Выбрать главу

Starszy, siwiejący facecik o cienkiej szyi i wygolonej z tyłu głowie. Purpurowy habit Najwyższego Kapłana wisiał na wieszaku obok biurka. Morfeusz miał na sobie puchowy szlafrok, pod nim zaś najpewniej piżamę.

Albo nic, pomyślał Blaine i wzdrygnął się wyobrażając sobie, co ten gryzoniowaty dziadyga musiał wyczyniać z biednym Puzonem.

- Połóż tacę na biurku i wskakuj do łóżka – głos Morfeusza był teraz cienki i skrzekliwy. Kapłan nie zadał sobie trudu, by odwrócić się w stronę domniemanego Jerry’ego. Machnął tylko wolną ręką dając do zrozumienia, że zaraz skończy i zajmie się tym, na co naprawdę ma ochotę. – Muszę dokończyć…

Bzzzt!

Blaine Kelly pociągnął za spust Blastera obcych. Wiązka pędzącego z niemożliwą do zarejestrowania przez oko prędkością, pomknęła z czerwonej, spiczastej antenki i jedynym dowodem na jej obecność, był efekt całkowitej anihilacji Najwyższego Kapłana.

Jasny błysk światła rozświetlił pomieszczenie. Słowa Morfeusza uwięzły w pustce i przepadły tam, gdzie zniknęła tworząca człowieka materia.

Miejsce przy biurku było puste. Blaine schował pistolet, odstawił tacę i najciszej jak to tylko możliwe, zajął się przeszukiwaniem szuflad.

Kiedy załatwił ostatnią, nie znajdując tego, po co przyszedł, zapragnął zakląć siarczyście pod nosem. Przez zaciśnięte usta wydobył się jednak tylko cichy syk, zaś wzrok coraz bardziej zdesperowanego Blaina, padł na wiszącą na wieszaku, purpurową szatę.

Rzucił się w jej kierunku, niczym dryfujący po oceanie rozbitek, któremu ktoś ciska przed nos grubą, konopną linę.

Jest, jest! Na Boga i Wszystkich Świętych, jest!

Mały, czarny symbol Dzieci Katedry mieścił się w dłoni chłopaka. Wykonano go z jakiegoś czarnego, lśniącego metalu, który do złudzenia przypominał obsydian. Być może był to nawet obsydian, ale to nie miało w tamtej chwili większego znaczenia dla Blaina. Jedyna istotna rzecz wynikała z faktu, że trzy podtrzymujące środek symbolu ramiona, można było przesuwać, a odpowiednia konfiguracja, tworzyła z nich prowadzący do Wewnętrznego Sanktuarium klucz.

194

Przez dokładne czterdzieści minut, Blaine Kelly siedział na fotelu należącym niegdyś do Morfeusza i wsuwał kanapki, zapijając je pomarańczowym sokiem. Dwukrotnie, raz przez dwie minuty, raz przez siedem, wydawał z siebie głośne jęknięcia i okrzyki fikcyjnej rozkoszy przemieszanej z odrobiną wynikającego z pożądania bólu. Kiedy uznał, że nieistniejący już Morfeusz został zaspokojony, a biedny Jerry Leisure spełnił swoją powinność robiąc wszystko, co do niego należało, zabrał pustą tacę i przełykając mocno ślinę, zgasił światło w komnacie i otwierając drzwi, wychynął ku ciemności.

195

Żaden z dwóch warujących na korytarzu Mrocznych, nie zaczepiał Blaina/Jerry’ego i nie przeszkadzał mu w jego powolnej wędrówce na dół. Oczywiście, o ile można tak powiedzieć w sytuacji, w której usłyszał za sobą wypowiadane szeptem słowo: „Pedrylowiec”, a następnie, kiedy pokonał pięć pierwszych schodów prowadzących ze szczytowego piętra, rozległy się dwa stłumione parsknięcia, za którymi jego uszu dotarły śmieszki i checheszki mających radochę strażników.

Tak jak za pierwszym razem, Blaine Kelly wolał ich nie prowokować i nie odwracał się. Jego ciekawość wykonywanych przez Mrocznych gestów, nie był aż tak wielka.

Wewnętrzne Sanktuarium, nadciągam! Pomyślał. Już niebawem miał pożałować swojego optymizmu i skwapliwości.

196

Znajdujące się na tyłach pomieszczenia prowadzącego na szczyt wieży i do zakrystii, zabezpieczone czarnym symbolem Dzieci Katedry drzwi, stanowiły wielką tajemnicę i obiekt spekulacji. Wedle słów Laury, spora część wyznawców zastanawiała się, co dokładnie znajduje się za nimi. Dokąd prowadzą. Niektórzy snuli swoje przypuszczenia, inni fantazjowali, a jeszcze inni udawali, że w ogóle ich to nie obchodzi. Byli też tacy, których faktycznie niewiele to interesowało. Blaine Kelly dołączy lada moment do nielicznych, którzy będą mieli możliwość przekonać się na własne oczy, czym tak naprawdę jest Wewnętrzne Sanktuarium i czy poniżej, w głębi ziemi, faktycznie znajduje się podobna do jego domu Krypta.

