– Pytanie, czy nadal je przechowuje.
– Że niby zrobił wiosenne porządki i wszystkiego się pozbył?
Erika się roześmiała.
– Jeśli je zabrał, to rzeczywiście można założyć, że je ma do tej pory. Może byśmy od razu do niego pojechali. – Chciała wstać z krzesła. Gösta powstrzymał ją gestem
– Tylko spokojnie. Jeśli są na złomowisku, to znaczy, że leżą tam od ponad trzydziestu lat. Mało prawdopodobne, żeby miały zniknąć właśnie dziś. Zresztą to nie jest odpowiednie miejsce dla dzieci. Zadzwonię do niego i jeśli to ma, pojedziemy, jak załatwisz kogoś do nich
Wiedziała, że ma rację, ale entuzjazm aż ją roznosił i nic nie mogła na to poradzić.
– Jak ona się czuje? – spytał.
Erika dopiero po chwili zorientowała się, o kogo mu chodzi.
– Ebba? Jest wykończona. Mam wrażenie, że z ulgą opuściła wyspę.
– I tego swojego Mårtena.
– Sądzę, że się co do niego mylisz. Chociaż w pewnym sensie możesz mieć rację. Przez to, że są tam tylko we dwoje, nieuchronnie dochodzi do zmęczenia materiału. Udało mi się ją zainteresować jej biologiczną rodziną. Jak wrócę do domu i położę chłopców spać, pokażę jej wszystko, co zebrałam.
– Na pewno to doceni. Historia jej rodziny jest rzeczywiście barwna.
– Co najmniej. – Erika wypiła ostatni łyk kawy. Skrzywiła się, była zimna. – Nawiasem mówiąc, rozmawiałam z Kjellem z „Bohusläningen”. Mówił mi trochę o przeszłości Johna Holma.
Opowiedziała pokrótce o rodzinnej tragedii, która zasiała w sercu Holma nienawiść, i o kartce, o której wcześniej bała się wspomnieć.
– Gimle? Pojęcia nie mam, co to znaczy. Ale to nie musi mieć nic wspólnego z Valö.
– To prawda, ale zaniepokoiło go to tak bardzo, że zlecił komuś, żeby się włamał do naszego domu – wymsknęło jej się.
Włamali się do was? Co na to Patrik?
Erika milczała. Gösta wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
– Nic mu nie powiedziałaś? – Jego głos przeszedł w falset. – Jesteś pewna, że to John Holm i jego banda?
– To tylko domysły. Zresztą nic się nie stało. Ktoś wszedł przez werandę, poszperał w moim gabinecie, chciał się załogować do mojego komputera, ale nie udało mu się. Powinnam się cieszyć, że nie ukradł twardego dysku.
– Patrik oszaleje, jak się dowie. I wścieknie się na mnie, jeśli się domyśli, że wiedziałem i też nic nie powiedziałem.
Erika westchnęła.
– Powiem mu. A najciekawsze jest to, że w moim gabinecie jest coś tak dla kogoś ważnego, że jest gotów zaryzykować włamanie. I wydaje mi się, że to właśnie ta kartka.
– Myślisz, że John Holm naprawdę zrobiłby coś takiego? Zaszkodziłby Przyjaciołom Szwecji, gdyby się wydało, że się włamał do domu policjanta?
– Uważam, że zaryzykowałby, gdyby chodziło o coś ważnego. Tak czy inaczej, dałam tę kartkę Kjellowi, Niech on się dowie, o co tam chodzi.
– Dobrze. Ale wieczorem powiesz o wszystkim Patrikowi. Inaczej marnie się to dla mnie skończy.
– Powiem – odparła niechętnie. Myślała o tym bez entuzjazmu, ale wiedziała, że musi to zrobić.
Gösta pokręcił głową.
– Jestem ciekaw, czy Patrikowi i Pauli uda się czegoś dowiedzieć. Zaczynam wątpić.
Erikę ucieszyła ta zmiana tematu.
– Został nam Olle – przypomniała. – Więc jeszcze jest nadzieja.
– Nadzieja jest zawsze – odparł Gösta.
Szpital S:t Jörgens 1936
W naszej ocenie jest mało prawdopodobne, żeby pani matka została wypisana w dającej się przewidzieć przyszłości – powiedział doktor Jansson, starszawy, siwy mężczyzna z wielką brodą, jak Święty Mikołaj.
