143
Dzień sto dwudziestu ósmy pobytu w świecie zewnętrznym był ciepły i pogodny. Właściwie, to żar lał się z nieba topiąc powietrze, które płynnymi, gęstymi strugami spływało po naszych bohaterach w formie lepkiego potu. Słońce jarzyło się ostro stojąc w zenicie, a bezchmurne, błękitne niebo przypominało zmorę Galów, którzy nieustannie obawiali się, że któregoś dnia runie im prosto na głowy.
Blaine i Ochłap niczego już się nie bali. Przynajmniej nie w tym momencie. Ostatnie dwadzieścia dni wędrówki upłynęło im nadzwyczaj spokojnie. Od zejścia do wnętrza Blasku nie napotkali nikogo; ani przyjaciół, ani wrogów. Wyglądało na to, że nawet cesarskie skorpiony, poszukujące ustawicznie zemsty za śmierć swojej Wielkiej Matki, odpuściły. Los począł się w końcu uśmiechać do Blaina. Jego uśmiech nie był już dłużej zawoalowanym, pogmatwanym zrządzeniem zdarzeń i wydarzeń, które pod woalem problemów, okazywały się w przyszłości niezwykle pomocne i kluczowe dla przyświecającego mu celu.
Nie, tym razem wszystko było dobrze, a los śmiał się życzliwie, troskliwie, niczym ojciec tulący do piersi swojego syna. Syn natomiast był szczęśliwy, dumny i spokojny, czując jednocześnie głęboką wdzięczność wobec opatrzności, że to, co miało miejsce w katakumbach Bakersfield, nie powtórzyło się po opuszczeniu Ośrodka West Tek.
Tego pięknego, sto dwudziestego ósmego dnia podróży, kiedy delikatny, pustynny wiatr muskał ogorzałą, zaprawioną słońcem i klimatem twarz Blaina, na płaskim, ubitych piaskach post-apokaliptycznej Kalifornii, wyłoniły się pierwsze sylwetki siatkowego ogrodzenia i stojącej samotnie, opancerzonej Cytadeli Bractwa Stali.
144
Cabbot i Darrell spoglądali po sobie z minami na wpół pełnymi podziwu, niedowierzania, zdziwienia, przerażenia i jakiejś osobliwej formy fascynacji. Ponadto, Cabbot, którego głowę opatulał tylko błękitny czepek wykonany z materiału podobnego do tego, co kombinezon Blaina, posyłał Darrellowi ukradkowe, pełne triumfu sygnały wypływające z jego ciemnobrązowych oczu. Blaine pomyślał, że chłopcy założyli się o to, czy on i Ochłap powrócą kiedykolwiek z Blasku. Ciekawe, o ile lżejszy był teraz Darrell.
- Hej! – krzyknął kadet bez hełmu. – Udało ci się! Naprawdę ci się udało! Darrell, zobacz! Mówiłem ci, że mu się uda!
Darrell burczał coś pod nosem. Jego przekazujący dźwięk z wnętrza na zewnątrz interkom zabrzęczał chrząkliwie. Blaine uznał, że Darrell musi być teraz nadąsany jak dziecko.
Zrobił kilka kroków w stronę Cabbota. Ochłap trzymał się blisko nogi swojego pana.
Cabbot jak gdyby wzdrygnął się nieznacznie. Patrzył na Blaina zupełnie inaczej, niż za pierwszym razem, kiedy ten przybył z pustkowi niczym pustynny obdartus. Blaine uznał, że nie będzie się odzywał. Niech chłopaki z Bractwa wiedzą, że nie jest byle kim. Udowodnił to już nie raz: powracając z Blasku, a wcześniej zdobywając hydroprocesor dla swojej Krypty. Najprawdopodobniej nikt w historii współczesnego świata, nie dokonał przed nim czegoś podobnego. Miał teraz prawo wymagać od ludzi nieco więcej.
- Czy… czy ty naprawdę tam byłeś? – głos Cabbota był łamliwy i pełen niedowierzania. Jak gdyby gdzieś w głębi siebie bał się, że mimo wszystko Darrell będzie próbował zatrzymać dla siebie przegrany szmal.
- Pewnie, że nie! Spójrz tylko na niego! Zdrów jak ryba! – milczący, ewentualnie burczący coś do tej pory Darrell, zdawał się rozgrzewać. Jak widać ani myślał dzielić się kapslami z Cabbotem. Wizja sprzeniewierzenia forsy w jednym z licznym burdeli w Hub wydawała mu się o wiele przyjemniejsza. Postanowił więc bronić jej jak wadera swoich małych wilcząt. – Nikt nigdy stamtąd nie wrócił. Nie uwierzę, że pierwszy lepszy… chłoptaś… odbył wyprawę do Blasku i przyniósł to, czego nie byli w stanie zdobyć najlepsi z najlepszych rycerzy Zakonu!
- Wygląda na to, że Darrell ma rację – Cabbot odzyskał dawną pewność siebie, zwracając się do Blaina. Spojrzał jednak wcześniej na Darrella z pogardą w oczach. Jego wzrok zdawał się mówić: „czekaj, sukinsynu, czekaj. To ja tu pójdę na dziwki! Dwa tysiące, nadchodzę!”. – Masz jakiś dowód, że udało ci się zejść na dół i wyciągnąć to, czego domagał się Wielki Mistrz?
- Oczywiście, że mam.
