Выбрать главу

– Dobrze, idź i zrób, co masz do zrobienia. Wiem, że nie zostawiłbyś niedojedzonego placka kartoflanego, gdyby nie chodziło o bezpieczeństwo ojczyzny.

Kjell się roześmiał.

– Tak. To coś w tym rodzaju. – Nachylił się i pocałował ją w usta.

Kiedy wrócił do redakcji, najpierw musiał się zastanowić, jak to powiedzieć. Żeby zainteresować jednego z czołowych szwedzkich publicystów, potrzeba czegoś więcej niż przeczucia i zabazgranej kartki. Krew, o której powiedziała mu Erika. Do tej pory żadna gazeta nie napisała o tym, co znaleziono na Valö. Ze zrozumiałych względów chciał, żeby jego „Bohusläningen” była pierwsza. Miał już prawie gotowy artykuł. Z drugiej strony plotka o krwi na pewno już się rozeszła po okolicy, więc podjęcie tematu przez inne gazety jest zaledwie kwestią czasu, a w takim razie – wmawiał sobie – nie zaszkodzi, jeśli odda newsa komu innemu. „Bohusläningen”, dobrze /orientowana w sprawach lokalnych, poradzi sobie z kolejnymi artykułami na ten temat lepiej niż wielkie gazety ogólnokrajowe, choćby sam news przeszedł jej koło nosa.

Chwilę siedział i zbierał myśli. Zrobił sobie ściągę. Powinien się dobrze przygotować, gdy zadzwoni do Svena Niklassona, publicysty „Expressen”, i poprosi go o pomoc w szukaniu informacji na temat Holma. I Gimle.

Paula wygramoliła się z łodzi. Mellberg burczał na nią przez całą drogę. Najpierw w samochodzie, potem na pokładzie „MinLouis”, łodzi Ratownictwa Morskiego. Robił to jednak bez przekonania. Znał ją wystarczająco dobrze. Wiedział, że jej nie namówi do zmiany decyzji.

– Uważaj. Jeśli wpadniesz do wody, twoja matka mnie zabije. – Trzymał ją za rękę, Victor za drugą.

– Zadzwońcie, jeśli będziecie potrzebowali podwózki w drugą stronę – powiedział Victor.

Mellberg kiwnął głową.

– Nie rozumiem, dlaczego się uparłaś, żeby ze mną jechać – powiedział Mellberg, kiedy wchodzili na wzniesienie. – Ten, co strzelał, może tu jeszcze być. To niezbezpieczne, ryzykujesz nie tylko własne życie.

– Od telefonu Anniki minęła prawie godzina. Ten, kto strzelał, na pewno jest już daleko. Poza tym domyślam się, że Annika wydzwania również do Patrika i Gösty. Oni też niedługo tu będą.

– Tak, ale… – zaczął Mellberg. Urwał, bo dotarli do drzwi. Zawołał głośno: – Halo! Policja!

Wyszedł do nich jasnowłosy mężczyzna. Wyglądał na wystraszonego. Paula domyśliła się, że to Mårten Stark. Kiedy płynęli na wyspę, udało jej się wyciągnąć od Mellberga to i owo.

– Poszliśmy na piętro, do sypialni. Wydawało nam się, że tam będzie… najbezpieczniej.

Obejrzał się za siebie. Na schody wyszły dwie osoby. Na widok jednej Paula drgnęła.

– Anna? A ty co tu robisz?

– Przyjechałam zrobić pomiary. Będę urządzać wnętrza. – Była blada, ale spokojna.

– Nikomu nic się nie stało?

– Na szczęście nie – odparła Anna. Mårten i Ebba przytaknęli.

– I od chwili kiedy zadzwoniliście na policję, nic się nie dzieje? – spytała Paula, rozglądając się. Sądziła, że napastnik dawno zniknął, ale wolała nie ryzykować. Nasłuchiwała uważnie.

– Nic więcej nie słyszeliśmy. Chcecie zobaczyć, gdzie utkwiły pociski? – Wyglądało na to, że Anna objęła dowodzenie. Mårten i Ebba stali za nią. Mårten obejmował żonę. Patrzyła przed siebie, ramiona skrzyżowała na piersi.

– Oczywiście – odparł Mellberg.

– Tu, w kuchni. – Anna poszła przodem. Zatrzymała się w progu i pokazała palcem. – Spójrzcie, ten ktoś strzelał przez to okno.

Paula obejrzała okno. Szkło rozprysło się po całej podłodze. Najwięcej leżało pod oknem.

– Ktoś był w kuchni, kiedy padły strzały? Jesteście pewni, że strzałów było więcej?

– Ebba. – Anna szturchnęła lekko Ebbę.

Ebba podniosła wzrok i rozejrzała się, jakby widziała tę kuchnię po raz pierwszy.

– Nagle rozległ się huk – powiedziała. – Bardzo głośny. Nie wiedziałam, co się stało. Potem huknęło jeszcze raz.

– Dwa strzały – podsumował Mellberg, wchodząc do kuchni.

– Bertilu, lepiej nie wchodźmy – powiedziała Paula. Wolałaby, żeby Patrik już tu był. Nie miała pewności, czy zdoła powstrzymać Mellberga.