Laura odetchnęła z ulgą. Ułożyła sobie życie, miała dobrą pracę i nowe mieszkanie. Pokój u pani Bergström przy i Galärbacken był malutki, ale za to mieszkała sama i było tak ładnie jak w domku dla lalek. Postawiła go na honorowym miejscu na wysokiej komodzie przy łóżku. Lżej jej było bez matki. Już od trzech lat przebywała w göteborskim szpitalu S:t Jorgens. Laura wreszcie nie musiała się martwić ani o nią, ani o to, co jeszcze mogłaby nawyprawiać.
– Na co właściwie choruje moja matka? – spytała takim tonem, jakby się o nią troszczyła.
Jak zawsze ładnie się ubrała. Siedziała z nogami elegancko ułożonymi na bok, z torebką na kolanach. Miała zaledwie szesnaście lat, ale czuła się dużo starsza.
– Nie udało nam się postawić diagnozy. Zapewne cierpi na tak zwaną neurozę. Terapia niestety nie przyniosła poprawy, wciąż się upiera przy tych urojeniach na temat Hermanna Göringa. Bynajmniej nie jest to rzadkie. Osoby dotknięte neurozą fantazjują o ludziach, o których czytały w gazetach.
– Odkąd pamiętam, matka ciągle o nim mówiła – odparła Laura.
Lekarz spojrzał na nią ze współczuciem.
– Domyślam się, że musiała panienka mieć niełatwe dzieciństwo. Ale wydaje się, że panienka sobie poradziła. Jest nie tylko ładna, ale i roztropna.
– Starałam się jak mogłam – odparła nieśmiało, ale na samo wspomnienie żółć podeszła jej do gardła.
Nienawidziła chwil, gdy nie mogła zapanować nad wspomnieniami. Najczęściej udawało jej się zepchnąć je w podświadomość i nie myśleć ani o matce, ani o małej, ciemnej, śmierdzącej wódką norze, której nie pomagało żadne sprzątanie i szorowanie. Zepchnęła tam również wyzwiska. Już nikt nie przypominał jej o matce. Ludzie szanowali ją za to, jaka była. A była sumienna, porządna i skrupulatna. Nie musiała wysłuchiwać obelg.
Ale wciąż się bała, że matkę wypuszczą i że wszystko zepsuje.
– Chce się panienka spotkać z matką? Nie radzę, ale… – Doktor Jansson rozłożył ręce.
– Myślę, że lepiej nie. Zawsze robi się wtedy taka podenerwowana. – Przypomniała sobie wiązankę, jaką jej puściła, kiedy ją ostatnio odwiedziła. Stek wyzwisk, którego nie byłaby w stanie powtórzyć. Doktor Jansson chyba też to pamiętał.
– Słusznie. Staramy się utrzymywać pani matkę w stanie równowagi psychicznej.
– Mam nadzieję, że nadal nie wolno jej czytać gazet.
– Nie. Po tym, co się wtedy stało, nie ma dostępu do gazet – odparł zdecydowanie.
Dwa lata temu zadzwonili do niej ze szpitala. Matka przeczytała w gazecie, że Göring nie tylko przeniósł szczątki zmarłej żony do Niemiec, do swego majątku Karinhall, lecz także zamierzał zbudować dla niej mauzoleum. W napadzie szału zdemolowała pokój i pobiła do krwi pielęgniarza. Musieli go opatrzyć.
– Proszę mi dać znać, gdyby się wydarzyło coś nowego, dobrze? – powiedziała, wstając. W lewej ręce trzymała rękawiczki, prawą wyciągnęła do doktora.
Odwróciła się. Kiedy wychodziła z gabinetu, na jej twarzy igrał uśmiech. Jeszcze przez jakiś czas może się czuć wolna.
Dojeżdżali do Torp, na północ od Uddevalli. Stanęli w potężnym korku. Patrik zwolnił. Paula zaczęła się wiercić, usiłowała znaleźć wygodną pozycję. Spojrzał na nią z troską.
– Na pewno dasz radę jechać do Göteborga i z powrotem?
– Dam. Nie martw się o mnie. Mam wokół siebie wystarczająco dużo takich, co się martwią.
– Miejmy nadzieję, że ta wyprawa okaże się tego warta. Okropny dziś ruch.
– Zabierze nam to tyle czasu, ile musi – zauważyła] Paula. – Jak się czuje Ebba?