Wtórujący Blainowi Ochłap, wydał z siebie bliżej nieokreślony, komiczny dźwięk, przypominający nieco odgłosy Strusia Pędziwiatra.
Cabbot zamrugał oczami. Darrell nie odrywał wzroku od Kelly’ego. Dyszał przy tym, świszcząc metalicznie. Blaine miał wrażenie, że jego urękawiczniona w pancerzu dłoń, zacisnęła się nieco mocniej na uchwycie miniguna.
- No – podjął Cabbot spoglądając ponownie w stronę kolegi . – To może byś nam to pokazał?
Blaine bez chwili namysłu, spokojnym, zamaszystym ruchem, sięgnął do wnętrza swojego plecaka. Wydobył z niego Pipka i uruchamiając komputerek wybrał zapis dotyczący Taśmy Starożytnego Bractwa. Odwrócił ekran w stronę kadeta Cabbota i z sardonicznym uśmieszkiem na twarzy, wręczył mu urządzenie.
Cabbot mrużył przez chwilę oczy. Słońce opuszczało z wolna południowy zenit. Padające na ekran promienie blikowały uniemożliwiając skupienie się na tekście. Darrell obserwował, jak Blaine układa dłonie w daszek i przykłada je tuż nad powierzchnią wyświetlacza.
Cabbot skinął głową i zaczął czytać poruszając przy tym bezgłośnie wargami.
- Boże… Darrell, wisisz mi równowartość swojego rocznego żołdu. On naprawdę tam był…
Blaine zabrał PipBoy’a 2000, a kiedy Cabbot zbliżał się do konsolety przy drzwiach windy, wstukując kod, poczuł, że może odetchnąć z ulgą.
On i Ochłap byli teraz rekrutami Bractwa Stali.
145
Zadbana, czysta w środku wina z szumiącą delikatnie, zapewniającą chłodne powietrze klimatyzacją, mknęła niemalże bezgłośnie w kierunku pierwszego poziomu Cytadeli. Kiedy drzwi rozsunęły się, Blaine ujrzał czarnobrązowy korytarz o nieregularnej, nieco karbowanej linii ścian. Na suficie lśniły podłużne lampy, dające syntetyczne, białe światło. Kilka monitorów, konsolet pracowało w różnych punktach jego pola widzenia. Po prawej od windy znajdowała się składająca z trzech trójkątnych, nachodzących na siebie elementów śluza. Vis-a-vis widniał emblemat Bractwa Stali. Ten sam, który Blaine po raz pierwszy ujrzał przed ogrodzeniem na zewnątrz. Symbol przedstawiał koła zębate (reprezentujące inżynierię), miecz (alegorię samoobrony) oraz skrzydła (krzepiące nadzieję). Wszystko wokół było zadbane, zaawansowane i ultra nowoczesne. Dwóch paladynów, odzianych w pancerze wspomagające bez nałożonych na głowy hełmów, pilnowało drogi do windy, z której właśnie wychodził Blaine i jego wierny, wilczy towarzysz.
Dziewczyna o ładnej, właściwie to pięknej twarzy, zielonych oczach, długich, upiętych w kok blond włosach i niezwykle delikatnym nosku, odwróciła się w stronę Kelly’ego i lustrując go przez moment wzrokiem, rzucił:
- Blaine Kelly? Czy to ty?
Blaine pokiwał głową. Był oniemiały i onieśmielony. Zarówno urodą dziewczyny, jak i wnętrzem Cytadeli.
- Cabbot przekazał mi z góry, że jesteś nowym rekrutem. Podobno wróciłeś z Blasku. Winszuję. Nikomu wcześniej się to nie udało. Generał Maxson chce cię niezwłocznie widzieć. Korytarzem prosto, potem w prawo i do windy. Znajdziesz go na czwartym poziomie. Tam pokierują cię dalej. Pies musi zostać tutaj.
Ochłap, który zdążył już przysadzić kuper na podłodze, przekręcił łeb spoglądając ze zdziwieniem na swojego pana.
- Słuchaj, czy…
- Nie. Bezdyskusyjnie. Pies zostaje przy mnie. Nic mu się nie stanie.
- Nie o to chciałem zapytać…
- Jeżeli wydaje ci się, że Generał Maxson może na ciebie czekać, to chyba od razu powinieneś odwrócić się, wcisnąć guzik z literą „G” i odejść tam, skąd przyszedłeś. Ponadto, nie, nie umówię się z tobą. A teraz już spadaj. Jestem na służbie.
Zmierzający w kierunku wewnętrznej windy Cytadeli, Blaine zastanawiał się, co właściwie miało miejsce przy głównym szybie. Ochłap został z miłą panią. Jasne, takie były reguły. Jeżeli Blaine chciał uzyskać w tym miejscu pomoc, będzie musiał się dostosować.
Przynajmniej na razie.
Tylko skąd ona wiedziała, że on…
Nie. Są rzeczy, których lepiej nie zgłębiać. Swoją drogą, ciekawe, zastanawiał się Kelly, jak ma na imię. Na dobrą sprawę, z tego Ochłapa jest niezły szczęściarz. Podczas gdy ja będę męczył się rozmową z jakimś starym, zasuszonym prykiem (w swoich podróżach mam szczęście do takich, Harold, Król Kloszardów, Jacoren) i zgłębiał infrastrukturę Bractwa, on przez cały czas…