Blaster obcych, niczym pierścień Saurona, po dziesięcioleciach, odnalazł nowego właściciela. A zważywszy na zamiłowanie Boga Mordu do częstego pociągania za spust, możecie sobie wyobrazić, co już niebawem będzie się działo.
Rozdział 16
Garl
155
Dziewiątego dnia człowiek zakuty w puszkę i pies obrośnięty sierścią, dotarli do obozu Chanów. A raczej do pierwszego granicznego totemu, który oznajmiał światu, że ktokolwiek jest na tyle głupi, by zrobić kolejny krok, znajdzie się na terytorium Najeźdźców i przypłaci to życiem. Nadziana na pal głowa, miała stanowić zrozumiały i jasny przekaz, nawet dla największych pustynnych głąbów.
Blaine wpatrywał się przez dłuższy czas w gnijący kłębek mięsa, skóry, żył i włosów. Nie miał bynajmniej najmniejszego zamiaru zawracać. Wręcz przeciwnie, widząc czarną ludzką głowę, targnęło nim uczucie wściekłości, tylko potęgujące chęć rozprawienia się z Garlem w stylu tak wielce umiłowanym przez Wietnamskiego Rozpruwacza.
Nadziana na pal, totemiczna głowa, pomimo swojego postępującego rozkładu, wciąż przypominała niegdysiejsze oblicze Iana.
156
Trzy pokaźne stosy drewna rozświetlały wokół obozu Chanów mroki późnych godzin. Pomarańczowo-żółte płomienie lawirowały pomiędzy gałęziami, strzelając wysoko ku zasnutemu chmurami niebu , aż stapiały się z nocą. Ciemność pochłaniała wszystko, łącznie z gwiazdami i sierpowatym księżycem. Lecz w miejscu tak podłym i demonicznym, nikt się tym nie przejmował.
Garl najwyraźniej obchodził huczne urodziny. Odosobniony na pustyni, jednopiętrowym dom, którego jedyne towarzystwo stanowiła garstka okalających namiotów wykonanych ze skór braminów i pozszywanych naprędce szmat, niemalże chwiał się w posadach. Jego wnętrze rozświetlały jasne światła, na tle których falowały liczne cienie znajdujących się w środku ludzi. Wszyscy starali się przekrzykiwać nawzajem, śpiewając swojemu przywódcy jowialne i bynajmniej mało szczere…
- STO LAT, STO LAT! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM…
Blaine Kelly przyczajony wraz z Ochłapem na jednym ze skalnych wzniesień, obserwował balangę starając się określić, czy Garl był na tyle wspaniałomyślny dla swoich ludzi i na tyle zadufany w sobie, by pozostawić obóz bez straży.
Jakiś skórzany bukłak wyfrunął przez dziurę w oknie. Przeturlał się kilka jardów po piasku – wzbijając przy tym odrobinę pyłu. Blaine regulował ostrość w swoim systemie noktowizyjnych, stanowiącym standardowe wyposażenie Pancerza Wspomagającego.
- STOOOO LAT! STOOOO LAT! NIECH ŻYYYYYJEEEEE!!!! NIECH ŻYYYYJEEEE!!!
Ochłap wzdrygnął się, kiedy niespodziewanie przez sufit budynku wyleciało kilka przypominających paradną salwę pocisków. Blaine widział, jak przez dziury prześwitują strugi jasnego światła. Chwilę później dało się słyszeć dziki krzyk, raban i prymitywny, lubieżny rechot ludzi bardziej przypominających w tej chwili (jak i w każdej innej) małpy.
- ŻYYYYYJEEEEE NAAAAAAMMMMM!!!
Blaine rozpoznał wybiegającą na zewnątrz postać. Była to zmaltretowana niewolnica. Jedna z dwóch, które ostatnim razem dostarczały Garlowi i jego chłopcom wszelakich uciech cielesnych. Dziewczyna nie miała na sobie ubrania. Jej włosy były potargane, a na ociekającej krwią twarzy – nawet w mroku nocy - malowało się przerażenie.
Dwóch najeźdźców wyskoczyło za nią przez główne drzwi. Jeden cisnął w dziewczynę butelką. Szklana główka uderzyła ją w łydkę. Dziewczyna zachwiała się na nogach i runęła z łoskotem (i tumanem piachu) na ziemię. Chłopaki dopadli ją i łapiąc za ręce i nogi, zaciągnęli przy akompaniamencie jej krzyku i swoich śmiechów z powrotem do środka.
- GAAAAARLLLLLLLL!!!
Wybuch wrzawy, radości, dźwięk wznoszonych toastów, uderzeń szyjek od butelek, tłuczonego szkła, krzyków niewolnic, zupełnie zagłuszył własne myśli Blaina. Ochłap zmarszczył nos i położył po sobie uszy.
- Garl! Garl! Garl! Garl! Garl!