– Bez obaw. Widziałem tyle miejsc zbrodni, że nigdy mi nie dorównasz. Wiem, co wolno, a czego nie. – Nadepnął na duży kawałek szkła. Zmiażdżył go swoim Ciężarem.

Paula głęboko wciągnęła powietrze.

– Mimo wszystko uważam, że Torbjörn i jego ekipa powinni zastać to miejsce w stanie nienaruszonym.

Mellberg nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Podszedł do ściany w głębi kuchni, tej, w której utkwiły pociski.

– Aha! Mam was, skurczybyki! Gdzie trzymacie foliowe torebki?

– W trzeciej szufladzie od góry – odparła Ebba nieobecnym głosem.

Mellberg wysunął szufladę i wyjął rolkę woreczków do mrożonek. Oderwał jeden. Włożył gumowe rękawiczki, które zwisały z kranu.

– Zobaczmy. Wcale nie tkwią tak głęboko. Da się je wyjąć. To będzie dla Torbjörna prosta sprawa – stwierdził, wyciągając pociski.

– Ale najpierw należałoby zrobić zdjęcia i… – Paula próbowała się sprzeciwić.

Do Mellberga najwyraźniej nic nie docierało. Z zadowoloną miną pokazał im torebkę. Potem włożył ją do kieszeni szortów. Zdjął z trzaskiem rękawiczki i wrzucił je do zlewu.

– Zawsze trzeba pamiętać o odciskach palców – powiedział, marszcząc czoło. – To bardzo ważny dowód. Człowiek z takim stażem w policji ma to wpojone.

Paula zagryzła wargę tak mocno, że poczuła smak krwi. Pośpiesz się, Hedström, powtarzała w myślach. Ale nikt nie słuchał jej modłów. Mellberg beztrosko łaził po rozbitym szkle.

Fjällbacka 1931

Czuła na plecach spojrzenia ludzi. Mogą sobie myśleć, że nic nie rozumie, ale ona nie da się oszukać. Zwłaszcza Laurze. Doskonale potrafiła udawać. Wszyscy jej współczuli. Użalali się nad nią, że taka z niej mała gosposia, że szkoda dziecka, że ma taką matkę. Nie wiedzieli, jaka jest naprawdę. Ale ona ją przejrzała i wiedziała, co się kryje pod ładną, świętoszkowatą fasadą. Wisiało nad nią to samo fatum co nad jej matką. Była tak samo napiętnowana jak ona, choćby piętno miała pod skórą, choćby było niewidzialne. Łączył je wspólny los. Niech sobie nie myśli.

Dagmar siedziała na krześle w kuchni. Dygotała. Poranny kieliszek zakąsiła kawałkiem suchego, chrupkiego chleba. Nakruszyła przy tym ile się da. Laura nie znosiła okruchów na podłodze i nie uspokoiła się, dopóki wszystkiego nie pozamiatała. Kilka okruchów spadło na stół. Strąciła je na podłogę. Niech ma dziewczyna co robić, jak wróci ze szkoły.

Nerwowo bębniła palcami po kwiecistym obrusie. Szarpał nią bezustanny niepokój. Musiała go ukoić. Od dawna nie potrafiła usiedzieć spokojnie. Dwanaście lat minęło, odkąd Hermann ją opuścił, ale ciągle pamiętała jego dotyk, choć jej ciało się zmieniło i ani trochę nie przypominała tamtej dziewczyny.

Wściekłość, która ją ogarnęła w maleńkim sterylnym szpitalnym pokoiku, wyparowała jak kamfora. Kochała go i on ją kochał. Nie stało się tak, jak sobie umyśliła, ale przynajmniej wiedziała, czyja to była wina. Ciągle, na jawie i we śnie, miała przed oczami twarz Carin Göring. Ta twarz zawsze patrzyła na nią z szyderczą miną, z wyższością. Rozkoszowała się upokorzeniem, które stało się udziałem jej i Laury. Jeszcze mocniej zabębniła palcami w obrus. Obsesyjne myślenie o Carin trzymało ją przy życiu. To i wódka.

Sięgnęła po leżącą na stole gazetę. Nie stać jej było na kupowanie. Kradła stare egzemplarze ze zwrotów. Leżały na tyłach sklepu, czekając, aż je zabiorą. Zawsze czytała uważnie, bo kilka razy znalazła artykuły o Hermannie. Wrócił do Niemiec. Trafiała też na nazwisko Hitler, to, które wykrzykiwał w szpitalu. Czytała z rosnącym podnieceniem. Ten człowiek z gazety to jej Hermann. Nie ten wrzeszczący grubas w szpitalnej piżamie. Znów nosił mundur i miał władzę, chociaż nie był już tak szczupły i przystojny jak dawniej Trzęsącymi się rękami otworzyła gazetę. Poranny kieliszek jeszcze nie zaczął działać. Może od razu wypije drugi. Nalała sobie porządną porcję. Wypiła jednym haustem Od razu poczuła, jak po całym jej ciele rozchodzi się ciepło. Nie trzęsła się już tak bardzo. Znów usiadła przy stole i zaczęła przeglądać gazetę.