Выбрать главу

30 IV

Po wczorajszym przesłuchaniu Millera przez Komisję komentarz radiowy: „To, co powiedział do Ziobry – «Pan jest zerem» – jest przejawem specyficznego poczucia humoru premiera”. „Pan jest zero” – mówi facet nieumiejący poprawnie wypowiedzieć swojego nazwiska. „Myller” – przedstawia się cwaniacko. Upapranie w pyrylowską władzę, te 40 lat komunistycznej glamzy to też poczucie humoru? Siłą opowiedziany żart?

Pierwszy letni dzień. Jedziemy do ogrodu w Powsinie. Piotr łapie Połę milimetr przed skokiem do przepaści.

– Chyba jesteśmy za starzy na rodziców – dyszy. – Za starzy są ci, którzy nie mogą już upilnować dziecka – pada na ławkę ze zmęczenia.

„Pornografia” – ocena Scen z życia we „Wproście”. Piszący to facet, w ręku nie miał pornografii, najwyżej swojego kutasa przy różnych okazjach fizjologicznych.

W każdym razie słup ogłoszeniowy, jakim stało się to pismo, postanowił mieć ostre poglądy. Nigdy nie dawali dużo miejsca na kulturę. Tylko reklamy spektakli, sponsoringi oraz nagonki. Powszechne plucie na wszystko. Bez argumentów, same pomyje. Niedawno był tekst „Przereklamowani” o czołówce polskiej literatury, okraszony zdjęciami pisarzy w stylu listów gończych. W artykule o wielu z nich nie było słowa, same twarze, wprost napiętnowani. Podstawowy błąd redaktorski, ale to drobiazg. Redakcja tkwi w o wiele większym błędzie, że literatura to polityka. W polskiej kulturze jak w sejmie: hucpa i zakłamanie. Wystarczy po kolei demaskować i wyrazić swoje antypatie, by załatwić publicznie przeciwnika. A że w polityce jest szlam, to można się obrzucać błotem: Gretkowska – Samoobrona, Tokarczuk – SLD, a Pilch – Unia Pracy, i w mordę. Masłowską sflekować na zawsze. Gdyby nie Pilch wbijający zawistnikom do głowy, że dziewczyna ma talent, podobne recenzje – „bełkot” – pisaliby o niej wszędzie. Nasze po-życie literackie.

Skoro cała polska literatura do śmietnika, to po co w ogóle pisać recenzje po polsku. Krytyk powinien się zająć czymś na jego poziomie i wysłać teksty do „New Yorkera” po angielsku.

„Wprost” ma odpał polityczno-demaskatorski i przez to niewiele z kulturą do czynienia, a z drugiej strony „Polityka” zachowuje się po staremu: popieramy naszych. I to są dwa najważniejsze tygodniki opiniotwórcze.

MAJ

1 V

– Czyja puściłem się z tirówką, czy co? – Piotr broni się przed moim zrzędzeniem, wyrzucając pochowane w samochodzie pudełka z McDonalda.

Właśnie tak. Kulinarnie zrobił to z tirówą. W domu nie jemy tego, tamtego, wieczorem nic. A on zjadł paszę, bo to nawet nie jedzenie te nuggetsy w McDonaldzie: przemielona skóra, pióra, dzioby i pazury posypane chemią dla smaku i zabicia smrodu. Nic tam nie jest jadalne, fastfudztwo. Wystrój zamiast kolorków powinien być w biało-zielone pasy: biologiczny Auschwitz, gdzie nic nie może się zmarnować, ani stary dziób, ani zjełczały smar.

Już rok mam prawo jazdy. Gdyby nie warszawscy kierowcy, dawno byłabym po wypadku. W pierwszych dniach samodzielnego jeżdżenia zatrzymałam ruch na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Nikt się nie darł, nie trąbił. Taktownie pomogli mi rozwiązać ten węzeł gordyjski na skrzyżowaniu. Przy moich ewidentnych błędach potrafią dać pierwszeństwo. Piotr uważa, że to szwedzka rejestracja i blondynka za kierownicą ułatwiają brnięcie przez miasto. Ja wiem swoje: mam taryfę ulgową początkujących. Taki abonament dla idiotów, oby jak najpóźniej się skończył. Nie mam doświadczenia, muszę polegać na intuicji.

Użyłam jej pierwszy raz, jadąc z instruktorem przez Puławską. Niby wszystko OK, ale czuję, że jedziemy w czarną dziurę. Ścisnęłam kierownicę i mówię instruktorowi:

– Boję się.

– Czego?

– Nie wiem, coś się dzieje.

Chwilę później był karambol (nie z mojej, przerażonej winy). Mózg musi wychwytywać błędy ułamki sekund wcześniej, a jego strach nazywa się intuicją. Z innych nieracjonalnych rzeczy, w Polsce przydałyby się nie trzy, ale cztery światła. Dodatkowe niebieskie dla tych, co mają ruszyć, gdy do końca nie przekonuje ich zielone.

– Byliśmy kiedyś na miejscu Australii – rozmarzam się.

– W jakim sensie? – niepokoi się Piotr.

– Geologicznym. Europa przypłynęła stamtąd.

– Aaa – wzdycha z ulgą. – Myślałem, że znowu coś straciliśmy.

