Выбрать главу

Przyklękła przed domkiem dla lalek. Mieszkanie już wysprzątała, poskładała i pochowała pranie. Potem zrobiła sobie kanapkę. Przez chwilę mogła pobyć w innym, lepszym świecie. Trzymała w ręce lalkę – mamę. Była leciutka i piękna, w białej sukni ozdobionej koronkami, z kołnierzem zachodzącym na szyję, uczesana w kok. Kochała tę lalkę. Pogłaskała ją palcem po twarzyczce. Wyglądała tak ładnie, zupełnie jak tamta pachnąca mama.

Delikatnie posadziła lalkę na kanapie w salonie domku dla lalek. Właśnie salon lubiła najbardziej. Wszystko było tam idealne, nawet maciupeńki kryształowy żyrandol. Potrafiła godzinami oglądać kryształki i dziwić się, że można zrobić coś tak małego i doskonałego zarazem. Zmrużyła oczy i krytycznie spojrzała na salonik. Na pewno już nic nie da się poprawić? Przesunęła stół w lewo, potem krzesełka. Trochę trwało, zanim je ustawiła w idealnie równe rzędy. Udało się. Ale potem musiała przesunąć kanapę, bo na środku salonu zrobiło się dziwnie pusto. A przecież tak nie mogło być. Jedną ręką podniosła lalkę mamę, drugą kanapę. Postawiła kanapę i poszukała dwóch laleczek dzieci. One też mogą tu być, pod warunkiem że będą grzeczne. W salonie nie można biegać ani bałaganić, trzeba być grzecznym i siedzieć spokojnie. Wiedziała to na pewno.

Laleczki dzieci posadziła po obu stronach lalki mamy. Kiedy odpowiednio przekrzywiła głowę, lalka mama wyglądała, jakby się uśmiechała. Była piękna, po prostu idealna. Ona będzie taka sama, jak urośnie.

Patrik dotarł na miejsce mocno zasapany. Dom był pięknie położony, na wzniesieniu. Samochód zostawili na parkingu przy Brandparken i poszli pieszo krętą drogą. Złościło go, że sapie jak miech kowalski, podczas gdy Gösta nie wydaje się ani trochę zmęczony.

– Halo?! – zawołał, zaglądając w otwarte drzwi. Latem ludzie często zostawiają okna i drzwi otwarte, więc zamiast pukać czy dzwonić, woła się gospodarzy. Pojawiła się kobieta w kapeluszu przeciwsłonecznym, okularach przeciwsłonecznych i czymś w rodzaju kolorowej zwiewnej tuniki. Mimo upału miała na rękach cienkie rękawiczki.

– Słucham? – Zrobiła minę, jakby chciała sobie pójść.

– Jesteśmy z policji z Tanum. Szukamy Leona Kreutza.

– To mój mąż. Jestem Ia Kreutz. – Podała mu rękę w rękawiczce. – Właśnie jemy lunch.

Wyraźnie dała do zrozumienia, że przeszkadzają. Patrik i Gösta spojrzeli po sobie. Jeśli Leon Kreutz będzie tak samo powściągliwy jak jego żona, czeka ich poważne wyzwanie. Poszli za nią na taras. Leon Kreutz siedział przy stole, na wózku inwalidzkim.

– Mamy gości. Z policji.

Kreutz spojrzał na nich i skinął głową. Nie był zdziwiony.

– Proszę usiąść. Jemy sałatkę. Moja żona preferuje takie posiłki – powiedział z krzywym uśmiechem.

– Mój mąż wolałby darować sobie lunch i zapalić papierosa – powiedziała jego żona. Usiadła przy stole i rozłożyła na kolanach serwetkę. – Nie będzie wam przeszkadzało, że będę jadła?

Patrik zrobił gest, który miał znaczyć: proszę jeść tę swoją sałatkę, porozmawiamy z mężem.

– Przypuszczam, że przyszliście porozmawiać o Valö – Kreutz przestał jeść, ręce złożył na kolanach. Na kawałku kurczaka na jego talerzu usiadła osa. Nie przeszkadzał jej.

– Zgadza się.

– Co tam się dzieje? Krążą dziwne plotki.

– Dokonaliśmy tam pewnych odkryć – odparł z rezerwą Patrik. – Państwo niedawno wrócili do Fjällbacki?

Patrzył na twarz Kreutza. Po jednej stronie była gładka, bez blizn. Po drugiej miał ich mnóstwo. Wygięty w górę kącik ust odsłaniał zęby.

