Выбрать главу

Boże, co się ze mną dzieje?

152

- JEEEEeeesssteeEEEEMMMM SZSZSZSZSZŁOOOOWIEEEEKIEEEEM!!!

Blaine Kelly siedział przy płonącym ognisku. Ochłap przytargał dość grube fragmenty chrustu z pobliskiego, wysuszonego zagajnika. Płomienie pełgały wysoko, wzbijając się pod zasnute chmurami niebo. Noc była ciemna. Masyw Coast Ranges zapewniał ochronę przed nieprzychylnymi spojrzeniami czających się w mroku stworzeń i ludzi.

Mało kto jednak miał ochotę zadzierać z Blainem. Zwłaszcza, kiedy ten siedział w pozycji z wyciągniętymi przed siebie nogami; w na wpół rozmontowanym, otwartym Pancerzu Wspomagającym.

Był pijany w sztok. Śpiewał w najlepsze:

- … iiiiiii… iiiiii (głos przypominał kwik silącej się z własną intelektualną niemocą świni) nic… NIZ-KURFA-NIZ, szo luuuCkieeeee… nie jest mi łoooooooobceeeeeee!

Ochłap skrzywił się sapiąc ciężko. Kiedy Blaine cisnął butelką whisky w płonący stos, szkło pękła, zaś złocisty płyn wystrzelił wysoko, rozpryskując przy tym na boki płonące krople, pies uznał, że tej nocy, prześpi się w zapewniających znacznie lepsze towarzystwo krzakach.

- KUUUUU… KUUUUUUU… - silił się dalej napierdolony jak chiński autobus w godzinach szczytu, Kelly. – KUUUUUU… JEEESZSZTEM NICZYM… NICZYM…

Odbiło mu się, wymiociny podeszły do gardła. W pierwszym momencie udało mu się pochwycić i połknąć początkową falę. Naporu drugiej nie zdołał jednak wytrzymać. Spocony, śmierdzący i na wpół przytomny, upadł ryjąc twarzą w piasku jak kret.

- … taktyczna głowica atomowa…

- … bum-bum-BUUUUUM!!!

Zdołał jeszcze machnąć ręką odgarniając od siebie nieco szaro-żółtych ziarenek. Przypominał wyrzuconego na brzeg oceanu Walenia. Majaczył, bełkotał, ślinił się, aż w końcu stracił przytomność.

Ochłap, skryty w krzakach, przez całą noc wiernie obserwował, czuwając.

153

- O, Boże, ale mnie boli głowa!

Ranek był rześki. Można nawet powiedzieć, iż nieco chłodny. Powracający do świata żywych, Blaine, uznał to za zły omen. Szybko jednak zweryfikował swoje nastawienie i podziękował opatrzności, za spowijające niebo chmury. Dla wszystkich wprawionych w chlaniu opojów, nie było nic gorszego, niż towarzyszący kacowi płynny żar i gorąc.

Blaine nie był oczywiście zawodnikiem wagi ciężkiej, a i w swojej kategorii miałby małe szanse na mistrzostwo, ale jednak gdzieś w głębi siebie jego organizm przeczuwał podświadomie, że jest lepiej tak, jak jest.

Ogarnął się. Ochłap, widzący ponownie swojego starego, dobrego pana, ucieszył się i nawet polizał go kilkukrotnie w nos. Potem Blaine zapiął pancerz, nałożył hełm i raz jeszcze zniknął w tym pancernym czymś, co nieustannie wzbudzało psi niepokój.

Daleko na skraju doliny przecinające dwie niewysokie górki masywu Coast Ranges, migotało coś jasnego i mocno lśniącego. Blaine, który zawczasu przyładował profilaktycznie kilka Stimów z wolna odzyskiwał rezon i sprawność zmysłów. Wraz z psem postanowili bliżej przyjrzeć się intrygującemu światłu.

154

Kiedy tylko Blaine Kelly ujrzał w całym majestacie to, co znajdowało się wbite w ziemię w odległości niespełna pięciu metrów od niego, zupełnie zapomniał o nękających go ostatnimi czasy demonach, nocnym pijaństwie i dokonanym na drodze z Cytadeli masowym mordzie.

- Więc oni naprawdę istnieją…

Szary, matowy talerz UFO zderzyło się z ziemią. Jego przednia część było niewidoczna. Środek z przypominającą słój na mózg jednego z tych robotów w Blasku, kopułą wystawał nieznacznie ponad poziom pojazdu. Ogon, kuper, tył czy jak to nazwać, ciężko stwierdzić, ponieważ całość konstrukcji owalnego talerza była dokładnie taka sama: okrągła z wykonanymi z niemożliwego do zidentyfikowania tworzywa panelami przypominającymi nieco blaszany gont dachu, które pod kątem niespełna pięciu stopni unosiły się po skosie, łącząc z owalną, sferyczną kulą pośrodku. Z jej wnętrza, przez wąski, przeszklony wizjer, zionęła ciemność.

- … a raczej istnieli, bo ci dwaj chyba już nie żyją.

Przy kuprze spoczywały szkielety przedstawicieli pozaziemskiej cywilizacji. Mieli wątłe, małe ciała. Kości nóg i rąk były zadziwiająco krótkie. Wypełniające klatkę piersiową żebra – cienkie i zaciśnięte. Wyglądały trochę niczym podwinięte nogi pająków. Bardzo mikroskopijnych pająków. Jedynie głowy robiły wrażenie i wzbudzały niezrozumiałą dla lubiącego wszystko wiedzieć pnia mózgu trwogę. Bowiem głowy kosmitów, przypominały głowy ziemskich dzieci, wkraczających w ostatnią, przedśmiertną fazę choroby określanej z łaciny mianem: hydrocefalia.

