Выбрать главу

- Pięknie, pięknie! Jestem bardzo dumny, rekrucie Kelly. Kogoś takiego było nam trzeba. W zaufaniu – ściszył nieco głos, odsuwając się nieznacznie od dziewczyny – mogę ci powiedzieć, że twój wyczyn obiegł już całą Cytadelę! Wszyscy opowiadają o dzielnym Blainie, który poszedł do Blasku i przyniósł Bractwu to, czego nikt wcześniej przynieść nie mógł! Jesteś legendą, nim na dobre zostałeś członkiem naszego Zakonu. Jesteś… moją jedyną nadzieją…

Blaine zamrugał oczami. Bynajmniej nie było dla niego nowością, że każdy w tej odseparowanej od świata niczym stacja orbitalna bazie, słyszał, kim jest i czego dokonał. Tak jak wspominaliśmy wcześniej, co najmniej siedem osób pytało go pomiędzy poziomami pierwszym, a czwartym, czy on to on. Pamiętajmy również, że Blaine przebywał do tej pory tylko na dwóch piętrach. Drugie i trzecie wciąż stanowiło niewiadomą. Ciekawe ile kolejnych pytań czego go pośród tamtejszych korytarzy.

Chciałeś sławy w Krypcie, masz sławę w Cytadeli. Szkoda tylko, że te zapuszkowane panienki bardziej przypominają żelazne dziewice, niż twoje potencjalne gruppies. Chyba nie do końca tak to sobie wyobrażałeś, co… chłopcze?

- Jedyną nadzieją?

Starzec pokiwał głową.

- Mathia, jak myślisz, możemy mu powiedzieć?

- Chyba tak, Generale. Taki był plan. Wysłać go do Blasku i jeśli dowiedzie swojego męstwa, skorzystać z pomocy.

- Pomocy?

- Tak, tak, tak – głos i optymizm Maxsona dziwnie przypominał teraz Blainowi starego Króla Kloszardów z Cienistych Piasków. Wszyscy starcy, których spotykał do tej pory na swojej drodze, byli nieco szaleni. Najwyraźniej Maxson niewiele się od nich różnił. Może to wpływ promieniowania, wieloletniej ekspozycji na…

- Widzisz – kontynuował purpurowy Generał – sprawa jest delikatna i poważna zarazem. Kiedy Cabbot poinformował mnie, że przed wejściem do Zakonu czeka człowiek, który być może wie coś więcej o spędzających nam sen z powiek problemach ostatnich czasów, pomyślałem sobie, no, niemalże parsknąłem przypuszczając, że to kolejny z tych wędrujących po pustkowiach krętaczy. Potem jednak, Cabbot pokazał mi dane z twojego PipBoy’a. Czytaliśmy je razem z Mathią. Początkowo nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Krypta, odcięta od świata, funkcjonująca, niespaczona Wielką Wojną Krypta, która ostała się do dziś. Słyszeliśmy o nich, czytaliśmy, ale wszystkie, na które natrafialiśmy do tej pory, okazywały się być porzuconymi, złupionymi i dawno już zapomnianymi przez świat grobowcami. Ty i twoje zapiski pozwoliły nam zyskać przekonanie, że nie jesteś byle kim. Potem było już tylko lepiej. Sam wiesz. Hub, znikające karawany, Supermutanty, Nekropolis, albo Bakersfield, jak kto woli. Opowieść tego ghula, jak mu tam było?

- Harold – poinformowała naprędce Mathia.

