- Przepraszam, czy ta winda prowadzi na poziom czwarty?
Jeden z dwóch paladynów (mężczyzn) pełniących służbę wartowniczą przy rozsuwanych drzwiach prowadzących do dźwigu, spojrzał na Blaina, jakby ten pytał właśnie o to, czy będzie padać, kiedy na niebie kłębi się od czarnych, strzelających piorunami chmur, a w powietrzu czuć wyraźny zapach geosminy.
- Tak. Ty jesteś Blaine Kelly?
No, no, Blaine! Wszyscy cię tutaj znają. Jesteś gwiazdą! Całe szczęście, że po twojej po podróży do Blasku, nie świecisz tak jak jedna z tych sfer na nocnym nieboskłonie, bo wtedy…
- Dzięki – rzucił zdawkowo Blaine i czując na sobie towarzyszące mu spojrzenia strażników, wcisnął przycisk i zjechał na czwarty poziom.
146
Czwarte piętro Cytadeli Bractwa Stali stanowiło ostatni, najgłębiej wydrążony w ziemi poziom. Po wyjściu z windy, Blaine znalazł się w czystym (jak wszystko tutaj), schludnym, pachnącym i rześkim pomieszczeniu. Klimatyzacja szumiała cichutko, a świeże, oczyszczone powietrze niemalże samo wpadało do płuc.
Blaine rozejrzał się. Nie było nikogo. Na pierwszym piętrze niemalże roiło się od ludzi. Idąc korytarzem mijał odzianych w pancerze wspomagającego rycerzy, chłopaków i dziewczyny w zielonych wojskowych zbrojach (takich jakie nosili goście z policji Hub) oraz ubranych w przypominające habity, zwiewne szaty w kolorze brązowym. Ci ostatni wyglądali mu na świętoszków, a każda z mijanych przez niego postaci, miała twarz intelektualisty.
Ewidentnie jajogłowi. Pewnie po rozmowie z Panem Generałem, będzie miał czas na zbadanie Cytadeli i poznanie panujących w niej zasad, hierarchii oraz podziału ról.
Przeszedł przez trójkątną śluzę i znalazł się w długim, szerokim i jasno oświetlonym korytarzu. Wnętrze Bractwa przypominało mu dom. Krypta 13 była tak samo czysta i sterylna. Jednak aranżacja jej wnętrz, kolorystyka i ogólny wystrój, były znacznie bardziej przygnębiające, niż te tutaj.
Musieli mieć dobrego architekta od wnętrz. Ewentualnie, ekipa wykończeniowa kierowała się wysokim zmysłem estetycznym i znajomością ludzkiej psychiki.
- Ty jesteś Blaine?
Jeden z dwóch pilnujących kolejnej grodzi strażników czekał na odpowiedź. Ręce miał zawieszone na minigunie. Tak jak jego koleżanka.
- Ile jeszcze razy usłyszę tutaj to pytanie? Jestem w środku od pięciu minut, a tymczasem siódma osoba pytanie mnie, czy nazywam się Blaine Kelly.
- Nie zgrywaj cwaniaka – głos paladyna był szorstki i oficjalny. Najwyraźniej strażnik nie był typem zgrywusa i niezwykle poważnie podchodził do pełnionych przez siebie obowiązków. – Generał Maxson cię oczekuje. Znajdziesz go za tymi drzwiami.
Wedle słów człowieka-puszki, Blaine znalazł Generała Maxsona, dokładnie tam, gdzie miał go znaleźć.
Generał Maxson był starzejącym się, łysym jegomościem o wydatnym czole, grubych siwych brwiach, topornym nosie i suchych, zawężonych wargach. Miał na sobie habit w kolorze przejrzałych wrzosów. Przez środek szaty przebiegała żółta linia, tworząca okalający biodra pasek i taki sam wycięty wokół narzuconego na głowę kaptura.
Tuż obok stała dziewczyna. Miała niewielką głowę w niebieskim, materiałowym czepku i dość prowincjonalne rysy twarzy. Nie była ładna, bynajmniej, ale nie była też brzydka. Świdrowała Blaina sprytnymi, zbierającymi informacje oczkami. Jej ciało kończyło się mniej więcej na wysokości umiejscowionej w szyi tarczycy. Reszta niknęła pod stalowym, przypominającym zbroję pancerzem.
Starszy człowiek, rozmawiający właśnie o czymś ze swoją asystentką, umilkł i kiwając na dziewczynę głową, spojrzał w stronę przechodzącego przez drzwi Blaina. Potem chrząknął, pozbywając się zalegającej w gardle zawiesiny i powiedział:
- Ach, Blaine Kelly! Człowiek, który powrócił z Blasku i nie zaczął świecić! No, no, no! Podejdź tu synu. Niech no ci się przyjrzę!
