kupujących. Jak nie klient na mieszkanie wyciągający z kart tarota swoją wizytówkę „Szaleńca”, to samochodowy poszukiwacz Graala. Oczywiście, będzie szukał dalej. Nie podoba się mu wymieniona listwa w drzwiach po moim zderzeniu z płotem. Gralowski Graal musi być bez skazy.
22 I
Wynalazłam sobie w sklepie muzycznym L’Orchestre du Roi Soleil Jeana-Baptisty Lully. Podkład muzyczny do pamiętników Saint-Simona. Włączam z tej płyty na przebudzenie muzykę do Mieszczanina szlachcicem i zapominam, gdzie żyję, a zwłaszcza po co. Fanfaronada słynnego Marche pour ta Ceremonie Turque jest molierowskim śmiechem. Muzyka dwudziestu czterech skrzypiec – dworską intrygą. Ozdobniki z prawdziwego złota.
Na cymbałkach Poli wygrywam menueta, którego zapis był razem z płytą. Wychodzi mi żałosne pim-pam. Do takich nut trzeba mieć dwór, nie dworek.
24 I
Po dniu z Połą takim samym od ponad dwóch lat: pobudka, śniadanie, spacer, obiad, zabawa, spacer (ani chwili osobno), idę do łazienki, szykując się na wieczorne wyjście (sama). Myjąc się, ścieram mamusiowatość. Malując, kładę tynk pod własną, inną osobowość niż bycie matką. Wychodzę z łazienki odmieniona. Dziecko próbuje zetrzeć moją nową twarz oddzielającą je od pocałunków, zapachu bliskości.
Zostawiam Poicie w domu, ale nie w domu dziecka! Piotr zajmuje się nią czasami lepiej ode mnie. Jednak sumienie czterdziestoletniej matki alarmuje, wysyła SMS-y. Oddzwaniam do domu.
– Czy ja jestem opiekunka? – Piotr się dziwi po trzecim razie. – Sprawdzasz mnie? Wyluzuj, nic złego nie robisz, masz prawo wyjść. Over.
U Misiaka, którego nie widziałam od Gwiazdki, wieczorna centrala telefoniczna singli w sobotni wieczór. Czekam, aż będzie wolna, i przeglądam gazety. Mam miesięczne zaległości. Robiłam korektę Europejki, próbowałam też połknąć naraz kilka książek.
Na stosie pism okładka z Kubą Wojewódzkim, moim idolem w „World Idol”. Nic nie rozumiem z artykułu, wypadł dobrze, źle? Nie widziałam programu, nie mamy Polsatu. Brak jednego kanału upośledza w życiu publicznym, jak brak jednej ręki w prywatnym? Długi tekst, ni to na cześć Wojewódzkiego, ni to mu na pohybel. Porównuje się w nim Kubę do amerykańskiego Jerry’ego Springera niegardzącego mordobiciem na planie telewizyjnym. To tak jakby Attenbourougha przyrównywać do szympansa, tylko dlatego, że obaj występują w przyrodzie. Polskim Springerem jest Ewa Drzyzga w „Rozmowach w toku” i bez bicia. Warszawka, do której nie wiadomo czemu zalicza się Wojewódzkiego, potrzebuje pochlebstw, a on uprawia bezlitosny i dowcipny lincz salonowy.
Oprócz niego żaden z polskich showmanów nie potrafi zaczarować publiczności. Zrobić telewizyjną magię dobrze dobranymi piosenkami, światłem i tekstami. Zdaje się, chcą zajebać faceta za to, że jest inteligentem. Rozmawiamy o tym z Misiakiem, jadąc do knajpy. W tym mieście jest tak ciemno, my tak zagadane, że wjeżdżamy po jakichś schodach na pół-piętro i odrywa się błotnik.
Misiak ma urodziny – stawia w sushi barze. Ostatni raz byłam tu – miałam wolne dłużej niż godzinę – na Wszystkich Świętych. Spotkałam wtedy przypadkowo Wojewódzkiego. Nie znamy się prywatnie, kiwnęliśmy więc sobie głowami. Dzisiaj pusto. Po kwadransie wchodzi Kuba ze swoją dziewczyną. Czy oni się tu stołują? Czy poruszamy się tymi samymi szlakami w innym wymiarze? Mówię mu komplementy, on w zamian daje mi swoją płytę. Chyba jej nie wyżebrałam?