Выбрать главу

Blaine nie miał wątpliwości, że po tym wszystkim jego czaszka znalazłaby się na jednym z terytorialnych totemów Chanów.

Główny budynek zbudowany z czerwonej cegły był właściwie tylko samym parterem. Górne piętro zostało zniszczone. Gdzieniegdzie dało się zauważyć stalowe zbrojenia i resztki dawnych ścian. Okna – najpewniej ze względów bezpieczeństwa taktycznego – zabito deskami bądź kawałkami blachy. Drzwi, przy których stał naprężony, wyprostowany, dzierżący w ręce dzidę strażnik, były zamknięte.

- Czego chcesz? – portier-wykidajło zmierzył Blaina pełnym wzgardy wzrokiem. Było już wiadome, że jakiekolwiek negocjacje będą miały miejsce pod prowadzącymi do wnętrza pieczary Garla drzwiami, Ian nie będzie mógł zrobić nic by wpłynąć na ich końcowy rezultat.

Wszystko zależało od Blaina. Świetnie, pomyślał niespełna trzydziestoletni, odziany w czarną, zawadiacką i na swój sposób wzbudzającą respekt skórę. Wszystko według planu.

- Szukam kobiety o imieniu Tandi. Widziałeś ją?

Okalające ich postacie pustynnych rozbójników wybuchły gromkim śmiechem. Mężczyźni i nieliczne kobiety ryli zezwierzęconymi, gardłowymi głosami jakby usłyszeli właśnie najśmieszniejszą rzecz w ich podłym życiu, albo, co gorsza, największy kretynizm.

Jednak pilnujący drzwi strażnik ani drgnął. No może poza kącikiem ust, który przez moment podskakiwał mu bezwolnie jakby jego właściciel gdzieś w głębi siebie z trudem tłumił poskramiającą jego pobratymców falę śmiechu.

- Cisza! – warknął nagle równie gardłowo, co śmiała się reszta. Ku zdziwieniu Blaina, zebrani ludzi uspokoili się w mgnieniu oka. Tym lepiej, pomyślał. Najwyraźniej ten tutaj jest kimś ważnym.

- Nie widziałem nikogo takiego – kontynuował bandzior. – Dlaczego pytasz?

- Cóż – westchnął Blaine nieco sentencjonalnie, jak gdyby zamierzał wygłosić powszechnie wiadomą prawdę – jest za nią nagroda. Ktokolwiek zwróci dziewczynę jej ojcu, dostanie trochę forsy.

Na jeden krótki moment czarne niczym smoła źrenice portiera-wykidajły zwęziły się pod wpływem przejmującej nad nim kontrolę chciwości. Blaine dostrzegł, że facet ewidentnie zredukował napięcie, a trzymana przez niego na sztorc dzida delikatnie i nieznacznie przechyliła się na bok.

- Nagroda? – zainteresował się żywo strażnik. - Naprawdę? Jak ona wygląda?

Przez chwilę panowała martwa cisza. Nikt, absolutnie nikt nie ważył się odezwać. Dla obu stron było oczywiste, że negocjacje wkraczają w kluczową fazę. Bandziory świetnie zdawały sobie sprawę, że od tego, co zostanie teraz powiedziane, zależy draka lub jej brak. Draki były z reguły fajne. Najeźdźcy bowiem nudzili się przez większość czasu jak mopsy. Pili, gwałcili, upadlali i tłukli niewolnice. Czasami szli postrzelać do okolicznych jaszczurek, ale w gruncie rzeczy poważne napady i rozróby, w których stanowili stronę dominującą, zdarzały się na swój sposób dość rzadko. Ponadto były jeszcze Żmije i Szakale. Zadzieranie z tymi zawsze kosztowało ich trochę własnego mięsa. Co innego napadać na bezbronnych wieśniaków czy bezmyślnych, nieprzystosowanych do niczego kupców, ale walka z bezwzględnymi, równie krwiożerczymi i zdegenerowanymi odpadkami ludzkości, co oni sami, to już zupełnie inna sprawa.

Można było nieopatrznie umrzeć. A mimo, że Chanowie uwielbiali siać śmierć na prawo i lewo, nikt nie lubił stawać się obiektem jej żniw.

Zaś Blaine miał w oczach coś takiego, co sugerowało, że jeżeli negocjacje po kluczowej fazie spełzną na niczym i rozpęta się małe piekiełko, jeden bądź dwóch Chanów na pewno zginie.

Chanowie zaś, jak napisaliśmy przed chwilą, nie lubili ginąć.

Blaine natomiast wiedział, że w chwili, w której ktokolwiek z tu zebranych sięgnie po broń, Krypta 13 będzie stracona. Co więcej, on będzie stracony, a na to (tak jak najeźdźcy) nie miał najmniejszej ochoty. Dlatego należało zrobić wszystko, by przynajmniej na tę chwilę, uniknąć rozlewu krwi. Na razie szło całkiem nieźle.

- Taka wysoka brunetka. Jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Szczupła i naprawdę ładna. Pochodzi z Cienistych Piasków. Jej ojciec niepokoi się podejrzewając, iż została porwana… słuchaj, mogę z tobą porozmawiać na osobności?

- Niech będzie – odparł portier-wykidajło i obrzucając zebranych autorytarnym spojrzeniem krzyknął: – A wy tu czego, pieprzona zawszona hołoto? Spierdalać do swoich zajęć. To nie jebany spektakl teatralny w dupę waszą pierdolona mać!

