Czułem, że muszę przyjrzeć się jej z bliska. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, moje kleptomańskie geny wzięły górę i jednym sprawnym ruchem; niepostrzeżenie niczym skradający się do swojej ofiary pająk ptasznik, chwyciłem holodysk i podłączając do niego mojego PipBoy’ a 2000. Z grałem całą zawartość na swój dysk. Jak miało się później okazać, to, co ukradłem tego dnia, uratowało mi życie w zdawałoby się zupełnie patowej dla mnie sytuacji.
Kiedy Vree wróciła, holodysk leżał grzecznie tam, gdzie go zostawiła. Z kolejnym uśmiechem na jej ładnej buzi, wręczyła mi taśmę z historią Bractwa, a ja z równie skwapliwym i promiennym szczerzeniem zębów, podziękowałem jej i kontynuując rozmowę, zachowywałem pozory, jakby wszystko było w należytym porządku.
Pięć dni później, kiedy moje dni upływały na zbieraniu myśli i przygotowywaniu się do tego, co niebawem zgotuje mi los, zostałem wezwany na poziom czwarty.
148
Dzień sto trzydziesty czwarty
Opuszczam Bractwo. To znaczy, nie tyle Bractwo, co samą Cytadelę. Generał Maxson obdarzył mnie misją najwyższego zaufania. Mam udać się na północny zachód i zbadać teren wokół domniemanej bazy Supermutantów. Jeśli mi się uda, dobrze byłoby zapewnić Bractwu dodatkowe informacje, nagrania video, zdjęcia, dotyczące samej instalacji. Wedle słów Maxsona, od tego zależy wspólny szturm na wroga i nasze być lub nie być w post-apokaliptycznym świecie.
Maxson poinformował mnie również o swojej siatce kontaktów w Gruzach. Mam imię dziewczyny, która może pomóc mi uzyskać dodatkowe informacje dotyczące Dzieci Katedry. Maxson i Zakon przypuszczają, że w podziemiach głównej kwatery Dzieci, przedwojennej, monumentalnej katedrze Los Angeles, może znajdować się Krypta. Nie dysponują żadny mi szczegółami, ale jak domniema ją, może to być zakamuflowana, południowa placówka Supermutantów. Warto będzie przyjrzeć się temu z bliska.
Na do widzenia zgłosiłem się do kwatermistrza Michaela. Odebrałem mój regulaminowy pancerz wspomagający T-51b oraz przebierając w szerokim asortymencie broni, zdecydowałem się na budzące respekt i przerażenie miniguny. Moje prywatne mini działko wisiało teraz tuż obok spoczywającego na moich plecach Pogromcy Arbuzów. Dobrze, że zbroja miała wkomponowane rusztowanie z hakami do podwieszania broni. Czuję się teraz jak chodząca apokalipsa. Nigdy bym nie przypuszczał, że te pancerze są takie cudowne. Bóg, stąpający po ziemi, pod którego krokami dudnią zwiastujące zagładę bębny . Zapas amunicji 10mm JHP i AP – również zapewniony przez mojego tymczasowego pryncypała , Bractwo Stali - pozwoli mi, ku mojemu wielkiemu usatysfakcjonowaniu, siać śmierć i zniszczenie bez najmniejszych obaw, iż kiedyś zabraknie mi ku temu środków.
Wiem, że czym prędzej powinienem udać się w stronę Gruzów. Jednak mając te wszystkie nowe zabawki, nie mogę się pohamować. Ochłap patrzy na mnie spode łba, ale z wolna oswaja się chyba z wizją swojego nowego pana. Pana, który właśnie wpadł na pomysł, jak tu sprawić, by świat stał się odrobinę lepszym miejscem…
Garl, ty stary skurwysynu , nie myśl, że zapomniałem.... i dę po ciebie!
Rozdział 15
Blaster obcych
149
Zmierzając w stronę obozu Chanów, Blaine Kelly nie mógł nadziwić się funkcjonalności Pancerza Wspomagającego, model T-51b. Kwatermistrz Bractwa, Michael, wytłumaczył mu dokładnie zasady działania wszystkich mechanizmów. Blaine słuchał uważnie, na tyle, na ile pozwalały mu jego orbitujące wokół samej zbroi myśli. Niewiele obchodziła go specyfikacja systemu zasilania, przenośny, mikro reaktor atomowy, hydraulika, zamknięte obiegi samoregulujących się, uzupełniających płynów, poszczególne podzespoły, moduł skurczowy, wspomaganie słuchowe, soczewki wyostrzająco-naprowadzające, czy kwantowy motywator fizyczny, za sprawą którego, nawet chuchrowaty mól książkowy miał szansę na zadanie maksymalnego uderzenia siłomierzem młotowym. Z reguły szła za tym maksymalna liczba punktów na wyświetlaczu urządzenia i pełne podziwu i zachwytu westchnienia zebranej wokół gawiedzi.
