Jerry, który swoją karierę i akcesję do najwyższego kręgu, zawdzięczał własnemu ciału, ładnej buzi i ciasnej pupie, miał już tego wszystkiego powoli dosyć. Przez ostatnie dziewięć miesięcy Morfeusz zredukował go do roli seksualnej zabawki. Pieprzył go coraz ostrzej i coraz brutalniej i coraz mniej liczył się z jego uczuciami.
A na początku, wszystko było przecież zupełnie inaczej. Straszy mężczyzna, protektor, który zakochał się w młodym i słodkim chłopaku potrzebującym opieki. Szybko jednak czar prysł, a Morfeusz obnażył swoją prawdziwą naturę zwyrodniałej, zdemoralizowanej bestii. Pod wpływem brutalnych gwałtów, Jerry na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, wielokrotnie płakał w czterech ścianach swojej własnej komnaty. Gdyby miał więcej odwagi, najpewniej popełniłby samobójstwo, ale coś w jego wnętrzu mówiło mu, że ma jeszcze do odegrania jakąś rolę. Długo trzymał się tej myśli, a ona pozwalała mu żyć i trwać w pełnym gehenny, upodlającym stanie zawieszenia.
Do dziś. Dziś zdecydował, że przetnie ten pieprzony, zniewalający go gordyjski węzeł. Przetnie go czymś naprawdę ostrym, i Bóg mu świadkiem, zrobi to w kurewsko makabrycznym stylu.
Wszyscy będą wiedzieli, że Jerry „Puzon” Leisure (Puzon wzięło się od jego częstego puszczania dobitnych, dętych bąków w sposób absolutnie niekontrolowany) nie był taką ciotą i popychadłem, jak się wszystkim wydawało. Tego dnia, tej nocy, ukrył pod swoją moszną zawiniętą w papier żyletkę od maszynki do golenia. Kiedy tylko ten pieprzony pedał z wąsem przypominającym szypułki suma, zacznie dobierać się do jego dupy, Jerry chwyci niespodziankę, odwinie ją i potnie skurwysyna na kawałki.
Tak, to był wyśmienity plan i Jerry czuł się dumny ze swojej odwagi i przebiegłości. Wtedy usłyszał skrzypnięcie zawiasów dochodzące zza jego pleców. Zatrzymał się, a kiedy chciał się odwrócić i zerknąć w stronę uchylonych drzwi, ktoś pochwycił go naprędce, blokując usta dłonią.
Jerry „Puzon” Leisure został zaciągnięty do pokoju Laury, gdzie czekało na niego coś znacznie gorszego od sodomii.
190
- Ani drgnij, skurwysynu, albo zaraz pożegnasz się z życiem!
Blaine Kelly trzymał wycelowany centralnie w czoło Jerry’ego pistolet. Pan Puzon spoglądał na broń zezując gałki oczne na nasadzie nosa. Wyglądał jak człowiek za wszelką cenę pragnący zerknąć do wnętrza własnej głowy.
- Mmmmhhhmmmffff! Mmmmhhhhmmmffff!
- Jeszcze jeden dźwięk i pociągnę za spust!
Czerwona, spiczasta antenka Blastera wpiła się Jerry’emu boleśnie w skórę. Była na tyle ostra, że przebiła ją bez większych ceregieli. Kilka wiśniowych kropli krwi spłynęło w dół, wpadając Leisure’owi do gałki ocznej.
- Będziesz grzeczny, czy chcesz posmakować nieco więcej?
Jerry „Puzon” Leisure skinął pokornie głową.
- Puszczę cię teraz, ale obiecuję, że jeśli choć piśniesz, będą cię zmywać ze ścian szmatami!
Jerry kiwał skwapliwie głową, dając do zrozumienia, iż świetnie zrozumiał przenośnię Blaina.
Blaine rozluźnił uchwyt zatrzymując na moment dłoń kilka centymetrów nad wargami młodego sodomity. Dopiero, gdy nie dostrzegł w jego oczach niczego, poza dojmującym, paraliżującym przerażeniem, cofnął ją w pełni.
- Laura – zwrócił się do stojącej tuż obok łóżka, na którym leżał Jerry, dziewczyny. – Przypilnuj drzwi. Nasłuchuj, czy nikt nie idzie.
Blondynka o przymkniętych nieco powiekach, ruszyła w stronę wyjścia z pokoju i przycupnęła przy nim nadstawiając uważnie uszu.
- Posłuchaj mnie – Blaine zwrócił się do Jerry’ego cichym, lecz niezwykle rzeczowym i autorytarnym tonem. – Nie musisz wiedzieć, kim jestem, ani czego od ciebie chcę. Jeżeli tylko będziesz odpowiadał na pytania, włos ci z głowy nie spadnie. Rozumiesz mnie? Żadnych sztuczek, tylko mówisz to, co chcę od ciebie usłyszeć.
Jerry Leisure przytaknął naprędce mrugając oczami i poruszając czołem do przodu, jak stukający w drzewo dzięcioł.
- Nazywasz się Jerry Leisure?
- Tak.
- Jesteś kochankiem Morfeusza?
Zapanowała krótka, pełna wyczuwalnego w powietrzu zdziwienia cisza.
Jerry niechętnie potwierdził mruknięciem.
