Выбрать главу

Nie wspominając już o wysokiej aktywności sejsmicznej na terenie przedwojennej Kalifornii. Odkąd pamiętam, główny sejsmolog Krypty 13, nie miał nic do roboty. Najwyraźniej zbombardowana – jak za sprawą roju meteorytów – Ziemia, skapitulowała na wielu płaszczyznach, a wszelkie naturalne kataklizmy, zostały tym mizernym, skazanym na zagładę resztkom ludzkości, darowane.

Dwie pary drewnianych drzwi oddzielały cichy, spokojny i bezpieczny świat Uczniów Apokalipsy od całego zła, gwałtowności i nienawiści czającej się na zewnątrz. Po bokach od tych drzwi, zostały umieszczone dwa wpisane w koło krzyże chrześcijańskie - jakby ich symbolika i wymarła dawno temu wiara, mogły wywołać jakiekolwiek wrażenie na tych, którzy w swojej zapalczywości i gniewie zapragnęliby zniszczyć pokojowo bytujących wewnątrz ludzi.

Już lepiej spisywały się Ostrza, ze swoimi atlasopodobnymi posążkami. Blaine Kelly uznał, że MacRae również wywierał znacznie lepsze wrażenie, niźli cicha, przypominająca opactwo aura otaczająca dawną bibliotekę.

Nigdzie wokół nie było widać ludzi.

Blaine nacisnął na klamkę. Przypuszczał, że drzwi będą zamknięte. Te jednak ustąpiły pod naporem jego opancerzonej dłoni i po chwili, on i pies, znaleźli się we wnętrzu sanktuarium, które pośród obłędu i szaleństwa, desperacko starało się zachować resztki tak powszechnej w przedwojennym świecie normalności.

183

Stojący na twardej, wyjątkowo dobrze zachowanej wykładzinie polipropylenowej, Blaine Kelly rozglądał się po klimatycznym, kojącym i na swój sposób niezwykle przypominającym mu niegdysiejszy dom, wnętrzu biblioteki. Wszędzie wokół roztaczały się wysokie niemalże pod sam sufi drewniane półki i regały; po brzegi wypełnione książkami. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach starego, nadgryzionego zębem czasu i lekkiej wilgoci papieru. Odziane w czarne skóry w stylu Mela Kaminsky’ego sylwetki mężczyzn i kobiet przemykały lawirując pośród stanowiących wewnętrzny wystrój budynku sprzętów. Blaine wodził za ludźmi wzrokiem. Praktycznie wszyscy wyglądali tak samo: łysi, rachityczni mężczyźni przypominający sflaczałych niczym śnięte ryby intelektualistów. Kobiety podobne - o czarnych, równo przyciętych na wysokości kości żuchwy włosach. Niektóre, nieco bardziej ekstrawaganckie i rzucające się w oczy, miały ufarbowane na zielono, sterczące irokezy. Wszyscy wyglądali na spokojnych i niegroźnych. Krzątali się pomiędzy regałami, zerkając do książek i znikając w głębi budynku, gdzie, jak przypuszczał Blaine, znajdowała się czytelnia.

To miejsce, ta biblioteka, był tak surrealna i niepasująca do dzisiejszego świata, iż Blaine miał przez moment chęć zanieść się dzikim, histerycznym śmiechem. Bał się jednak, że gdyby do tego doszło, kolejną sfera jego jestestwa, którą dopadłaby histeria, byłoby mroczne alter ego Boga Mordu. To natomiast bez chwili namysłu sięgnęłoby po Wietnamskiego Rozpruwacza, rozpoczynając mieloną naprzemiennie z ołowiem i papierem jatkę.

Miły, jowialny i przepełniony ekscytacją głos jakiejś dziewczyny, wyrwał go z zamyślenia:

- Ojej, jaki słodki!

Blaine spojrzał pomiędzy dwa regały, którego półki uginały się pod ciężarem przepastnych woluminów. Ochłap, ten mały psi zdrajca, zdążył już oczarować swoim urokiem kolejną niewiastę. Dziewczyna z czarnymi włosami i niebieskimi oczami, której twarz przecinała zupełnie niepasująca do tego miejsca i do niej, czerwona, wypukła blizna, pieściła psa za uszami i przy karku.

Wyczuwając na sobie wzrok pozbawionego hełmu Blaina, uniosła własne spojrzenie i z dojmującym, nieco enigmatycznym uśmieszkiem na ustach, stwierdziła retorycznie:

- Blaine Kelly, prawda? Wiedzieliśmy, że przyjdziesz. Siostra Nicole cię oczekuje. Zechcesz pójść ze mną?