Czyli, innymi słowy, wodogłowiem.

- Musieli mieć niezłe mózgi. Zobacz, Ochłap, jak przebiegają szwy i jakie pokaźne są łączone przez nie fragmenty płytek.

/ wielkie mi co. Może ci przypomnieć w jakim odkrywczym i refleksyjnym n astroju byłeś ostatniej nocy? /

Zupełnie jak z wnętrza kosmicznego pojazdu, z czaszek przybyszów, zionęła mroczna, zapomniana przez czas i samą śmierć pustka. Czerń wydobywała się z malutkich, owalnych oczodołów. Poniżej, mniej więcej tam, gdzie u człowieka, znajdowała się wklęsła przegroda nosowa. Blaine nie był w stanie doszukać się ust. Zarówno jeden, jak i drugi, musieli być telepatami.

Kimkolwiek byli, skądkolwiek pochodzili i jakkolwiek brzmiały nadane im imiona, ich cel tutaj na Ziemi pozostawał tajemnicą. Blaine wyciągnął licznik Geigera. Pamiętał, jak młode chłopaki i młode dziewczyny w Krypcie 13, wymieniali się „nielegalnymi” materiałami dotyczącymi różnych teorii spiskowych. Władza Krypty, tak jak wcześniej Rząd Stanów Zjednoczonych i rządy innych państwa świata sprzed Wielkiej Wojny, celowo zatajały informacje dotyczące aktywności pozaziemskich cywilizacji w naszym sektorze planetarnym i na naszej macierzystej planecie. Oczywiście, teorie spiskowe nie mogły być w pełni wiarygodne. Blaine pokusił się niegdyś o nagryzmolenie jednej. Opowiadała o rzekomo przechwyconej transmisji z sygnałem SOS z innej Krypty – Krypty, którą opatrzył numerem 87. Podobno jej mieszkańcy zostali poddani działaniu jakiegoś mutagennego środka i jeden po drugim zmieniali się w żądne krwi potwory. Historia nie była długa, ale nie przeszkadzało jej to obfitować w liczne, mrożące krew w żyłach elementy. Kiedy przez kilka następujących po sobie miesięcy, znajdowała się na ustach wszystkich miłośników teorii spiskowych, Blaine uznał, iż drzemie w nim jakaś pisarska iskra nadana przez Boga i kto wie, może gdyby urodził się w innych czasach i w innym miejscu…

Licznik Geigera, wbrew obiegowym opiniom z miejsc obecności obcych i ich statków, nie wskazywał żadnego odstępstwa od normy.

Po wnikliwych oględzinach pojazdu – Ochłap z zaciekawieniem obwąchiwał w tym czasie szczątki kosmitów. Jednego chyba nawet obsikał, unosząc przy tym tylną łapę wysoko ku niebu. Zupełnie, jakby był rozprostowującym skrzydła kurczakiem – Blaine znalazł w statku panel, który dało się podważyć. Oświetlając wnętrze ciemnej skrytki, wyciągnął z niej dwa przedmioty:

- pierwszy przedstawiał przystojnego faceta o życzliwym, kremowym uśmiechu i bujnych, czarnych włosach z wyraźną, wystylizowaną z pieczołowitością czupryną. W prawym dolnym rogu znajdował się autograf, ale Blaine i bez tego świetnie wiedział, kim jest patrzący z portretu człowiek.

- Król Rock n’ Rolla. No, no! Kto by pomyślał. Zobacz, Ochłap…

Na dźwięk własnego imienia, wysikany Ochłap wystrzelił jak z procy i zbliżając się do wyjątkowo dobrze zachowanego wizerunku Elvisa Presley’a, obwąchał go z osobliwym zadowoleniem.

- drugi natomiast, to mały, miedziano złocisty pistolet z wmontowaną na miejscu komory bębna, cewką. Od cewki odchodziła wykonana z nieznanego tworzywa iglica, wyglądająca jak wykałaczka. Trzy progresywnie zmniejszające się talerze w kształcie kapeluszy muchomorów (jak w mikroskopijnych antenach satelitarnych) otaczały wykałaczkę, która przenikała każdy z nich w centralnym punkcie.

Na końcu, tam gdzie w konwencjonalnej broni powinno znajdować się ujście lufy, był mały, prostopadły dzwoneczek zakończony czymś na kształt czerwonego, lśniącego noska.

Pistolet był niezwykle lekki i świetnie dopasowany do urękawicznionej w pancerzu dłoni Blaina. Blaine podziwiał go przez moment. Nie sądził, by w historii świata żyło wiele osób, mogących poszczycić się świadomością obcowania z bronią kosmitów. Sam fakt, iż kosmici mieli na pokładzie broń, świadczył, że ich cywilizacja rozwijała się w oparciu o podobne do naszej doświadczenia, a zważywszy na zaawansowanie technologii, Blaine uznał, iż broń musi być wyjątkowo potężna i niemalże z sakralnym namaszczeniem, schował ją do rozsuwanej jak u RoboCop’a kabury ulokowanej na prawym udzie.