Выбрать главу

W prawym uchu połyskiwał okrągły kolczyk. Blaine wątpił by był wykonany ze szczerego złota. Raczej jakieś mieszanki miedzi i tombaku.

- Czego szukasz w Cienistych Piaskach, wędrowcze?

Blaine zbliżył się w stronę podejrzliwego człowieka obdarzając go równie podejrzliwym i pełnym dystansu spojrzeniem. Kiedy jeden i drugi znaleźli się w końcu tęte-ŕ-tęte, Blaine wciągnął swoim niewielkim i bardzo kształtnym (określanym w XX wieku mianem niezwykle pociągającego) nosem nieco powietrza przemieszanego z aromatem przygotowywanych na zapleczu pyszności i oświadczył:

- Jestem z małej wioski na zachód stąd. Badam okolicę.

Aradesh zmarszczył czoło ściągając brwi w groźnym wyrazie nasrożenia. Blaine odniósł również wrażenie, że twarz króla kloszardów znalazła się nieco bliżej jego własnej.

- Nic nie wiem o żadnej wiosce na zachodzie.

- Znasz zatem każde miejsce stąd do oceanu?

Przez moment panowała niezręczna cisza. Zupełne przeciwieństwo tego, co jeszcze nie tak dawno temu działo się pod zagrodą braminów. Aradesh mierzył Blaina złowrogim spojrzeniem jak gdyby ten nie tylko podważył autorytet sołtysa, ale również uzmysłowił mu, że na zachodzie jest jakikolwiek ocean.

Blaine nie miał najmniejszych wątpliwości, że antypatyczny Meksykaniec nigdy nie wyściubił nosa poza bezpieczne mury swojego małego poletka.

- Jak powiedział Darma – zaczął Aradesh enigmatycznie, a Blaine poczuł, że świat zewnętrzny jest jednak bezpowrotnie stracony – ostrożność jest życiem w niepewnych czasach. Twoje pochodzenie nie jest istotne. Twoje intencje – owszem.

Ponownie jedynymi dźwiękami rozchodzącymi się w pokaźnej przestrzeni najbogatszego domu Piasków (gdzie nieustannie pieczono iguany i psy) były te związane z przekładanym na jakiejś formie grilla, opalanym mięsem. Blaine niemalże słyszał jak złociste, smakowite kropelki oleistego tłuszczu spadają na węgle skwiercząc przy tym i sycząc w miłej dla ucha (i brzucha) melodii.

- Skarbie, czy nasz gość będzie z nami jadł? – dobiegł z tyłu głos jednej z licznych żon Aradesh’a.

Blaine oczekiwał kategorycznego zaprzeczenia. Nie wyobrażał sobie, by król kloszardów (jak zresztą każdy kloszard) dzielił się czymkolwiek z innymi.

Zamiast tego Aradesh zadziwił go jakąś osobliwą formą buddyjskiej otwartości, przez którą przemawiało wybaczenie.

- Jesteś głodny?

Blaine był głodny. Pragnienie wody zaspokoił przy zagrodzie dwugłowych krów. Jednak jego brzuch wciąż pozostawał pusty, czego dowodem były roztaczające się pośród skwierczących odgłosów pieczonych potraw bulgoty ewidentnego nienasycenia.

- Od kilku dni byłem w drodze. Jak mówiłem, pochodzę z niewielkiej osady na zachodzie. Przeprawa przez góry nie należała do lekkich, a moje zapasy są na wykończeniu.

Aradesh jak gdyby uspokoił się słowami Blaina. Być może, pomyślał Kelly, ten gorącokrwisty południowiec zdający się hamować własny temperament za sprawą jakiegoś Drama, Brama czy Darma, był świadom istnienia na zachodzie górskie pasma Coast Ranges.

- Przynieś nam trzy iguany i miskę gulaszu - rzucił w stronę tylnego pomieszczenia.

Po chwili zza załomu mieszczącego za sobą kuchnię wyłoniła się całkiem niebrzydka i całkiem młoda kobieta. Właściwie to dziewczyna. Wyglądała na góra dziewiętnaście lat. Miała krótkie czarne włosy nastroszone w jakimś buntowniczym nieładzie. Malutki (odziedziczony chyba w całości po stronie matki) nosek (uznawany niegdyś za bardzo pociągający) i ciemne, bystre oczy, które przelotnie otaksowały Blaina z dużą dawką zainteresowania. Dziewczyna podała królowi kloszardów miskę z gulaszem i jedną iguanę na patyku. Kolejna przypadła Blainowi, a trzecią dziewczę ujęło w swoje delikatne dłonie za wykałaczkę (tak jak szaszłyka) i bez ogródek oraz zbędnych konwenansów wsunęło sobie prosto do buzi (Blaine zauważył, że dziewczyna zrobiła to w dziwnie lubieżny sposób), po czym przemieliło swoimi wciąż zdrowymi i białymi zębami, połknęło i z prędkością uciekającego przed ogarami zająca, zniknęło w kuchni.

Podczas gdy zdziczały i owładnięty jakimś pierwotnym instynktem Aradesh wciągał (dosłownie) zawartość miski z psim gulaszem, Blaine z grymasem i lekkim obrzydzeniem spoglądał na nadziany na patyk jaszczurzy wiór.