Była to najuprzejmiej sformułowana i najbardziej kurtuazyjna prośba, jaką Blaine usłyszał od opuszczenia po raz pierwszy grodzi Krypty 13. Nawet gdyby bardzo chciał, jego mroczne alter ego nie mogło się jej przeciwstawić i Blaine Kelly, szczękając w swoim pozornie niezniszczalnym pancerzu, poczłapał z wolna za dziewczyną o czarnych włosach i szpetnej, przykrej dla oka bliźnie.

184

Pod względem odpowiedzialności, zobowiązań wobec przełożonego (G enerała Maxsona) oraz charakteru i chęci do współpracy, Nicole okazała się zupełnym przeciwieństwem Brzytwy. Pod względem wyglądu i sposobu bycia, cóż, mogę to spuentować tylko w jeden sposób: „niezła z niej szprycha”. Tak jak wszyscy Uczniowie Apokalipsy, nosiła czarną, mocno opinającą talię skórę. Suwak miała jednak rozsunięty, a jej wydatny, sprężysty biust niemalże żądał, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Była również atrakcyjnie opalona, a jej szmaragdowe oczy wybitnie komponowały się ze sterczącym irokezem tego samego koloru.

Dobrze, że miałem na sobie Pancerz Wspomagający. Moje myśli nieustannie orbitowały wokół tego, co katoliccy księża uznawali niegdyś za „nieczyste”. Nicole nie była jedyną, której coś w tamtej chwili sterczało…

Streściła mi historię dotyczącą jej małego ruchu. Uczniowie Apokalipsy, tak jak przypuszczałem i tak jak zostałem zawczasu poinformowany przez, najpewniej świętej już pamięci, Caleba, wyznawali pacyfistyczną doktrynę nieagresji, a ich obecności na pustkowiach, miała stanowić fundament przypominający o dawnych zasadach panujących w świecie sprzed Wielkiej Wojny. Nicole i ci, którzy należeli do Uczniów, wierzyli, iż pokój na pustkowiach jest możliwy. Ich działania, charytatywność (aczkolwiek nie wiem, czy w dzisiejszym świecie jest to adekwatne słowo) oraz chęć pomocy innym wynikała z niezłomnej wiary w naturę ludzką. Robili wszystko, by przypomnieć ludziom o podwalinach tego wielkiego, niszczycielskiego konfliktu i uzmysłowić, iż po raz kolejny nie możemy (jako gatunek) dopuścić do podobnej pomyłki.

Pięknie to wszystko brzmiało, lecz nie było najmniejszych wątpliwości, iż te utopijne ideały były całkowicie oderwane od rzeczywistości już w czasach żrących kwasy hipisów. Nic nie wskazywało na to, by miały pasować do realiów , gdzie promieniowanie i głowice cofnęły ludzkość do morderczej wegetacji zbl iżonej do tej, jaką prowadziła w swoich prapoczątkach – kisząc się w jaskini i okładając po głowach maczugami.

Niemniej jednak rozumiem, dlaczego Nicole opowiedziała mi to wszystko. Dość sprawnie przeszła do Dzieci Katedry. Dzieci, które pod fasadą mirażu i życzliwości reprezentowały i wyznawały to samo, co Uczniowie Apokalipsy, zaś w głębi siebie, przekształcali się z wolna w największe zagrożenie powojennego świata.

Nicole przybliżyła mi obraz panującej w Gruzach sytuacji. Jej agent, niejaka Laura, przewodziła grupie działających na terenie Katedry szpiegów. Wszyscy stanowili gorliwych wyznawców Uczniów Apokalipsy, ale tylko Laura została wtajemniczona w najgłębszy krąg, wiedząc, iż Nicole jest tak naprawdę agentem Bractwa Stali. Nicole natomiast świetnie zdawała sobie sprawę, kto mnie przysłał i jaka jest moja misja. Miałem spotkać się z Laurą. Hasłem rozpoznawczym było: „Czerwony J eździec”. Po tych słowach miała mi zapewnić wszelkie niezbędne informacje, pomocne w dalszej inwigilacji ugrupowania. Katedra Dz ieci znajdowała się na południu . Laura odkryła, że pod Katedrą mieści się Krypta. Taka sama, jak ta z której pochodzę i taka sama jak wszystkie Krypty, które spotkałem do tej pory na swojej drodze.