- Taca, którą trzymałeś w rękach. Niosłeś Najwyższemu Kapłanowi jego tradycyjną, nocną przekąskę?
- Tak.
- Jak długo zostajesz z nim na noc?
Jerry rozejrzał się wokół, poruszając samymi gałkami. Spojrzenie utkwił na moment w czatującej przy drzwiach Laurze. Potem spojrzał ponownie na Blaina.
- To zależy od… - głos uwiązł mu w gardle – od tego, ile razy…
- Ile razy cię rżnie, tak? Powiedz, jęczysz i kwiczysz, kiedy to robi?
Oczy Jerry’ego zrobiły się duże i wyglądały, jakby lada moment miały wypaść na wierzch. Zdziwienie malujące się na twarzy, było jeszcze większe.
- Jęczysz i kwiczysz, kiedy to robi?! – powtórzył Blaine sycząc przy tym soczyście. Do tego pogroził chłopakowi trzymanym w ręku pistoletem, prztykając nim kilkukrotnie w sam koniuszek nosa.
- T-tak – wycedził przez zaciśnięte w panice zęby Jerry.
Blaine uniósł zadziornie brew.
- To wszystko? Nie zapomniałeś o czymś?
- Maksymalnie do godziny. Najwyższy Kapłan jest dosyć prędki i…
Blaine ponownie nie dał dojść do słowa rozedrganemu chłopakowi.
- Skąd Morfeusz wie, że to ty do niego przychodzisz? Słyszałem, że nikogo innego nie wpuszcza do środka.
- Mamy specjalny system. Pukam trzy razy krótko i szybko, potem dwukrotnie w trzy sekundowych odstępach i ponownie krótko i zdecydowanie, dwa razy.
- Wtedy otwiera drzwi?
Jerry kiwnął głową.
- Dobra. A co z Mrocznymi?
- O… Oni mnie znają. Wiedzą, że to ja. Przepuszczają mnie bez najmniejszego zainteresowania. Słyszę tylko jak się podśmiewają. Czasami przedrzeźniają mnie tymi swoimi tubalnymi, szorstkimi głosami. Mówią: „ciota” i „pedrylownik”.
- Ilu Mrocznych? – indagował nieustępliwie Blaine.
- Jeden pod drzwiami kwatery Morfeusza. Pięciu czeka w zajmowanym przez nich pomieszczeniu garnizonowym, na tym samym piętrze.
Blaine skinął głową, po czym odwrócił się na moment dając Laurze znać, że już czas.
Dziewczyna odeszła od drzwi i nachylając się nad nocną szafeczką, odsunęła szufladę wyciągając z niej uformowaną w knebel szmatkę.
- C-co chcecie zrobić?
Blaine Kelly położył ustawiony w poziomie pistolet na ustach Jerry’ego.
Kiedy Laura zbliżyła się do chłopaka od tyłu, zarzucając mu zza głowy skrawek materiału i obwiązując nim usta, Jerry próbował kwękać, sepleniąc coś o tym, żeby go nie zabijali. Blaine ścisnął go brutalnie za gardło, a kiedy on i dziewczyna mieli pewność, że Jerry Leisure nie wyda z siebie żadnego odgłosu, poza stłumionym, niezrozumiałym bełkotem, Laura chwyciła mosiężną figurkę przedstawiającą podobiznę Najwyższego Kapłana z szeroko rozstawionymi, uniesionymi rękoma i zwinnym, zdecydowanym zamachem, przywaliła Puzonowi w tył głowy.
Chłopak padł zemdlony na pościel. Gałki wywinęły mu się ginąc we wnętrzu czaszki.
- Ustaw go w kącie, tak żeby nie opierał się o żaden mebel.
Kiedy planujący tej nocy zamach na życie Morfeusza, Jerry Leisure, siedział bezwładnie pomiędzy dwiema łysymi, krzyżującymi się pod kątem prostym ścianami pokoju Laury, Blaine Kelly wycelował w jego pierś Blasterem obcych i nacisnął na miękki cyngiel.
Broń wydała z siebie ciche bzyknięcie i niemalże w tej samej chwili, wszelki ślad po stewardzie Najwyższego Kapłana zaginął.
Stojąca z szeroko rozdziawionymi ustami Laura, przecierała z niedowierzania oczy.
- Boże… on… on naprawdę zniknął – szepnęła.
- Tak. Mówiłem ci. Tak to właśnie działa. Żadnych śladów.
Nie mitrężąc zbędnie czasu, Blaine Kelly przyodział swoją purpurową szatę, ukrył pistolet w kieszeni i unosząc w rękach tacę z przekąską Morfeusza, ruszył w kierunku drzwi.
Laura zatrzymała go swoją delikatną dłonią. Przez moment spoglądała na jego skrytą pod kapturem twarz. Zupełnie niespodziewanie i nieprzewidywalnie, stanęła na palcach, zbliżyła się do ust Blaina i pocałowała go nie odrywając spojrzenia swoich przerażonych, niebieskich oczu.
Blaine kiwnął głową, dając do zrozumienia, iż teraz nie mogą już się wycofać. Oboje będą się trzymać planu i jeśli wszystko pójdzie dobrze, spotkają się ponownie w Cytadeli należącej do Bractwa Stali.