Przez moment dawało się wyczuć eskalujące napięcie. Szybko jednak ustąpiło powszechnemu autorytetowi strażnika i zebrani wokół Chanowie poczęli się rozchodzić. Niektórzy ociągali się jak gdyby chcieli usłyszeć coś więcej o tej nagrodzie za córkę Aradesh’a. Dzierżący dzidę władzy bandzior motywował ich jednak skutecznie i efektownie:

- Wypierdalać kurwa do swoich namiotów i pilnować obozu! Chyba, że chcecie kurwa kolejną wyprawę na przeszpiegi do Bractwa Stali. Wszystkich jebanych w dupę dekowników zbiorę w oddział karny i wypierdolę tuż na granice tych blaszanych skurwieli! Będziecie mieli w pizdę czasu, żeby się zastanowić nad korzyściami płynącymi z przestrzegania hierarchii w obozie! No, szybciej, do kurwy nędzy! Spierdalać stąd!

Blaine był pod wrażeniem. Na samą wzmiankę o Bractwie Stali niektórzy Chanowie pobledli, inni splunęli na rozpalony piasek, a jeszcze inni wkładając ręce w kieszenie tak jak Blaine jeszcze nie tak dawno temu, naburmuszyli się klnąc pod nosem. Jednak naprędce wszyscy rozeszli się. Niewątpliwie wzmiankę o Bractwie Stali należało ozdobić w PipBoy’u kilkoma pokaźnymi wykrzyknikami i najlepiej dużą widoczną ramką.

- Ian – Kelly zerknął na stojącego tuż za nim ochroniarza karawan handlowych (obecnie już na emeryturze) i kiwnął ponaglająco głową. – Ty też.

- Dobra, dobra – żachnął się ubrany w ciotowate spodenki Ian. – Pójdę odcedzić kartofle…

Pochodzący z Krypty chłopak oraz pochodzący (najpewniej) z jakiegoś zaszczanego pustynnego namiotu portier-wykidajło, odczekali chwilę, aż jedynym ich towarzystwem stało się mocno przesycone pyłem kalifornijskie powietrze i oddalili się nieznacznie za załom ściany, stając tuż obok piętrzących się, pokiereszowanych skrzyń z wyschniętego drewna.

Blaine już miał otwierać usta, kiedy pod wpływem niespodziewanego przypływu agresji, tęgi łotr o kaprawym spojrzeniu oparł dzidę o ścianę, złapał chłopaka za poły skórzanej kurtki i próbując unieść nieznacznie w górę syknął konfidencjonalnym szeptem:

- Strasznie jesteś pewny siebie, co wypierdku? Jedno moje słowo i chłopcy rozjebali by ci dupę jak stado sodomitów. Niektórzy nawet wolą takich ślicznych lalusiów. Dziewczynki już im się znudziły.

Blaine przepełniony nagłym atakiem trwogi poczuł lodowaty dreszcz wydobywający się wprost z pnia mózgu i pędzący wzdłuż całego rdzenia nerwowego w tę i z powrotem. Jego plan, misterny, skrzętny plan stanął na włosku.

- Poczekaj, puść mnie i posłuchaj. Nie przyszedłem tu, żeby z wami walczyć. Mam propozycję, która…

- Myślisz, że twoje propozycje coś dla mnie znaczą? – warknął portier-strażnik wchodzący właśnie w nowy etap nieco bardziej agresywnych negocjacji. – Sądzisz, że ci kurwa uwierzę, że ten pojebany, nieudolny klecha z Cienistych Piasków ma w ogóle jakąś forsę dla nas?

- Ma! Ma kupę forsy! Kiedy spotkałem go po raz pierwszy pomyślałem dokładnie to samo, co ty. Ale potem zasięgnąłem nieco języka i zacząłem węszyć na własną rękę. Sołtys może i jest szurnięty, ale nie jest taki głupi na jakiego wygląda i w gruncie rzeczy dobrze wie, co robi. Od dawna wysyłał karawany kupieckie do Złomowa i Hub. Sprzedawał im skóry braminów, mięso psów i ogony tych pieprzonych radskorpionów, co to nękały Piaski. Niby rozpaczał i prosił o pomoc, ale wszystko to było mu bardzo na rękę. Mógł cichaczem pozbywać się kolejnych krów, a przy okazji zgarniał niezły szmal na robionym przez Razlo antidotum.

Oczy portiera-wykidajły zwęziły się na chwilę w dobrze znanym Blainowi stylu. Postawił chłopaka na ziemię. Poprawił mu skórzaną kurtkę i klepnął kumpelsko kilka razy po twarzy.

Blaine wiedział, że wybrnął wyśmienicie. Teraz negocjacje wejdą na kolejny poziom. Potem czeka ich już tylko przypieczętowanie umowy. Jego plan, jego chytry lisi plan, znów zaczynał działać.

- Niezłą forsę, mówisz? Trzeba było tak od razu. A to szczwany kutas, ten nasz klecha. Pewnie zakopywał ją gdzieś w wiosce, co?

Blaine pokiwał głową.

- Tak. Znalazłem skrytkę w jednym z ugorów, na których wieśniacy hodowali wcześniej kapustę. Stary trzymał tam beczkę z ołowiu. Ten jego pachołek, Seth, raz na jakiś czas rozkopywał poletko pod osłoną nocy i dosypywał do środka nowe kapsle. Zagroziłem staremu, że jeśli nie odda mi połowy forsy, to będzie miał problem z czymś znacznie gorszym niż radskorpiony. Potem wy porwaliście Tandi i chyba faktycznie zrozumiał, że źle się dzieje.