- Właśnie, Harold. Wszystko to układało się w jedną całość. Dysponowaliśmy naszymi danymi, które wzbogaciliśmy o twoje. Kupcy z Hub wielokrotnie informowali nas o znikających karawanach. Domagali się, byśmy coś z tym zrobili. Nasi paladyni patrolujący okolicę, natrafiali niekiedy na nieliczne grupy szabrownicze Supermutantów. Początkowo te wielkie sukinsyny pojawiały się rzadko, lecz z każdym kolejnym miesiącem było ich więcej, więcej i więcej. Zaczęliśmy obawiać się, że gdzieś pod naszymi drzwiami, rośnie nowa potęga. Potęga, która już niebawem będzie mogła zagrozić i nam i całym pustkowiom. Twoje raporty tylko to potwierdziły. Wynika z nich jednoznacznie, że…

- Ktoś tworzy nowe Supermutanty…

Maxson zamilkł wpatrując się przez pewien czas w pustkę. Kiwał nieznacznie głową, a cała trójka miała chwilę by przemyśleć wszelkie reperkusje tego, co zostało właśnie skonstatowane.

- Widzisz – podjął Generał. – To jest właśnie problem. Ktoś na północnym zachodzie tworzy ich jak na taśmie produkcyjnej w fabryce. Nasze siły są ograniczone i nie zapuszczamy się tak daleko, ale mamy prawo domniemywać, że dawna, przedwojenna placówka militarna: Mariposa, stanowi teraz główną bazę dla powstającej armii Supermutantów. Wedle sprawozdania sporządzonego przez Nadzorcę twojej Krypty, ta armia stanowi zagrożenie dla wszystkiego, co żyje na pustkowiach. Musimy działać. Nasi szpiedzy w Gruzach… wiesz, gdzie to jest, prawda?

Blaine kiwnął głową. Słyszał o Gruzach: resztka po dawnej, potężnej metropolii, kolebce kinematografii i kultury dawnych Stanów Zjednoczonych, Los Angeles.

- Dobrze. To niedaleko stąd. Kilka dni drogi. Nasi szpiedzy w mieście poinformowali nas, że od dłuższego czasu w okolicy jest obecne nowe ugrupowanie. Nazywają się Dzieci Katedry. Podobno próbują krzewić wiarę w jedynego Boga i pomagać potrzebującym. Oferują leczenie, wikt, opierunek i posługę. Początkowo nie przyglądaliśmy się im zanadto, ale ich aktywność i wpływy pleniły się w zastraszającym tempie. Otworzyli nawet niewielką placówkę w Hub, ale na nasze szczęście, ktoś wywalił ją w powietrze, wycinając główną kapłankę i jej popleczników w pień. Mieliśmy fart, jak to mówią teraz młodzi. Tylko widzisz, rekrucie, te dzieci Katedry… zaczęliśmy przyglądać im się z bliska. To nie są zwykli, uduchowieni i niewinni ludzie. Nie to, żeby religia kiedykolwiek była niewinna. Chodzi o coś innego. Mamy powody, by domniemywać, że Dzieci Katedry to tak naprawdę to samo ugrupowanie, organizacja czy nawet jakaś jedna, wyższa istota w ich mniemaniu, która stoi za kontrolą populacji Supermutantów na północy…

Blaine słuchał wszystkich objawień Maxsona mając dziwne wrażenie, że spełniają się jego najgorsze koszmary. Wydawało mu się, że cała sprawa z hydroprocesorem została ukartowana przez ten sam, spowijający go męką, dręczący los, który doprowadził do jego „wygnania” z Krypty i cisnął go prosto w bestialskie wydarzenia świata zewnętrznego. W sam środek odwiecznej, epickiej walki pomiędzy dobrej i złem, gdzie chłopcy w lśniących pancerzach próbując ze wszystkich sił stanąć na czele odradzającej się ludzkości, walcząc z przypominającymi orki, trolle czy gobliny, albo i wszystko razem, najeźdźcami: Supermutantami. Te Supermutanty, przewodzone przez wspomnianego wcześniej Mistrza, niewiele powinny samego Blaina obchodzić, ale niestety, pomimo wielu przywar Jacorena i jego manipulacji, nie dało mu się odmówić słuszności logicznej wynikającej z przygotowanych w Krypcie raportów.