Blaine postąpił kilka kroków naprzód, zbliżając się do stojącej pośrodku dwójki ludzi. Korzystając z okazji, rozglądał się po wnętrzu pomieszczenia. Było przestronne, z wysoko zawieszonym sufitem, czyste, zadbane i niezwykle spartańsko urządzone. Poza dwoma stołami, jednym biurkiem i krzesłem, nie było w nim żadnych dodatkowych sprzętów. Blaine zastanawiał się, czy za głównym pokojem znajdują się prywatne kwatery Maxsona i gdzie tak właściwie mieszka dziewczyna. Czy opiekuje się starym towarzysząc mu przez cały czas? Liczne, trzyzębowe grodzie wbudowane w kolistą framugę, zdawały się sugerować, że sala audiencyjna jest jednym z pierwszych osobistych pomieszczeń Wielkiego Mistrza i jedyną dostępną publicznie.
- No, muszę przyznać, synu, że niezły z ciebie urwis! – Maxson, o wiele niższy od Blaina, wspiął się stając na palcach i przez moment nie odrywał swoich ciemnych oczu od jego twarzy. – Niezły urwis, co Mathia? Poszedł tam, gdzie nikt już nie chodzi, a potem wrócił w jednym kawałku i jeszcze przyniósł nam to, czego od tak dawna poszukiwaliśmy. Kto by pomyślał, nie uważasz?
Milcząca dziewczyna w pancerzu wspomagającym, dziewczyna o nieco kpiarskim spojrzeniu, zerknęła na Blaina i przez moment dało się wyczuć, że lada chwila wybuchnie śmiechem. Kącik jej ust podrygiwał w paroksyzmie to w górę, to w dół. Ostatecznie pohamowała swoje pierwotne odruchy i przyjmując nieco bardziej oficjalny ton, oznajmiła:
- Niezły urwis, Generale. Nie da się ukryć.
Maxson pokiwał z uznaniem głową, splótł dłoń pod brodą i oparł na niej palec wskazujący. Myślał – wciąż kiwając głową i mrużąc teraz na dokładkę oczy. Wyglądał jak jeden z tych zdezaktywowanych robotów R2D2 w Blasku. Nagle i zupełnie niespodziewanie, ożywił się za sprawą jakiegoś zastrzyku energetycznego i zaczął z wolna poklepywać Blaina po twarzy.
Blaine Kelly znosił to wszystko cierpliwie. Wiedział, że ludzie w świecie zewnętrznym bywają ekscentryczni. Przez chwilę targały nim pewne wątpliwości, czy Cytadela Bractwa Stali może być w ogóle uznawana z jedno z ogniw świata zewnętrznego. Blaine wątpił, by staruch w purpurowej szacie, opuścił swoją bazę na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat.
Może nawet trzydziestu.
Maxson skończył poklepywać Kelly’ego po jagodzie.
- Tak, niezłe z ciebie ziółko, rekrucie. A teraz, powiedz staremu człowiekowi, czy masz to, o czym wspominał Cabbot?
Blaine skinął głową.
- Tak jest, sir!
- Dobrze, dobrze, tylko mi się tu nie podniecaj! – Maxson machnął ręką i ponownie zamyślił się kiwając głową. Tym razem jego zastój trwał niewspółmiernie krócej do poprzedniego. Prawie natychmiast krzyknął nad wyraz dobitnie. Chyba w swoim podeszłym wieku, Generał Maxson nieco już niedosłyszał. – MATHIA! – dziewczyna zaklęta w puszkę wzdrygnęła się krzywiąc nieco na twarzy. – Przynieś naszego PipBoy’a. Zobaczymy, co rekrut Blaine Kelly przyniósł nam ze Starożytnego Zakonu.
Dziewczyna o neutralnej urodzie skinęła głową i oddaliła się znikając za załomem północnej ściany. Blaine usłyszał jak jedna z grodzi syczy metalicznie. Kiedy Mathia zniknęła, zniknęły również wszystkie towarzyszące jej przemieszczeniu dźwięki. Jedynie Generał Maxson oddychał chrapliwie, pociągając od czasu do czasu nosem. Kolejny metaliczny syk i w audiencyjnej sali rozległ się odgłos ciężkich, stalowych kroków; miarowe: łup… łup… łup… łup.
- Proszę, Generale.
- Bądź tak dobra i podłącz.
Mathia spojrzała na Blaina. Blaine przewiesił plecak przez jedno z ramion, pogrzebał w środku i wyciągnął swojego wiernego Pipka. Mathia sięgnęła po niego, połączyła oba urządzenia i po chwili rozległo się skrzypiące terkotanie pracujących głowic dyskowych.
- Gotowe. Wygląda na to, że wszystko się zgadza.
- Pozwól mi rzucić okiem.
Maxson wpatrywał się w wyświetlacz należącego do Bractwa komputera. Ponownie zawiesił się kiwając głową. Był to jedyny ruch, na jakie zdobywało się w tamtej chwili jego ciało. Jedyny, poza wertującymi tekst gałkami ocznymi. Im dalej zagłębiał się w raport sierżanta D. Allena, tym bardziej jego starcza, pomarszczona twarz rozpogadzała się.
- Ha! – krzyknął jowialnie i równie niespodziewanie. – To to! Mathia, to dokładnie to! Aż nie mogę uwierzyć. Nikt wcześniej… - przerwał wpatrując się uważnie w Blaina. – No, ale nieważne! Gratuluję, kadecie! – oddał urządzenie swojej asystentce, wyciągnął dłoń ginącą we wrzosowym habicie i potrząsnął w uścisku ręką Kelly’ego.