Nim świat uznał, że przez ostatnie miliony lat ewolucja posuwała się w zdecydowanie niezadowalającym tempie i gwałtownie postanowił przyspieszyć jej działanie pod wpływem efektów z roku dwa tysiące siedemdziesiątego siódmego, iguany były typowym gatunkiem z rodziny legwanów. Legwany dzieliły się na szlachetne i zwykłe zielone. Nabita na patyk, obdarta (zapewne żywcem) ze skóry i przypiekana na wolnym ogniu jaszczurka, bez cienia wątpliwości nie mogła być legwanem szlachetnym. Blaine uznał zatem, iż należała do tej drugiej rodziny: iguan zielonych. Gatunek ten charakteryzował się długim ogonem, dorastał do pięciu stóp i potrafił ważyć nawet czterdzieści funtów.

Jednak niewielka mizerota nadziana na wyciosaną z jakiegoś suchego kawałka drewna wykałaczkę, była co najmniej o cztery i pół stopy mniejsza. Blaine z ulgą stwierdził, że dla istot takich jak on (ludzi zmagających się z trudnościami świata zewnętrznego), twórcza moc promieniowania była w pewnych przepadkach łaskawa, a pod jego wpływem iguany (legwany zielone) uległy ewidentnemu pomniejszeniu.

Dzięki Bogu, stwierdził Blaine. Nie wyobrażał sobie bowiem konfrontacji z jaszczurką, której przyspieszony cykl ewolucyjny podążył w bliźniaczym kierunku agresywnych kalifornijskich szczurów jaskiniowych.

Mimo, że Blaine był głodny, a jaszczurka pachniała wspaniale, nie miał najmniejszego zamiaru jej zjadać. Przyzwyczajony do sterylnej, przyrządzanej z rozmachem i zasadami starożytnych reguł savoir-vivre kuchni Krypty 13, poczuł nagłe obrzydzenie i niesmak w ustach na samo wyobrażenie trafiającej do nich iguany.

Podziękował królowi kloszardów – chociaż znacznie bardziej wolałby przekazać te ciepłe słowa miłej dziewczynie podglądającej ich teraz z kuchni – po czym zawinął iguanę w jakąś naprędce wyciągniętą z plecaka szmatę i wsadził do środka.

Aradesh tymczasem zdążył opędzlować cały psi gulasz i podobnie jak zalotna dziewucha, wsadził sobie patyk z iguaną do buzi (Blaine udał wtedy dyskretnie, że na dnie plecaka dostrzegł coś niezwykle fascynującego) i gryząc ją z wyraźnym chrzęstem wypełniających wnętrze jaszczurki kości, przemielił i połknął.

Blaine uznał, że robi się późno. Wypadało czym prędzej udać się na poszukiwania hydroprocesora. Poza tym Cieniste Piaski – wraz ze swymi mieszkańcami – zaczynały wywierać na niego dość osobliwy wpływ.

Wręcz niezdrowy.

- Mogę zadać ci kilka pytań?

Sołtys otarł usta rękawem sponiewieranego przez czas i brud habitu. Beknął dyskretnie tłumiąc falę brzusznych gazów łykając je z powrotem i odparł:

- Oczywiście. Co chciałbyś wiedzieć?

Blainowi przemknęło przez myśl, czy ten człowiek jest aby w pełni władz umysłowych.

Po chwili zreflektował się uznając, że w świecie zewnętrznym spotka zapewne bardzo wielu ludzi, przy których Aradesh będzie ostoją zdrowego rozsądku i psychicznej homeostazy.

- Słyszałem, że macie jakieś problemy…

Król kloszardów nie pozwolił mu dokończyć. Błyskawicznie zakręcił ramionami, a jego oczy rozbłysły jakimś obłędnym światłem – zupełnie jakby niedokończone pytanie Blaina wprawiło go w sakralny wręcz nastrój radości.

- Ach, tak! Wielkie sfory radskorpionów wybijają nasze stada. Nie wiemy skąd przychodzą – czy Seth nie wspominał przypadkiem, że potwory przybywają z jaskini, a strażnicy Cienistych Piasków wybierają się od czasu do czasu na drobne czystki gatunkowe? – i obojętnie ile zabijemy, ciągle jest ich więcej. A teraz te potwory atakują naszych ludzi. Razlo (miejscowy lekarz) próbuje odkryć lekarstwo na ich jad, ale nie jestem pewien jak mu to wychodzi.

Przywołując wspomnienie Razlo, jego żony, sprzętu medycznego jakim oboje dysponowali (a raczej jego braku, chyba, że liczyć kilka szmat pełniących funkcje bandaży, pordzewiały nóż i skłonności Razlo do picia w efekcie czego podejrzanie trzęsły mu się dłonie), umiejętności oraz ogólny obraz mieszczącego się w Cienistych Piaskach lazaretu, doktor Razlo nie odkryłby nawet antyseptycznych właściwości mydła, gdyby cała wioska tonęła w spadających z nieba kostkach Neutrogeny i podręcznikach dokładnie, łopatologicznie opisujących proces ich wytwarzania oraz działania na drobnoustroje.