Armia Supermutantów chciała zniszczyć jego dom, a następnie zająć się resztą pustkowi: wyciąć w pień wszystko, co stanowiło zagrożenie dla ich chorej agendy. Maxson i chłopaki z Bractwa zdawali się dostrzegać problem, nim Blaine po raz pierwszy dał się połknąć mrocznej jaskini, rozciągającej się za grodzią Krypty 13. Mógł wtedy zawrócić, albo uciec daleko na północ; tak jak podpowiadał mu wewnętrzny głos. Teraz jednak nie było już odwrotu. Wszyscy siedzieli w tym gównie razem i jeżeli nie połączą sił, wielkie, zielone potwory z najgorszych koszmarów zaleją ich niczym mroczna oceaniczna woda topiąc płuca bezbronnego rozbitka, dryfującego na kawałku deski z drewnianego kadłuba.

- Mistrz?

Maxson i Mathia zrobili duże oczy. Bynajmniej nie ze zdumienia. Raczej ze strachu, jaki rozpościerała nad nimi wizja jednego Supermutanta, nadzorującego wszystkie inne. Jakiegoś kolektywnego, świadomego superumysłu, owładniętego obłędem i aryjskim planem czystości rasowej. Planem, gdzie dla nikogo z obecnej na czwartym poziomie Cytadeli trójki, nie było miejsca.

- Widzisz, Blaine, mamy problem. Wszyscy, i musimy działać razem. Mój stopień Generała daje mi pewne uprawnienia, ale jak być może już wiesz, a może nie, Zakon działa w dość demokratyczny sposób. Każda z kast: skrybów, rycerzy i paladynów, ma swoich przedstawicieli w radzie. Rada tworzy Starszyznę. Aktualnie jest nas pięciu. Mój głos jest tylko jeden, przeciwko czterem. Starszyzna, niestety, jest niewzruszona i nie chce ryzykować. Zakon dzieli się coraz bardziej i jeżeli nie będziemy mieli ostatecznego dowodu zagrożenia, obawiam się, że nasze wewnętrzne konflikty i poróżnienia doprowadzą do tragedii. Nim zdążymy podjąć odpowiednie kontrdziałania, będzie za późno, a Mistrz i jego armia zaleje nas, spacyfikuje i wetrze w piach. Resztę, tych, których uda mu się zniewolić, wrzuci do kadzi i przemieni w posłuszne mu legiony. Bezmyślne, dwustu kilogramowe maszyny do zabijania. Widziałeś ich w Bakersfield. Sam się przekonałeś, co to za… indywidua. Musimy przeciwdziałać temu, co zgotował nam los, kadecie. Potrzebujemy… twojej pomocy.

Blaine wpatrywał się pustym wzrokiem w tors Maxsona. Słyszał odgłos szeleszczącej, szumiącej klimatyzacji. Wiedział, że wszystko, co przed chwilą usłyszał, kiełkowało w nim od dawien dawna. Bał się jednak przyznać przed samym sobą, czego będzie od niego wymagała przyszłość. Wcześniej bał się, że nie uda mu się odnaleźć hydroprocesora. Był jak wychowana w szklanym słoju złota rybka, rzucona w pewnym momencie swojego wygodnego życia do pełnego niebezpieczeństw i śmierci oceanu. Wiedział jednak, że jeżeli istnieje coś takiego jak przeznaczenie, a o jego istnieniu przekonał się ostatnimi czasy, aż nazbyt dobitnie, nie będzie w stanie zrobić niczego, aby mu się przeciwstawić. Jego życie nie należało do niego. Zupełnie jak w powieści Franka Herberta, Diuna, gdzie Muad’Dib przewidując pod wpływem przyprawy wszystkie możliwe scenariusze przyszłości, wiedział, wiedział w głębi serca, że nie może nic poradzić na ciążącą nad nim karmiczną predestynację.