Wieczór. To, że dzieci chodzą wcześnie spać, jest osiągnięciem ewolucyjnym, utrzymującym przy życiu rodziców. W szczelnej czapeczce Pola jest pływakiem nurkującym w najgłębszych marzeniach.

2 V

Zażarta dyskusja z Piotrem o mężczyznach, czyli podmiot o przedmiocie. Kamienuję go przykładami. Czy zna porządnego faceta? Z ręką na sercu, na sercu, nie między nogami.

Dzisiejsza definicja jest czarną flagą nad kąpieliskiem: Faceci to pijawki karmiące się stygmatami kobiet, bo kobieca dobroć i łatwowierność nigdy się nie zagoją.

Przed dziewiątą na Trójce Muniek, pieśń o przyjacielu.

Wstyd mi, kolorowa kretynka ze mnie. W ankiecie czasopisma, co lubię, wymieniłam dziwne potrawy, egzotyczne miejsca marzeń – żenada. Na co dzień jem paczki herbatników maślanych firmy Solidarność, schodzą w tempie paczek papierosów u nałogowca. Zajadam miód poznański Melipropolon z mleczkiem pszczelim. W kraju, gdzie są niedożywione dzieci, zachciało mi się opisywać luksusy z „Vogue’a”. Tyle dobrego, że wśród osobistych rzeczy wymieniłam prezerwatywy „z piórkiem” Dureksu, może ktoś po nie sięgnie ku korzyści własnej i nienarodzonych jeszcze pokoleń.

Podobno nie da się skonstruować perpetuum mobile. A czym innym jest dom? Z samonapędem wiecznie brudnych podłóg, naczyń, ciuchów.

3 V

Muniek z rana zagroził w radiu, że zawiesi pod koniec roku koncerty. Dożyję ciszy?

Plebiscyt: Czy chcemy do Europy?

Nigdy tak wiele nie zależało w Polsce od tak wielu. Z reguły o naszej historii decydowało kilku bohaterów albo pacanów.

Przeglądam w księgarni poradniki psychologiczne. Jeśli twój mężczyzna łże jak pies - do przekartkowania w kwadrans, dla niektórych kobiet przez całe małżeństwo.

Pod wieczór moje oczy z bólu stają się szklane, źle wprawione w oczodoły. Przy każdym ruchu głowy uwierają. Dzwonię na swoje pogotowie. Proponują, żebym przyjechała.

– Niby jak? Nic nie widzę. Wydać na taksówkę stówę? Płacę wam co miesiąc, a korzystam z usług… no, prawie nigdy. Jutro niedziela, gdzie ja pójdę do lekarza? – muszę skłaniać prywatną służbę zdrowia do większej prywatności, niemal intymności, żeby mnie przytuliła na randce-wizycie. Zgadzają się przyjechać.

Zjawiają się, wyjąc syreną. W drzwiach staje dwóch olbrzymów w kosmicznie czerwonych skafandrach. Jeden z nich trzyma w łapach metalową walizkę. Wygląda na czyściciela mającego rozpuścić zwłoki ofiary. Dają do wyboru zastrzyk w żyłę, co działa od razu, albo tabletkę. Rozczarowani moją decyzją wyciągają z walizy maleńką pigułkę.

Kosmita, czekając na efekt leku, pyta, przy jakim ciśnieniu czuję się najlepiej.

– 180 na 120 – zeznaję.

– Proszę nie żartować.

Nie wierzą, a ja z takim ciśnieniem byłam niezniszczalna – dwa etaty, balangi, parę godzin snu. Gdy po kilku latach dostałam diagnozę i lek, zjechałam windą w dół egzystencji. Gwizd w uszach i normalna ślamazarność.

– Serio – łykam tabletkę. – Najgorsze jest to co dziś, gdy podnosi się do 160, wtedy rośnie mi grawitacja i wypłukuje oczy. Po tej granicy wyrywam się w nieważkość.

Kosmici obserwują, czy lekarstwo działa, i wysławiają się w bardzo wyszukany sposób. Wiedzą, że robię w literach, albo nie przestroili słownika:

– Czy w zakamarkach pani ciała…

Piotr, rechocząc, odwraca się do telewizora, gdzie na cały regulator lecą Święci z Bostonu. Willem Dafoe gra agenta FBI, homoseksualistę, wymachuje pistoletem i słucha oper.

Kosmici się anihilują. Zostawiają mnie przed ekranem. Dafoe ma twarz małpy i oczy Boga.

Po północy w żyłach przestaje mi płynąć ołów, oko wraca do oczodołu. Świat jest piękny. Ludzie, których nic nie boli, powinni skakać rano z radości i dziękczynienia jak małe dzieci.

– Zdrowi mają misję – mówię, zasypiając.

– Co?

– Możesz wtedy wszystko, jesteś wolny i silny. To dar taki sam jak inteligencja czy talent.

4 V

Codziennie o jedenastej wyrzucam Piotra z Połą do lasu. Cisza, cisza od kataryny Radiostacji, przy której Piotr się rozkręca do życia. Szybko przestawiam stację na niemiecką (została jeszcze ze Szwecji, z nieprzestrojonego radia) First Class Musik. Na polskiej stacji Radio Klasyka za dużo obertasów. Muzyka klasyczna mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby było więcej Bachów, Purcellów.