Ze środka zaczęły dobiegać rytmy jakiejś heavymetalowej, przedwojennej kapeli. Dźwięki były ciężkie, marszowe i bardzo mocno trąciły faszyzmem.
- Myślisz, Ochłapku, że wszyscy są w środku?
Pies nie odpowiedział.
Blaine zmarszczył czoło. System soczewek hełmu T-51b, oferował niezłe powiększenie, a dodatkowe opcje noktowizyjne zapewniały widoczność, niemalże jak w dzień. Jednak ani jedno, ani drugie, nie mogło równać się do lunety umieszczonej na niezawodnym Pogromcy Arbuzów. Blaine zdjął zamontowaną na stelażu broń, odsłonił głowę, wyglądając teraz nieco jak napuszony, łysy od szyi indyk, i przykładając oko do karabinu snajperskiego DKS-501, zaczął z wolna i metodycznie lustrować otoczenie.
Płonące ognie zapewniały dość dobrą widoczność, lecz na noktowizorze wyglądały jak białe plamy. Blaine musiał je omijać, unikając zaburzającego wizję spektrum rzucanego przez stosy światła.
Wyglądało na to, że pięć rozsianych wokół kwatery głównej namiotów jest pustych. Blaine nie dostrzegał żadnego ruchu, a ponadto, ich wnętrze spowijała ciemność. Nie ulegało wątpliwości, iż tej nocy, wszyscy świętują urodziny swojego führera. Szansa, iż któryś z najeźdźców kisi się sam ze sobą w ciemnym, śmierdzącym namiocie, była równa zeru.
- OSTRO, OSTRO, OSTRO, OSTRO!!!
Krzyczał tłum, kiedy jedna ze zniewolonych seks-niewolnic zaczęła lamentować, błagając o litość. Chwilę później jej lament ustąpił, a na jego miejscu pojawił się cienki, przeraźliwy pisk. Towarzyszyły mu miarowe, metodyczne ryknięcia i sapnięcia.
- MOCNO, MOCNO, MOCNO!!!
Cokolwiek działo się we wnętrzu leża Garla, Blaine nie miał najmniejszych wątpliwości, iż wraz z Ochłapem podjęli dobrą decyzję, by wrócić i wyrównać rachunki. Jeżeli ostatnimi czasy, do diabła!, poprawił Blaine sam siebie w myślach - jeżeli od pierwszego kontaktu ze światem zewnętrznym, dałem się owionąć spowijającemu mnie mrokowi, to moja obecność tutaj jest niewielką manifestacją nadciągającej równowagi. Wszechświat tylko zyska, jeżeli wybawię go od Garla i jego ciżby.
- Ochłap, mam pomysł. Posłuchaj mnie uważnie. Zrobimy tak jak w Bakersfield. Musisz udać się na przeszpiegi i sprawdzić, czy na pewno wszyscy są w środku. Jak już będziemy mieli pewność, to na lewo od wejścia, tam za załomem dwóch ceglanych ścian, leży sterta drewnianych skrzyń, desek i metalowych prętów. Musisz wziąć jedną deskę i…
157
Cała akcja pod kryptonimem: „Ochłap Sabotażysta”, zajęła psu niespełna siedem minut. Oblecenie namiotów nie stanowiło żadnego problemu. Zwierzak zaczajał się na zewnątrz, obwąchiwał namiętnie szmaciane poły i prowadzący do środka przesmyk, a potem zaglądał w ciemność. Pięciokrotnie okazywało się, że nikogo nie ma. Potem dwukrotnie obiegł kamienny budynek, a kiedy znajdując się na lewo od głównego wejścia, zatrzymał się i utkwił wzrok w swoim panu, Blaine Kelly machnął trzykrotnie ręką, a następnie starał się na odległość przypomnieć Ochłapowi, co ma zrobić z deską.
Chłopak miał nadzieję, iż pies nie narobi przy tym wszystkim rabanu. Było to jednak mało prawdopodobne, a nawet jeśli, istniało niewielkie ryzyko, iż Garl i jego bandziory w czymkolwiek się zorientują. Odgłosy zabawy, pijaństwa; krzyki i jęki, wszystko tworzyło jakąś obłędną, piekielną kakofonię, która zagłuszyłaby nawet eskadrę zmierzających ku obozowi myśliwców Cesarskiej Japonii.
Ochłap mocował się przez krótką chwilę ze stertą szpargałów. To właśnie tam, Blaine negocjował niegdyś z Martinem – portierem wykidajło. Swoją drogą, ciekawe, co się z nim stało? Czy Komandor Seth miał odwagę wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć temu domniemanemu gwałcicielowi (chociaż Blaine nie miał wątpliwości, iż nawet jeśli Martin nie dobrał się do cipki Tandi, z pewnością spenetrował i zdeflorował wiele zakamarków wielu kobiecych ciał, zasługując tym samym na małego klapsa w tyłek i urżnięcie obu jaj i dyndusia na dokładkę) sprawiedliwość.