– Kupiliśmy ten dom kilka dni temu, wczoraj się wprowadziliśmy – powiedział Kreutz.

– Dlaczego pan wrócił po tylu latach? – spytał Gösta.

– Z wiekiem człowiek zaczyna czuć, że powinien wrócić. – Kreutz odwrócił głowę. Patrzył na morze.

Patrik widział tylko profil bez blizn. Uzmysłowił sobie, że kiedyś Kreutz musiał być bardzo przystojny.

– Ja wolałabym zostać w naszym domu na Riwierze – powiedziała jego żona.

Wymienili z mężem zagadkowe spojrzenia.

– Ona zazwyczaj stawia na swoim. – Kreutz znów się uśmiechnął tym swoim szczególnym uśmiechem. – Ale tym razem się uparłem. Chciałem tu wrócić.

– Pańska rodzina chyba miała w okolicy letni dom? – powiedział Gösta.

– Tak. Letniak, jak się wtedy mówiło. Zwykły domek na Kalvo. Niestety ojciec go sprzedał. Nie pytajcie dlaczego. Po prostu coś go naszło. Zresztą na stare lata zrobił się nieco ekscentryczny.

– Słyszałem, że miał pan ciężki wypadek samochodowy – powiedział Patrik.

– Tak. Już bym nie żył, gdyby nie Ia. Prawda, kochanie?

Jej sztućce szczęknęły tak głośno, że Patrik drgnął. Nie odpowiedziała, spojrzała tylko na męża. Po chwili jej twarz złagodniała.

– Prawda, kochanie. Gdyby nie ja, już byś nie żył.

– Właśnie. Nie pozwalasz mi o tym zapomnieć.

– Od jak dawna są państwo małżeństwem? – spytał Patrik.

– Od około trzydziestu lat. – Kreutz odwrócił się do nich. – Poznałem Ię na jakimś przyjęciu w Monako. Była tam najpiękniejszą dziewczyną. I nie dawała się poderwać. Musiałem się bardzo starać.

– Nic dziwnego, zważywszy na to, jaką miałeś wtedy reputację.

Ich przekomarzanki przypominały taniec zgranej pary. Tańczyli bez napięcia. Patrik dostrzegł nawet na twarzy pani Kreutz coś w rodzaju uśmiechu. Był ciekaw, jak wygląda bez tych wielkich okularów. Skórę na kościach policzkowych miała napiętą, wargi nienaturalnie pełne. Oczy pewnie dopełniłyby obrazu osoby, która jest gotowa słono zapłacić, żeby lepiej wyglądać. Patrik znów zwrócił się do Kreutza.

– Powodem, dla którego chcemy z panem porozmawiać, są ślady, które znaleźliśmy na Valö. Wskazują na to, że Elvanderowie zostali zamordowani.

– Wcale mnie to nie dziwi – powiedział Kreutz po chwili. – Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, żeby cała rodzina tak po prostu zniknęła.

Ia Kreutz zakaszlała. Zbladła.

– Przepraszam panów. Nie sądzę, żebym mogła wnieść coś istotnego, więc dokończę lunch w środku, a wy będziecie mogli spokojnie porozmawiać.

– Proszę bardzo. Chcieliśmy rozmawiać głównie z pani mężem. – Patrik podciągnął nogi, żeby ją przepuścić.

Wyszła z talerzem w ręku. Zostawiła za sobą obłok słodkich perfum.

Leon zmrużył oczy. Patrzył na Göstę.

– Chyba pana skądś znam. To nie pan przypłynął wtedy na Valö? I zabrał nas na komisariat?

– Zgadza się – przytaknął Gösta.

– Pamiętam, że był pan miły. Za to pański kolega traktował nas dosyć obcesowo. On też jeszcze pracuje?

– Na początku lat osiemdziesiątych przeniósł się do Göteborga. Straciłem z nim kontakt, ale słyszałem, że parę lat temu odszedł z tego świata – odparł Gösta. Pochylił się. – Zapamiętałem pana jako urodzonego przywódcę.

– Trudno mi się wypowiadać na ten temat. Ale owszem, zawsze potrafiłem skłonić ludzi, żeby mnie słuchali.

– Odniosłem wrażenie, że tamci chłopcy pana podziwiali.

Kreutz pokiwał głową.

– Chyba tak. Swoją drogą, co za zgraja! – Roześmiał się. – Taką zbieraninę można znaleźć tylko w męskiej szkole z internatem.

– Ale wy mieliście ze sobą dużo wspólnego, prawda? Wszyscy pochodziliście z zamożnych rodzin – powiedział Gösta.