Выбрать главу

Nasza rozmowa nie trwała długo. Szefujący w bastionie Gabriel, jak na każdego kupca przystało, okazał się WIELCE zainteresowany zaopatrzeniem Ostrzy w niezbędnym im sprzęt. Zwłaszcza, kiedy usłyszał, że Brzytwa ma zamiar zapłacić za wszystko gotówką. Gotówką, której niestety było nieco zbyt mało, by zaspokoić terytorialne żądze gangu ze śródmieścia wobec Adytum. Nie wspominając już o zemście.

Naturalnie, wszystko potoczyło się w kierunku, który podejrzewałem od samego początku. Moje nasiona rozrosły się, orząc szarą tkankę mózgu plątaniną grubych i mięsistych korzeni. To, co na początku było delikatnym niepokojem, zdążyło się już przeistoczyć w nieposkromioną puszczę lęków.

Gabriel życzył sobie (ładnie powiedziane), bym zajął się jego problemem ze Szponami Śmierci. Spoglądając wymownie na mój Pancerz Wspomagający, model T-51b, oraz na wiszące na stelażu mini działko i karabin snajperski, uznał, że świetnie sobie poradzę. Fakt, żaden z jego chłopaków i dziewczyn, nie dysponował taką ochroną, jak ja. Jednak wszyscy razem stanowili siłę ognia niewspółmierną do tego, co mogłem wygenerować za sprawą Pogromcy i Rozpruwacza. Gabriel wspomniał, że jego ekipa robiła w przeszłości rajdy na leże Szponów. Niezależnie jednak od tego, ile zabili, zawsze pojawiały się nowe. Ktoś wysnuł w końcu hipotezę, że gdzieś w kanałach, podziemiach czy piwnicach budynków, znajdujących się na ich terenie, muszą mieć gniazdo. Pamiętam, jak w jaskini pod Hub, znaleźliśmy z Ochłapem jajka. Jeżeli te przerośnięte, gadzie indory wykluwały się z jajek, to ktoś musiał te jajka składać.

Samica. Gabriel przytaknął i zasugerował, bym wybił wszystko, co spotkam na powierzchni, a następnie zajął się przeszukiwaniem tego, co kryją katakumby. Jak już rozwalę Maciorę (Boże, co za określenie!), powinienem zniszczyć wszystkie jaja i problem przejdzie do przeszłości , a on i jego mała armia, znów wróci na odpowiedni tor i handel bronią na południu niegdysiejszego stanu słonecznej Kalifornii, z acznie kwitnąć nieprzerwanie, nic zym cytrusowe drzewka na Florydzie.

Fajnie, tylko jakim cudem ja i Ochłap mieliśmy zrobić coś, czego nie byli w stanie zrobić Zbrojeniowcy? Jak zwykle, wszyscy chcieli wysługiwać się biednym Blainem. Blaine, zrób to! Blaine, zrób tamto! A potem, zobaczymy, może ci pomożemy. Ostatecznie jednak, to ty wyjdziesz na tym najgorzej, a my po prostu wykorzystamy cię, bo trąci od ciebie frajerem na milę.

Być może tak było. Na szczęście, ten „frajer” miał ze sobą psa. Raz jeszcze Ochłap przybył mi na ratunek i niczym żrący środek na pestycydy, wyplenił wszelkie lęki, aż po same nasiona.

Blaster obcych. Przecież to było takie proste. Zobaczymy jak ta pochodząca z innego układu planetarnego zabawka, sprawdzi się przeciwko Szponom Śmierci…

174

- OCHŁAP, UCIEKAJ!

Plan był prosty. Blaine i Ochłap czekają do zmroku w jednym z otaczających budynek-leże pustostanów, a kiedy słońce ostatecznie skryje się za niepoznanymi krawędziami Ziemi, zakradną się z wolna w kierunku gniazda i wypróbują moc kosmicznej broni.

Wszystko szło dobrze, dopóki Ochłap, ten durny, durny i nieobliczalny niekiedy Ochłap, nie zwęszył czegoś, co wyglądało zupełnie jak buszujący niegdyś po Appalachach i Górach Skalistych, północnoamerykański świszcz.

Oczywiście, jak można przypuszczać, pies zlekceważył czające się gdzieś nieopodal niebezpieczeństwo i wiedziony własnym instynktem wilczego zabójcy, rzucił się w pogoń. Świszcz naturalnie czmychnął w stertę gruzów, gdy tylko ujrzał mknącego ku niemu psa. Nim Blaine zdążył chociażby nabrać powietrza i wyrzucić z siebie pełne przemieszanego z oburzeniem i przejęciem imię pupila, było już za późno.

