Boże! Jak to wszystko absurdalnie brzmi! A co z moim cierpieniem? Co z moimi bólami egzystencjalnymi, trudami życia, wszystkim, co musiałem do tej pory przejść, by zaspokoić widzimisię starego Nadzorcy i nadzieje moich współbraci? Co ze wszystkimi niebezpieczeństwami, zagrożeniami i tymi, którzy stracili życie z rąk Pana Mordu? Co z nawiedzającymi mnie upiorami i potwornościami, które widzę pod powiekami, kiedy kładę się w nocy spać?
Kiedy ja ostatni raz spałem zdrowym i spokojnym snem niestrudzonych? Nie pamiętam. Nie pamiętam… a teraz jeszcze to! Do diabła. W jaskini nieopodal Hub o mało, co nie straciłem życia . Gdyby nie heroiczny fortel Ochłapa, gdyby nie mój spryt i urządzenie maskujące firmy RobCo, nig dy nie wyszedłbym stamtąd cały.
Brzytwa obiecała powiedzieć mi wszystko, co wiedziała o Dzieciach Katedry. Postawiła jednak warunek, który de facto wyszedł z mojej strony: miałem pomóc jej przejąć władzę w Adytum. Mówiąc nieco bardziej kolokwialnie, uzbroić Ostrza, rozgrzać Wietnamskiego Rozpruwacza i razem z gangiem wyrżnąć Caleba , Regulatorów i wszystkich, którzy stanowili i stanowią zagrożenie dla okolicznej homeostazy – to słowa Brzytwy.
Bardzo trywialne i tendencyjne zadanie. Broń, amunicja, pancerze i Stimpaki, wszystko to leży bezładnie rozsiane po całych Gruzach. Wystarczy wziąć ze sobą koszyczek i udać się jak na grzybobranie. Najlepiej po deszczu. Wtedy kapelusze dorodnych podgrzybków, maślaków i prawdziwków, lśnią niczym świeżo polakierowana klepka. Czy może być coś bardziej sielankowego?
Cóż, powiem ci, mój drogi Pipku, co. Brzytwa oświeciła mnie swoim planem. By pokonać świetnie zorganizowanych, wyszkolonych i wykonujących rozkazy bez jednego mrugnięcia okiem Regulatorów, należy:
Przedostać się do fortecy Zbrojeniowców, pokonując po drodze Szpony Śmierci.
Wynegocjować umowę ze Zbrojeniowcami, którzy będą najpewniej domagali się likwidacji Szponów Śmierci.
Dostarczyć broń do Ostrzy.
Wyposażyć wszystkich zdolnych do walki i dokonać szturmu na Adytum.
Wyrżnąć wszystko, co chodzi i stawia opór, a następnie pogratulować sob ie świetnie wykonanego zadania.
Spełniając wszystkie powyższe warunki, Brzytwa obiecała pomóc mi w mojej misji.
Świetnie, po prostu świetnie. Na samą myśl o tym wszystkim, mam ochotę zakopać się w piasku i nie wychodzić stamtąd przez najbliższe sto tysięcy lat.
Niestety, z oczywistych względów, nie byłem sobie w stanie na to pozwolić. Mogłem, co najwyżej, zardzewieć w mojej stalowo-tytanowej puszce. To zaś nie był dobry pomysł.
170
Przemykanie tuż przy ewidentnej wylęgarni Szponów Śmierci, również nie należało do grona tak zwanych dobrych pomysłów. Kiedy tylko Blaine i Ochłap dotarli do granicy usłanego kolosalnymi odchodami terenu, na którym mieścił się stary, opuszczony magazyn, jeden i drugi przestali się dziwić, dlaczego posiadający renomę Zbrojeniowcy, tak cienko ostatnimi czasy przędą.
Właściwie, poczęli się z miejsca zastanawiać, jakim cudem w ogóle są jeszcze w stanie utrzymać interes.
Kamienny, szeroki budynek był praktycznie całkowicie pozbawiony dachu. Spora część bocznej ściany, została wyłupana, a z wnętrza znajdującego się za nią pomieszczenia, zionął trupi odór i fetor ekskrementów. Niektóre okna wyrwano na zewnątrz. To samo zrobiono z drzwiami. Blaine i Ochłap ostrożnie obchodzili zabudowania, starają się stąpać na samych tylko paluszkach. Niestety, zarówno w przypadku wyposażonego w pazury i poduszeczki psa, oraz człowieka odzianego w skrzypiącą, zmechanizowaną zbroję wspomagającą, względnie ciche poruszanie w stylu japońskiego ninja, nie było możliwe.
Dlatego należało wprowadzić dodatkowy element do planu. Blaine Kelly chciał za wszelką cenę zebrać wszelkie potrzebne dane, która pomogą mu lepiej zrozumieć sytuację panującą na tym terenie. Pamiętał jak groźnym, potężnym i praktycznie niezniszczalnym stworzeniem jest Szpon Śmierci. Jeden był wystarczająco przerażająco, by do końca życia powracać do napotykającego go biedaka pod postacią koszmarnych snów.
Czający się na uboczu pośród ruin Blaine, naliczył, co najmniej trzy bestie grasujące wewnątrz zdezelowanego budynku. Źrenica jego utkwionego w lunecie Pogromcy Arbuzów oka, była wąska i mała - zupełnie jakby pod wpływem docierających do niej obrazów, pragnęła wycofać się w głąb czaszki, uciekając przed tym, co widzi.