Blaine wiedział, że nikt poza nim nie będzie odczuwał satysfakcji na myśl o tym, jaką siłą dysponuje odziany w (tak, podkreślmy to jeszcze raz!): Pancerz Wspomagający, model T-51b.
Wręcz przeciwnie. Było oczywiste, że ktokolwiek wejdzie mu w drogę, pożałuje, iż myśl taka w ogóle zrodziła się w jego głowie.
(Głowie, która najpewniej w przeciągu kilku najbliższych sekund oddzieli się od ciała).
Dlatego, kiedy kwatermistrz Bractwa Stali, Michael, wykładał Blainowi inżynieryjne, taktyczne i bojowe właściwości lśniącej, wykonanej z węglowo-tytanowej stali w odcieniu mocno wypłowiałego ołowiu, ten słuchał jednym, zaś wypuszczał drugim uchem. Wszystko, co liczyło się w tamtej chwili, to znalezienie się w końcu we wnętrzu tego cacuszka i sprawdzenie, jak też sprawdzi się w świecie zewnętrznym.
Naturalnie okazało się, że Blaine Kelly nie ma sobie równych. Pancerz Wspomagający, model T-51b, oraz przenośne mini działko (dwuręczna broń, przytrzymywana jak ujeżdżana od tyłu samica: za włosy z przodu i za wcięcie w talii z tyłu), asekurowane gdy zachodziła taka potrzeba przez Pogromcę Arbuzów, tworzyły z chłopaka kogoś, kto w innym świecie mógł uchodzić za uosobienia Boga Mordu, Bhaala.
Oczywiście Bóg Mordu nie był zmuszony do stałego egzystowania w pancerzu. Jego zdjęcie, a raczej wyjście na zewnątrz, było relatywnie proste. Wystarczyło odmontować hełm, a następnie w pełnym unieruchomieniu – wyłączając moduły motoryczne – odblokować boczne, znajdujące się pod lewą pachą i biegnące wzdłuż, aż do biodra, zaczepy, po czym otworzyć korpus niczym otwierało się niegdyś boczną klapkę ogrzewającego wnętrze drewnianej chałupy węglowego piecyka. Będąc szczerym, wielu współczesnych ludzi do dziś używało podobnych środków grzewczych. Niemniej jednak, kiedy korpus pilotującego zbroję był już odsłonięty, podtrzymując się rękami stalowych, masywnych uchwytów na ramionach, podciągało się jak na drążku wyciągając nogi na zewnątrz i tym samym wychodziło się na zewnątrz Pancerza Wspomagającego, model T-51b.
Naturalnie wejście do środka, było równie proste i każdy przeszkolony paladyn Bractwa Stali, mógł robić to we własnym zakresie; jak często tylko chciał. Wbrew powszechnym plotkom, pancerze wspomagające niewiele miały wspólnego ze średniowiecznymi zbrojami. Zaś znajdujących się wewnątrz rycerzy, nie trzeba było sadzać na koniach, podwieszając zawczasu na mobilnych mini-dźwigach.
Jednak od kiedy Blaine Kelly opanował proces wchodzenia i wychodzenia, praktycznie przez cały czas siedział w środku. Pancerz miał własny system podtrzymywania życia, zaś sterowanie było proste i wygodne. Najdrobniejszy akt woli przekładał się na delikatne ruchy, które za sprawą kwantowego systemu motoryki i redukcji energii ze strony użytkownika, przejmowały dziewięćdziesiąt pięć procent pracy mięśni. Wystarczyło unieść lekko stopę, a pancerz sam wykonywał krok. W ten sposób, Blaine Kelly prowadził metodyczny, efektywny marsz i odwracając role, po raz pierwszy od zaprzyjaźnienia się z Ochłapem, to właśnie pies pozostawał niekiedy w tyle.
W pancerzu można było również spać. Miękkie, wyściełane aksamitem i sztucznym tworzywem dostosowującym się do kształtu ciała, wnętrze zbroi praktycznie uniemożliwiało obtarcia, a użytkownik przez cały czas odnosił wrażenie, jakby znajdował się w żelowej piance – wzbudzającej uczucie przyjemnej lewitacji.
Jednym słowem, pancerz był absolutnie CUDOWNY! Blaine Kelly błyskawicznie przekonał się o jego zaletach. Nawet dąsający się z początku, przyjmujący nieco sceptyczną postawę Ochłap, pokochał swojego nowego pana i jego zniekształcony nieco przez interkom, metaliczny głos.