Utworzony z ramion czarnego symbolu Dzieci klucz, spisał się idealnie. Zamek zaszczękał, zawiasy trzasnęły i zaskrzypiały, a potem drzwi prowadzące w dół otworzyły się przed Blainem niczym brama zakładu karnego przed nowoprzybyłym transportem więźniów.

W tamtej chwili, Blaine, żywił wciąż głęboką nadzieję, że uda mu się przejść przez nią jeszcze raz. Być może któraś z jego świadomych, racjonalnych części przeczuwała już, że został skazany na dożywocie i nigdy, przenigdy, nie ujrzy ponownie zostawianego w tyle świata zewnętrznego. Część ta była jednak głęboko skrywana, a jej cichy krzyk nawołując do powrotu, zagłuszany.

Blaine Kelly podciągnął dyndające u kostek poły szaty i przeganiając na boki białą mgłę, ruszył przed siebie.

197

Wewnętrzne Sanktuarium okazało się czarną, pełną szpargałów piwnicą. Wątłe, żółte światło rozjaśniało mrok, pozwalając określić, iż pośród zalegających wokół stert absolutnie wszystkiego, znajdowały się kartony, drewniane pudła, skrzynie, szafki, regały, inne meble, ołowiane beczki, kawałki metalowych prętów, stosy cegieł, worki z cementem, jakieś poślednie narzędzia budowlane, świeczniki, brudne, zmachane materace i dziesiątki innych rupieci. Wszystkie okryte niepokojąco grubą warstwą kurzu i pajęczyn.

Blaine Kelly krzątał się, lawirując pomiędzy hałdami śmieci, w coraz większym przerażeniu. Jego racjonalna część umysłu nakazywała mu kategoryczny odwrót, a jednocześnie druga racjonalna część umysłu, ta, której natura była nieco bardziej karkołomna i ryzykancka, sugerowała, że coś jest tutaj nie do końca w porządku i warto byłoby przyjrzeć się temu z bliska.

Faktycznie, przez ostatnie kilka minut Blaine zdążył się zorientować, że całe to miejsce nie ma najmniejszego sensu. Wszyscy wyznawcy szeptali po kątach, niemalże wkładając sobie w tej konspiracji języki do uszu, że pod ziemią znajduje się jakieś WIELKIE i ROZKURWISTE Wewnętrzne Sanktuarium, gdzie WYBRAŃCY zostają zabrania i jaki los spotyka ich dalej, tego nie wie nikt (poza Laurą). Przypuszczano jednak, że za swoje oddanie i wierność, zostają zespoleni w jedności wielkiego MISTRZA i będą w nim trwać na wieki – bezpieczni i kochani.

Nikt nie mówił o pieprzonej piwnicy, po której grasują pająki tak wielkie, że wszystkie myszy i szczury zdążyły już dawno wynieść się na górę, uznając świat zewnętrzny za znacznie bezpieczniejsze miejsce, niż to tutaj.

Aczkolwiek, z drugiej strony, zastanów się nad tym Blaine. Krypta 13 została ulokowana z dala od zamieszkanych terenów. Pośród niedostępnego, pustelniczego i jałowego na pozór pasma gór Coast Ranges. Ktoś, kto nie znał dokładnej lokalizacji schron, miał pośród licznych jaskiń, kanionów i wyrw bardzo nikłe szanse, by kiedykolwiek odnaleźć prowadzącą do jej wnętrza gródź. Do tego były też zmutowane, kalifornijskie szczury. Myślę, że niewielu ryzykowałoby ich wygłodniałą lawinę. Tym samym Krypta pozostawała bezpieczna i niepokojona od samego początku. Tutaj masz do czynienia z analogiczną sytuacją. Katedra, przerobiona na centrum religijnego k ultu, zamknięte drzwi, do których klucz posiada tylko świętej już pamięci Najwyższy Kapłan. A w środku? Piwnica zapeł niona rupieciami i odstraszająca nawałnica pieprzonych pajęczyn. Ty „dobrze” wiesz, że tutaj coś jest. Laura wiedziała, a jej słowom możesz wierzyć. Mimo to, prawie zrezygnowałeś. Skup się, weź w garść i sprawdź, cz y przypadkiem nie ma tu jakiegoś tajemnego przejścia . Obszedłeś wszystkie pomieszczenia. Obejdź je jeszcze raz i tym razem postaraj się „wyczuć” drogę do środka.

Nie mogący zaprzeczyć logice swojego wewnętrznego głosu, Blaine Kelly (pomimo narastającego w nim rozedrgania i niepewności) wziął się w garść i raz jeszcze poddał wnętrze piwnicy oględzinom. Wszystkie jego działania zdawały się być płonne, a sam Blaine coraz głębiej pogrążał się we własnych demonicznych myślach, aż do momentu, w którym ulokowana najbardziej na południowym wschodzie ściana ostatniego pomieszczenia, faktycznie wydała mu się nieco inna, niż pozostałe.