- No, Ochłap – szepnął Blaine odsuwając głowę od karabinu snajperskiego DKS-501. – Wygląda na to, że nie będzie lekko. Zbrojeniowcy mają szczęście, że te dzieciny nie rozniosły ich jeszcze na strzępy. Nie dziwi mnie, że okopali się w bastionie, zalewając fosę żrącym kwasem.
Ochłap, jak to Ochłap, patrzył z zaciekawieniem na swojego pana. Łeb miał przekrzywiony. Wyglądał na spokojnego i szczęśliwego. Najwyraźniej wspomnienie pieszczot prześlicznej dziewczyny o ksywie Brzytwa, wciąż było żywe i gorące w jego małym, szybko bijącym, psim sercu.
- Chodź – Blaine zaczepił Pogromcę na stelażu i machnął na psa ręką. – Przejdziemy tym bocznym przesmykiem. Zobaczymy, co chłopaki od spluw mają nam do powiedzenia. Coś mi mówi, że jeszcze tu wrócimy, a wtedy… ech – żachnął się – wtedy będziemy musieli pomyśleć, jak wysłać te chodzący kupy mięśni i pazurów prosto do piachu.
/ bułka z masłem / – pomyślał podążający za swoim szczękającym panem Ochłap.
/ Jeżeli mają tu gniazdo, to najrozsądniej będzie wywabić je najdalej jak to tylko możliwe. Najlepiej tam, gdzie raki zimują. Potem zajmiemy się mamuśką, rozwalimy jajka, bo przecież tych było dużo w jaskini pod tym wielkim miastem i kiedy wystrychnięte na dudka, warczące warczoły, powrócą, wpadną w taki szał, że stracą zmysły, a wtedy… wtedy mój dwunogi kolego rozwalisz je z tego małego, złocistego zip-zipa, którego wyciągnąłeś z wraku tych dziwnych panów o dużych głowach. Dobry plan? /
Nie da się ukryć, iż plan Ochłapa był niemalże genialny. Miał tylko jeden, minimalny szkopuł. Szpony Śmierci były stworzeniami prowadzącymi stadny tryb życia. Było ich jednak na tyle mało, że większość spotykanych na pustkowiach, z braku alternatywy, to samotniki. Stąd błędne przekonanie, jakoby te potężne, odziane w naturalne zbroje w kolorze czekolady, bydlaki, żyły w odosobnieniu. Nic bardziej mylnego. Szpony Śmierci przypominały nieco mrówki. Bardzo duże, masywne i groźne mrówki, ale jednak mrówki. Znajdowały odpowiednie miejsce na gniazdo. Najlepiej takie, które posiadało liczne naturalne fortyfikacje i podziemia. Podziemia ciemne, wilgotne i gorące. To właśnie w nich, Maciory Szponów Śmierci, regularnie kopulowały z najjurniejszymi samcami, składając potem liczne jajka, z których w kolejnym cyklu życia tchniętego w nie przez ewolucję, wykluwały się małe szponniki śmierci. Te szybko dorastały (główna zaleta bogatej w białko mięsnej diety - tak skwapliwie wyznawanej przez naszych polujących na mamuty protoplastów) i niebawem dołączały do strzegących powierzchni wojowników.
Ci zaś mieli w życiu tylko jeden ceclass="underline" do śmierci bronić bytującej w gnieździe Maciory.
171
Blaine wpatrywał się w otaczające żelazny hangar z karbowanej blachy, bajoro kwasu. Zielona, gęsta substancja skwierczała i syczała w kontakcie z tworzącym fosę gruntem. Gdzieniegdzie na powierzchni pojawiały się bulgoczące bąble. Całość zaś sprawiała wrażenie, jakby niczym czarna dziura wsysała światło, oddając je potem w powolnym, fascynującym na swój sposób i urzekającym procesie fosforyzacji.
Zostawiając za sobą zagłębie Szponów Śmierci, Blaine i Ochłap przez cały czas zachowywali doprowadzającą ich do granic napięcia czujność. Zewsząd, dosłownie zewsząd w stanowiących Gruzy resztkach dawnego Los Angeles, mogła rzucić się na nich upiorna, odziana w czarną szatę kostucha. Jeden moment, nieopatrzny ruch, odłączenie się i powędrowanie myślami gdzieś daleko stąd, a jej ostra niczym brzytwa golibrody kosa ścięła by psią i ludzką głowę, a następnie wrzuciła ich truchła do parującej kadzi z fosforyzującym kwasem. Teraz, kiedy nasi bohaterowie znaleźli się przy świetnie jak na współczesne warunki ufortyfikowanej lokacji, pozwolili sobie odetchnąć. Blaine ponownie zdjął hełm, a Ochłap rozsądnie trzymał się metr od jego prawej nogi. Po lewej, naturalnie, znajdowała się fosa. Widok nadżartych, rozpadających się zwłok leżących w pozycji tylnej bezpiecznej na niewielkiej, piaskowej wysepce pośród lśniącej zieleni, aż nadto pozwalał wyobrazić sobie, jak bezwzględna jest zawartość lokalnego bajora.