Dom w Falkeliden chwilami wydawał się zdecydowanie za ciasny. Dan wybierał się z dziećmi na weekend do siostry, do Göteborga. Pakowali się w dość nerwowej atmosferze. Anna ciągle miała wrażenie, że zawadza. Kilka razy biegała na stację benzynową, a to po słodycze i napoje, a to po owoce i komiksy do czytania w drodze.
– Macie już wszystko? – spytała, patrząc na porozstawiane po całym przedpokoju torby i pakunki.
Dan kursował między domem i samochodem Widziała, że wszystkiego nie wciśnie, ale to jego zmartwienie. To on powiedział dzieciom, że mają się spakować same i że mogą zabrać, co chcą.
– Na pewno nie chcesz jechać z nami? Nie podoba mi się, że zostajesz sama po tym wszystkim.
– Dziękuję. Nie martw się o mnie. Dobrze mi zrobi kilka dni samotności. – Spojrzała na niego prosząco. Chciała, żeby zrozumiał i się nie obraził.
Objął ją.
– Doskonale to rozumiem, kochanie. Nie tłumacz się. Spędź ten czas przyjemnie. Myśl tylko o sobie. Zjedz coś dobrego, popływaj sobie tak, jak lubisz, idź na zakupy. Rób, co chcesz, byleby dom stał na swoim miejscu, jak wrócimy. – Uściskał ją jeszcze raz i poszedł po kolejne bagaże.
Ścisnęło ją w gardle. Już chciała powiedzieć, że zmieniła zdanie, ale nie odezwała się. Chciała się zastanowić, dogadać z samą sobą. Nie chodziło tylko o to, co się stało wczoraj. Miała życie przed sobą, ale ciągle nie mogła przestać oglądać się za siebie. Czas się zdecydować. Co zrobić, żeby wreszcie zrzucić z siebie przeszłość i spojrzeć w przyszłość?
– Mamo, dlaczego nie jedziesz z nami? – Emma pociągnęła ją za rękaw.
Anna przykucnęła. Uderzyło ją, jak bardzo Emma urosła od wiosny. To już duża dziewczynka.
– Mówiłam ci, że mam dużo pracy.
– Ale przecież mamy jechać do Liseberg! – Emma spojrzała na nią jak na kogoś niespełna rozumu. Trzeba być zupełnie nienormalnym, żeby rezygnować z wycieczki do parku rozrywki.
– Następnym razem pojadę z wami. A poza tym wiesz, jaki ze mnie tchórz. Nie odważyłabym się na niczym jeździć. Ty jesteś dużo odważniejsza.
– Jestem! – potwierdziła Emma, prostując się z dumą. – I przejadę się kolejką górską, chociaż nawet tata boi się nią jechać.
Emma i Adrian nazywali Dana tatą. Zawsze ją to wzruszało. Również dlatego potrzebowała tych dwóch dni samotności. Musi się posklejać. Ze względu na rodzinę.
Pocałowała córkę w policzek.
– Do zobaczenia w niedzielę wieczorem.
Emma pobiegła do samochodu. Anna oparła się o framugę i z rozbawieniem obserwowała scenę rozgrywającą się na podjeździe. Dan zaczął się pocić. Zdał sobie sprawę, że tego przedsięwzięcia nie da się zrealizować.
– Boże, ile oni tego nabrali – powiedział, ocierając pot z czoła.
Bagażnik już był wypełniony po brzegi, a w przedpokoju wciąż piętrzyła się sterta najróżniejszych rzeczy.
– Tylko nic nie mów! – Pogroził Annie palcem. Rozłożyła ręce.
– Nic nie mówię…
– Adrianku! Czy Dino naprawdę musi jechać z nami? – Dan podniósł do góry metrowego dinozaura, ukochaną przytulankę Adriana, prezent gwiazdkowy od Eriki i Patrika.
– Jeśli Dino nie jedzie, to ja też nie! – zawołał Adrian, łapiąc dinozaura.
– Lisen – Dan zwrócił do córki. – Musisz zabierać wszystkie lalki Barbie? Nie mogłabyś wybrać dwóch najładniejszych?
Lisen natychmiast zaczęła płakać. Anna pokręciła głową. Posłała Danowi całusa.
– Nie chcę się do tego mieszać. Byłoby kiepsko, gdybyśmy polegli oboje. Miłej zabawy.
Poszła na górę, do sypialni. Położyła się na narzucie i włączyła telewizor. Po namyśle śmiało wcisnęła trójkę. Talk-show Oprah.
Sebastian stukał długopisem w notatnik. Był zirytowany. Wszystko poszło zgodnie z planem, a jednak nie byt w dobrym humorze.
