Выбрать главу

Rhombus był przełożonym Zakonu Paladynów. Stary, zasłużony wyga, który widział niejedno na pustyni. Krążyły o nim legendy, ale wbrew obiegowej opinii, wiele z nich nie było tak prawdziwych, jak on sam chciałby uważać. Nigdy nie był również w Blasku. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż to, co mówiono o mnie, dotarło już do uszu Rhombusa i wielce te uszy zapiekło . Mathia upomniała mnie, że mieszkający w prywatnej, odseparowanej kwaterze na poziomie pierwszym, Rhombus, bywa nieco ekscentryczny i łatwo się denerwuje. Niektórzy mówili, że to służbista. Inni mieli go za tyrana i despotę nadużywającego władzy. Niezależnie od opinii, panowało przekonanie, że jeżeli nie ma takiej potrzeby, nie należy wchodzić mu w drogę.

Mając na uwadze mój sukces w Ośrodku Badawczym West Tek, u znałem, że najrozsądniej będzie wziąć sobie rady Mathii i innych do serca.

Wyprowadziłem Ochłapa. Wysikałem go, wykuptałem i pozwoliłem mu trochę pobiegać. Darrell i Cabbot obserwowali nas, kiedy wchodziliśmy z powrotem do środka. Zaprowadziłem psa do pokoju i widząc w nim czekającego na mnie brata Jerry’ego, czym prędzej zatrzasnąłem drzwi i kontynuowałem moją krajoznawczą wyciec zkę po wnętrzach C ytadeli.

Poziom pierwszy stanowił przestrzeń magazynową, organizacyjną i szkoleniową. Mieszkali tutaj paladyni, chłopcy i dziewczyny, którzy regularnie wyprawiali się na powierzchnię pilnując granic swojego małego imperium. Vis-a-vis magazynu, do którego dostępu broniła zamknięta gródź, konsoleta z hasłem dostępowym, dwóch odzianych w pancerze wspomagające strażników (obaj mieli miniguny) oraz kwatermistrz Michael, znajdowała się sala gimnastyczna z matą, siłownią i zebranymi wokół instruktora kadetami. Ćwiczyli walkę wręcz, wykonując dość powszechne chwyty, bloki, dźwignie i szlifując prawidłową postawę gardy obronnej.

Spędziłem nieco czasu na obserwacji. Kiedy wychodziłem, zagadał mnie stojący przy biurku na korytarzu M ichael. Wspomniał, że jako nowemu rekrutowi przysługuje mi standardowy ekwipunek w postaci pancerza wspomagającego T-51b, wybranej broni oraz zapasu amunicji. Nowy przydział mogę odebrać pierwszego dnia każdego kolejnego tygodnia. Podziękowałem mu oświadczając, że na razie czekam na wytyczne od Generała Maxsona i jak tylko będę z powrotem wyruszał na powierzchnię, dam znać i odbiorę to, co w uznan iu za moje zasługi odebrać mogę.

Liczyłem na coś ekstra.

Poziom trzeci wydał mi się ze wszystkich pięter Cytadeli najciekawszy. Poza dodatkowymi kwaterami mieszkalnymi, to właśnie tam znajdowało się bijące serce i siła Bractwa Stali: rycerze wytwarzający niemalże futurystyczny sprzęt z dawnych zapisków przedwojennej technologii. Pancerze wspomagające, wykonane z zielonych, ceramicznych płytek pancerze bojowe, mini działka, bazooki, rusznice laserowe, pistolety plazmowe, Gatlingi (odpowiednik miniguna, zasilany ogniwami energii atomowej, strzela seriami rozpalonej energii, tnąc wszystko, poza T-51b). To wszystko tam było, tam powstawało i tam podlegało skrzętnym normo testowym. W jednym z głównych pomieszczeń inżynieryjnych, przy stołach warsztatowych, spotkałem rycerza Kyle’a. Jego imię kojarzyło mi się z jakąś postacią z przedwojennej kreskówki. Nie potrafiłem jednak przywołać teraz tytułu. Zamieniliśmy kilka słów. Kyle był niezwykle pomocny i skory do rozmowy. Pokazał mi posiadający defekt pancerz wspomagający, który rozmontowany leżał na stole obok niego. Podobno ktoś źle wlutował okularu przewodzące obraz z zewnątrz i egzemplarz nie przeszedł restrykcyjnych norm kontroli jakości. Do tego brakowało modułu: motywatora skurczowego. Kwatermistrz Michael nie był skłonny przymrużyć oka na powszechną w Zakonie biurokrację. Kyle został na lodzie i według jego słów, nie było sensu podejmowania się jakichkolwiek dalszych prac nad wybrakowanym egzemplarzem. Nigdy nie uzyska pozwolenia na brakujący element. Podobno jeden miał w swoim zapasie Rhombus.