Jeden z wałęsających się po okolicy, niewidocznych dotychczas wojowników Szponów Śmierci, wyrósł przed psem niczym ulokowane na poboczu drzewo przed zasypiającym podczas długiej trasy kierowcą ciężarówki.

Ochłap na moment zbaraniał, zdębiał, zesztywniał i najpewniej, gdyby jego pysk nie był porośnięty sierścią, zrobiłby się biały jak mąka.

Szpon Śmierci rozcapierzał swoje trzydziesto centymetrowe, zawinięte ku środkowi niczym zęby rekina, pazury. Koniuszek jego ogona podrygiwał jak u droczącego się z nieostrożną myszą kota. Blaine w pośpiechu wycelował idealnie dopasowany do urękawicznionej dłoni Blaster obcych, prosto w pierś górującej nad Ochłapem bestii i raz jeszcze krzyknął:

- OCHŁAP, UCIEKAJ!!!

Dopiero teraz pies zareagował na słowa swojego pana. Podwinął ogon i w chwili, kiedy Szpon Śmierci robił zamach, rzucił się czym prędzej do tyłu.

Bestia z wściekłością przeszyła swoimi stalowymi szponami puste powietrze. Blaine przypatrywał się temu ze zgrozą. Sekunda wcześniej i jego pies wyglądałby jak pocięte na kawałki jajko na twardo.

Potwór ryknął rozeźlony i rzucił się w pogoń. Kiedy Blaine po raz pierwszy spotkał Szpona Śmierci w jaskini nieopodal największego miasta pustkowi, wszędzie roztaczała się kamuflująca szczegóły ciemność. Teraz, kiedy słońce wciąż majaczyło nad zachodnim horyzontem, a wielki, rdzawy stwór wyglądał w jego promieniach niczym wykonany z mosiądzu kolosalny pomnik, Blaine nie mógł wyjść z jakiegoś osobliwego podziwu, jakim cudem coś tak potężnego, zwalistego i z pozoru topornego, jest w stanie poruszać się z taką gracją, zwinnością i prędkością.

Ale niech nie zmyli się jego rozmiar. Jest szybki!

Najpewniej myśl ta zradzała się w umysłach wszystkich, którzy liczyli, że uda im się na własnych nogach umknąć przed gniewem potwora rodem z mrocznej baśni.

Ochłap lawirował między stertami śmieci dzielnie, niczym uciekający przed kotem Tomem Jerry. Ogon miał podwinięty, łeb opuszczony i pomimo, iż w ruch swoich łap włożył cały instynkt wilczych przodków, Szpon Śmierci zbliżał się do niego na niebezpieczną odległość.

Lada moment i miał wykonać skok.

- OCHŁAP! – Kelly machał wolną ręką w lewo. – Odbij! Odbij w lewo!

Ochłap błyskawicznie uskoczył, kiedy Szpon Śmierci mknął ku niemu w powietrzu. Upadając na ziemię, bestia ryknęła wzbijając w powietrzę stertę kurzu i pyłu.

Mając Behemota na celowniku, Blaine Kelly nacisnął cyngiel nieziemskiej broni.

Bzzzt!

Pistolecik wydał z siebie cichutkie, mało spektakularne bzyknięcie i w tej samej chwili czerwona, przypominająca antenę końcówka rozjarzyła się ostrym światłem.

Wiązka czerwono-fioletowej energii mignęła w powietrzu trafiając Szpona Śmierci prosto w coś, co było chyba jego nosem.

- O, Boże… - głos Blaina był cichy. Wiejący zza jego pleców wiatr porwał słowa, a Blaine, cóż, Blaine mrugnął kilkukrotnie oczami w największym onieśmieleniu, nie mogąc właściwie uwierzyć w to, co ujrzał.

Ochłap zatrzymał się i również spoglądał w miejsce, gdzie na ziemi wiły się ślady wyryte chwilę temu przez kilkuset kilogramową bestię.

Ślady te stanowiły jedyny dowód na to, że Szpon Śmierci przed chwilą tam był. Cała reszta wyparowała w błyskawicznym rozbłysku światła. Blaine Kelly czytał o właściwościach rozgrzanej plazmy eksperymentalnej. Ta potrafiła błyskawicznie spopielić tkankę przemieniając ją w kupkę czarnego, przypominającego węgiel pyłu. Nigdy jednak nie przypuszczał, że całkowita dezintegracja istnieje naprawdę.