Uwielbiał czuć, że steruje Percym i Josefem. Wyglądało na to, że wspólne interesy okażą się bardzo dochodowe. Czasem nie mógł się ludziom nadziwić. Do głowy by mu nie przyszło wdawać się w interesy z kimś takim jak on. Ale tamci byli zdesperowani, każdy z innego powodu: Percy ze strachu, że straci spadek po przodkach, Josef natomiast chciał się zrehabilitować i uczcić pamięć rodziców. Znacznie lepiej rozumiał Percyego niż Josefa. Percyemu groziła utrata czegoś ważnego: pieniędzy i pozycji. Motywy Josefa były dla niego zagadką. Jakie to ma znaczenie, co zrobi? Pomysł zbudowania Muzeum Zagłady był kompletnym szaleństwem, w dodatku nieopłacalnym. Josef też by to rozumiał, gdyby nie był takim idiotą.
Stanął przy oknie. W marinie było mnóstwo łodzi pod norweską banderą. Na ulicach ciągle słyszało się norweski. Nie przeszkadzało mu to. Korzystnie sprzedał Norwegom kilka nieruchomości. Bogactwo zbudowane na dochodach z ropy naftowej zachęcało do kupowania nieruchomości z dobrym widokiem na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Gotowi byli płacić naprawdę dużo.
Spojrzał na Valö. Dlaczego Leon musiał wrócić i tak strasznie namieszać? Przez chwilę myślał o Leonie i Johnie. Nad nimi też miał władzę, ale był na tyle mądry, żeby z niej nie korzystać. Zachował się jak prawdziwy drapieżnik: rozpoznał słabszych członków stada i oddzielił ich od reszty. Leon znów chciał zebrać stado, a on czuł, że na tym nie zyska. Ale sprawa ruszyła z miejsca i jest, jak jest. Nie będzie się zamartwiać czymś, na co nie ma wpływu.
Erika patrzyła przez okno, dopóki Patrik nie odjechał, potem szybko ubrała dzieci i wsadziła je do samochodu.
Ebba jeszcze spała. Zostawiła jej kartkę: w lodówce najdzie wszystko, żeby sobie zrobić śniadanie, a ona wyjeżdża na chwilę, żeby coś załatwić. Jak tylko się obudziła, wysłała SMS-a do Gösty. Wiedziała, że na nich czeka.
– Dokąd jedziemy? – Maja siedziała na tylnym siedzeniu, przytulała lalkę.
– Do wujka Gösty – odparła Erika. I w tym momencie uświadomiła sobie, że Maja na pewno powtórzy to Patrikowi. Trudno, wcześniej czy później i tak się dowie. Bardziej martwiło ją to, że nie powiedziała mu, że chyba ktoś się do nich włamał.
Skręciła przy zjeździe na Anras. Postanowiła, że nie będzie się zastanawiać, kto grzebał w jej rzeczach. Odpowiedź nasuwała się sama. Były tylko dwie możliwości: albo ktoś podejrzewał, że wyszperała coś ważnego o tym, co się stało w dawnym ośrodku kolonijnym, albo miało to związek z jej wizytą u Johna Holma i z kartką. Raczej to drugie, zważywszy na to, kiedy to się stało.
– Zabrałaś całą gromadkę? – powitał ich Gösta. Ton niezadowolenia zrównoważył błysk w oku.
– Jeśli masz w domu cenne przedmioty odziedziczone po przodkach, lepiej je schowaj – powiedziała, zdejmując dzieciom buty.
Bliźniacy wstydzili się i czepiali jej nóg. Maja natomiast wyciągnęła do Gösty rączki i zawołała radośnie:
– Wujek Gösta!
Gösta zesztywniał. Nie wiedział, jak zareagować na takie czułości. W końcu się rozczulił i wziął ją na ręce.
– Słodka z ciebie dziewczynka. – Poszedł z nią w głąb domu i nie oglądając się za siebie, oznajmił: – Nakryłem do stołu w ogrodzie.
Erika wzięła chłopców, posadziła ich sobie na biodrach i poszła za nim. Rozglądała się z zaciekawieniem. Dom stał w dobrym miejscu, w pobliżu pola golfowego. Sama nie wiedziała, czego się spodziewała, ale na pewno nie było to typowe przygnębiające starokawalerskie mieszkanie. Gösta mieszkał w schludnym, przytulnym domu z dobrze utrzymanymi roślinami w oknach. Również mały ogródek za domem był zaskakująco zadbany, chociaż zapewne nie wymagał dużo pracy.
– Mogę poczęstować dzieci sokiem i drożdżówkami. Czy należycie do tych rodziców, którzy dają dzieciom tylko to, co zdrowe i ekologiczne? – spytał, sadzając Maję na krześle.