Tak, dokładnie ten Rhombus. Zwierzchnik Zakonu Paladynów. Z oczywistych jednak względów, Kyle nie miał ochoty fatygować się na górę i pytać Rhombusa, czy ten przypadkiem nie miałby nic przeciwko i nie pożyczył mu potrzebnej części.

Być może w innych okolicznościach byłbym skłonny pomóc Kyle’owi. Michael obiecał mi jednak mój własny egzemplarz zbroi, tak więc nie było sensu, bym niepotrzebnie narażał się Rhombusowi. Ze słów Kyle’a wynikało, że przełożony paladynów ceni sobie ów przedmiot.. Motywator był mu najpewniej tak potrzebny, jak powiew równikowego powietrza lodowej górze. Naturalnie, z czystej złośliwości, nie zamierzał służyć nikomu pomocą. Ponadto z przestrzegających wzmianek Mathii, wynikało, że Rhombus nie lubi ludzi, którzy odbierają mu splendor

Na przykład takich, którzy wrócili z Blasku w jednym kawałku i przyn ieśli coś, czego jego odziani w lśniące pancerze chłopcy i dziewczyny, nigdy nie byli w stanie.

Może, jak już będę opuszczał Cytadelę, zakradnę się w nocy i podejrzę nie tylko gołe kadetki. Z samych opowieści można było wyrobić sobie wizję Rhombusa. Facet sprawiał wrażenie niebywałego dupka. Gdyby tak, ktoś, kiedyś, podprowadził mu ten cenny motywator skurczowy, Rhombus niewątpliwie wpadłby w furię, która tylko umocniłaby wędrujące o nim legendy. Poza tym Rhombus nie był już pierwszej młodości. Gdyby tak nieopatrznie dostał zawału…

Będę musiał się nad tym poważnie zastanowić.

Wytwarzający sprzęt rycerze, współdzielili poziom drugi z zgłębiającymi tajniki wiedzy skrybami. Skrybowie byli cichymi, spokojnymi ludźmi, trzymającymi się swojej części Cytadeli. Większość dnia spędzali w bibliotece, analizując interesujące ich informacje, oraz dokonując ważnych z perspektywy Bractwa i ludzkości odkryć.

Przewodziła im Vree. Spokojna, nieco nawet za bardzo ukierunkowana na stoickie zen, dziewczyna w okularach, brązowo-beżowym habicie, oraz wygolonych włosach z samą tylko złocistą kitą na czubku głowy.

Rozmawialiśmy długo. Bardzo długo. Dowiedziałem się kilku interesujących faktów o historii Bractwa, jego motywach i planach na przyszłość. Vree była tak miła, iż w trakcie naszej ciągnącej się przez trzy godziny konwersacji, zobligowała się przekazać mi taśmę traktującą o działalności Zakonu po czasach Wielkiej Wojny. Przeprosiła mnie z uśmiechem na twarzy, tłumacząc, iż holodysk trzyma w swojej prywatnej kwaterze. Ja również uśmiechnął się i pozwoliłem jej odejść. Uznałem, że każdy prawdziwy dżentelmen postąpiłby tak samo. Oczywiście, była to tylko fasada moich dobrych manier i savoir-vivre. Już z początku obecności w bibliotece skrybów, zauważyłem, że Vree nie rozstaje się z leżącą tuż przy jej głównym stanowisku pracy taśmą zapiskową.