Laura pospiesznie zaczęła przygotowywać rzeczy do drogi, a kiedy skrzypiące lekko drzwi, zatrzasnęły się za Blainem, ten poprawiając poły szaty i pochylając mocniej głowę, ruszył schodami w górę.
191
Trzy piętra przed szczytem, Blaine ujrzał po raz pierwszy Mrocznego. Posągowa, trwająca nieporuszenie na swoim posterunku sylwetka majaczyła niczym senna zjawa pośród roztaczającej się na korytarzu ciemności. Błękitne, łyskające gdzieś na wysokości niemalże dwóch i pół metra, oczy, łypały w stronę przemykającej się przez mrok postaci człowieka.
Niosący tacę Blaine, zawahał się na ułamek sekundy. Wiedział, że jeżeli pozwoli sobie na dłuższy postój, Mroczny może zostać zaalarmowany przez jego zachowanie, a wtedy… wtedy zapragnie najpewniej sprawdzić, czy Jerry Leisure to rozrywkowa laleczka Najwyższego Kapłana.
Zawsze można było użyć Blastera obcych, pokrzepiał się wykonujący powolne, metodyczne kroki Kelly. To by jednak znacznie komplikowało plan. Utrzymanie w tajemnicy zniknięcia Puzona i Morfeusza, było względnie proste. Inaczej miała się sprawa ze stróżującym w publicznym korytarzu kolosem.
Blaine Kelly szybko odzyskał rezon, a kiedy zbliżył się do miejsca, w którym Mroczny zagradzał swoją zawalistą sylwetką wejście na schody, zatrzymał się i nie unosząc głowy, potrząsnął tacą. Znajdujące się na niej sztućce, wydały z siebie wymowne pobrzękiwanie.
Mroczny uśmiechnął się od ucha do ucha, wyszczerzając przy tym wyglądające w ciemności na szare zęby. Blaine nie mógł sobie odmówić, posłania krótkiego, badawczego spojrzenia ku jego twarzy. Wielki bydlak było zwodniczo podobne do widzianych przez niego Supermutantów z Nekropolis. Nosił ubiór zarezerwowany dla wyższych oficerów w wojskowej hierarchii: czarne, skórzane buty na dodających mu kilka centymetrów protektorach. Obcisłe spodnie i top w takim samym kolorze. Na czubku głowy znajdował się pochylony zawadiacko beret z radioaktywnym symbolem Dzieci Katedry.
Twarz Mrocznego, w odniesieniu do Supermutantów, nie była brzydka. Blaine Kelly przyglądał jej się przez chwilę uznając, że osobista straż Morfeusza, charakteryzuje się znacznie większą szlachetnością, niż ich pośledniejsi koledzy.
Blaine miał cichą nadzieję, że nie idzie to w parze z inteligencją. Obawiał się jednak, że jest wręcz odwrotnie.
Mroczny odsunął się na bok, przytrzymując przy sobie osobiste mini działko. Dokładnie takie samo, jakie Blaine odstąpił na przechowania Nicole. Zastanawiał się, czy mutant też postanowił ochrzcić swojego pupila jakimś adekwatnym dla niego imieniem.
Np. Ludzka Zagłada, albo Śmierć Purpurowym.
Jeszcze lepiej: Penetrator, co w odniesieniu do seksualnych preferencji Jerry’ego, mogło być bardzo nieprzyjemne w skutkach.
Na szczęście Blaina nie spotkały żadne przykre niespodzianki. Nie spuszczający z niego oczu Mroczny, kiwnął ponaglająco głową. Blaine ruszył z tacą w górę, a kiedy znalazł się w jednej trzeciej wysokości schodów, usłyszał docierający z dołu, cichy, acz gromki rechot.
Wolał nie spoglądać na obsceniczne gesty, jakie wykonywał za nim wartownik.
192
Trzecie piętro strzeżone przez Mrocznych, stanowiło jednocześnie ostatni z mieszkalnych segmentów Katedry. Powyżej rozpościerało się już tylko poddasze ze spadzistym, pordzewiałym gontem. Kończyły się również schody, a na ich miejscu, ku górze, prowadziła metalowa drabinka o cienkich prętach i otaczającym ją pierścieniu (również z metalu). Blaine uznał, że gdyby jakimś zrządzeniem losu, przyszło mu uciekać na górę – co oczywiście było najbardziej absurdalnym rozwiązaniem, jakie przychodziło mu w tamtej chwili na myśl – to wrogowie musieliby wysłać za nim ludzi. Żaden Mroczny czy Supermutant, nie zmieściłby się w wąskim, utworzonym przez pręty tunelu okalającym drabinkę.
Dwaj wartownicy stojący przed masywnymi, zdobionymi złocistymi i lśniącymi w mroku ornamentami drzwiami, wpatrywali się w niego pustymi oczami w kolorze błękitu. Wyglądali tak samo, jak pierwszy ze spotkanych przez Blaina gigantów. Tak jak wtedy, Blaine Kelly uniósł tacę pobrzękując nią nieznacznie. Mroczni posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, wymienili dwuznaczne uśmieszki i rozsunęli się nieco, umożliwiając chłopakowi dostęp do drzwi.
Blaine Kelly zrobił dwa kroki i stając twarzą w twarz z gładką drewnianą powierzchnią, puścił tacę prawą ręką i unosząc ją ku górze, zatrzymał się na moment przepełniony pełny przerażenia wahaniem.
Boże Przenajświętszy, mówił sam do siebie w swojej głowie, jak to na Siedem Piekieł szło? Trzy razy krótko, potem trzy razy wolno… nie, inaczej. Dwa razy wolno, potem krótko… też trzy…
Kurwa mać!
Spojrzał zza zakapturzonej twarzy z ukosa na stojącego po lewej stronie Mrocznego. Facet, a przynajmniej tak się Blainowi wydawało, wpatrywał się w niego bezustannie. Sapał dysząc ciężko, a jego kolosalna, naprężona klatka piersiowa rosła i zapadła się w sobie metodycznie. Blaine czuł docierający do jego nozdrzy, ostry sztynk potu.
Powodzenia, Blaine! Zapomniałeś najważniejszej rzeczy. Teraz spierdolisz, pukniesz nie tak, jak należy i Morfeusz też cię puknie… nie tak jak należy. Chociaż, jeśli mam być szczery, nie wydaje mi się, by miał zamiar zrobić to osobiście. Jeden z tych dwóch, zielonych pięknisiów dobierze ci si ę do tyłka, a jak z tobą skończy , będziesz wyglądał go rzej niż oni obaj razem wzięci.
Zamilcz, proszę, daj mi się skupić!
- Puzon – tęgi, spiżowy ton Mrocznego stojącego po prawej rozbrzmiał niczym pierwszy ze złowieszczych grzmotów, zapowiadających potężną nawałnicę – Wielki Kapłan czeka. Na twoim miejscu, nie kazałbym mu czekać ani sekundy dłużej!
Ten z lewej zaśmiał się, lecz pod srogim spojrzeniem kolegi, szybko zadławił się własnym śmiechem i przyjął nieco skruszoną minę.
Wiem, wiem! – żachnął się Kelly. Zastanawiam się po prostu, czy przyniosłem wszystko z kuchni – chciał wypowiedzieć powyższe słowa na głos, lecz w ostatniej chwili powstrzymała go świadomość różnicy w głosie jego i głosie Jerry’ego. Najbezpieczniej było zignorować kąśliwy komentarz. Blaine nie miał najmniejszych wątpliwości, iż taką właśnie taktykę obierał Puzon.
Przez moment zrobiło mu się go wielce żal.
No, powodzenia, Blaine! Zastanawiaj się do woli, ale coś mi mówi, że nic z tego nie będzie. Stuknij raz, a ja zajmę się resztą. To nie pierwszy czas, kiedy ratuję nam obu tyłek.
Blaine stuknął w drzwi. Odgłos grubego, rezonującego drewna wzmacnianego metalem rozszedł się po skrzydle, po czym dołączył do niego drugi i trzeci. Potem dłoń Blaina wykonała trzy ponowne stuknięcia, lecz każde w trzy sekundowym odstępie. Na sam koniec knykcie uderzyły jeszcze dwukrotnie. Szybko.
Zza oddzielających wnętrze kwatery Morfeusza drzwi, dobył się cienki, starczy głos nasuwający skojarzenia z bagiennym szczurem:
- Wejść!
Blaine Kelly nacisnął wolną ręką na klamkę i ochoczo spełnił rozkaz Wielkiego Kapłana. Na myśl o tym, iż dzisiejsza „randka”, będzie dla niego wyjątkowo rozczarowująca, zapragnął zanieść się maniakalnym śmiechem szaleńca.
Opanował się jednak zachowując rezon i wsunął dłoń do głębokiej kieszeni swojej purpurowej szaty.
193
Pokój Najwyższego Kapłana był niewielki, lecz urządzony z dworskim przepychem. Szerokie, dwuosobowe łóżko z futrzaną narzutą i miękkimi, zdobionymi frędzelkami poduszkami, znajdowało się w przeciwległym do wejścia rogu. Tuż obok, równie szerokie, panoramiczne okno umożliwiało podziwianie rozpościerającego się za nim widoku (teraz oczywiście szalejąca z oknem bezksiężycowa ciemność nie pozostawiała zbyt wielu wrażeń, ale…). Obok stało drewniane, wyglądające na wykonane z wiśniowego drewna, biurko w stylu kolonialnym z grubym, lakierowanym na lśniąco blatem i dodatkowymi, ustawionymi na krańcu szufladkami. Szufladki te nadawały meblowi charakteru sekretarzyka. Bogato wyposażona półka biblioteczna, pyszniła się na ścianie po prawej stronie Blaina.
Morfeusz siedział przygarbiony i gryzmolił coś nad swoim biurkiem. Przypominał nieco jednego z rzymskim imperatorów, który korzystając z osłony i spokoju rozsiewanego przez matkę złodziei (czyli nocy), nadrabiał zaległości trudnego dnia i czytając przelewał na papier swoje własne myśli.