Выбрать главу

Bez chwili namysłu, znów zupełnie mimowolnie, chwycił jedną ze znajdujących się w plecaku flar i odbezpieczając ją sprowadził jasność na piekielną pieczarę.

Gorąc i towarzyszący mu pomarańczowo-biały ogień bijący od flary był tak oślepiający, iż Blaine momentalnie cisnął poskramiające trwogę narzędzie wprost przed siebie.

Światło rozjaśniło ściany jaskini. Jego intensywność połączona z gromadnie wydobywającymi się kłębami dymu, który jak na ironię nabierał cech eteryczności dopiero kilka milimetrów pod skalnym stropem, uniemożliwiały precyzyjne określenie jak długi jest rozciągający się przed Blaine’m korytarz.

Ciężko było również na pierwszy rzut oka powiedzieć, co kryło się za niezgłębionymi przez światło granicami mroku. Mroku, z którego dobiegały jego uszu mrożące do szpiku kości odgłosy nieartykułowanych gróźb i przekleństw.

Kiedy promień flary począł przygasać, Blaine Kelly zamrugał oczami i z przerażeniem zmarszczył odruchowo czoło.

Wydawało mu się, iż coś zobaczył.

Coś, co wprawiło go w osłupienie jak zamienioną w słup soli żonę Lota.

Oczy. Setki par malutkich, wrednych i najwyraźniej pałających żądzą krwi oczu.

Wszystkie wpatrywały się w niego. Zupełnie jak gdyby przenikały przez wciąż rażące, niknące światło i wiedzione jakimś prymitywnym, zwierzęcym instynktem urodzonych zabójców wiedziały, że to, co ponosi odpowiedzialność za ich rozsierdzenie, kryje się nieco dalej. Tuż pod metalowymi drzwiami Krypty 13.

Blaine Kelly doświadczył czegoś, co działające dawno temu grupy komandosów takich jak Delta Force, SAS, Mosad czy GROM nazywały: bezwarunkowym odłączeniem semantycznych obszarów mózgu. Specjaliści od psychologii behawioralnej woleli ujęcie problemu w naturze czysto instynktowej. Jeszcze inni nazywali to uniesieniem, działaniem pod wpływem chwili, boskiej inspiracji czy po prostu afektem. Jednak mechanizm zawsze pozostawał ten sam. Proste, zwierzęce odruchy działały same z siebie odcinając wyższe struktury racjonalizmu od sprawowania kontroli. Czasami po prostu zdarzały się sytuacje, kiedy myślenie, logiczne analizowanie i racjonalizowanie danego problemu niespecjalnie współgrały z czysto biologicznym, instynktowym przetrwaniem. Czy powinienem to zrobić? Czy jest to najsłuszniejsze wyjście z tej opłakanej sytuacji? Czy zjedzą mnie na surowo, czy tylko zagryzą i zniosą jaja w moich zmaltretowanych zwłokach, które staną się potem wylęgarnią i domem dla ich małych? Może właśnie to zabiło Eda? Zmutowane atomem, głodne i rozjuszone szczurze bękarty pożerające go od środka, ryjące po kościach bruzdy i wciągające szpik jak Włosi kluski (a do tego składające jajka niczym dziobaki)? Czy może powinienem strzelić sobie w łeb? Co się stanie z moją Kryptą? Co ze wszystkimi zamieszkującymi ją ludźmi? Czy to możliwe, że pod wpływem innej mieszanki gazów atmosferycznych oraz spalaniem potężnym ilości tlenu przez flarę, mój umysł uległ halucynacji? Czy to wszystko ma w ogóle sens?

To były pytania, na które Blaine Kelly nie miał w tej chwili czasu. Ktokolwiek kontrolował teraz działania młodego chłopaka w niebieskim, regulaminowym stroju Vault-Tec, pchnął go w kierunku znajdującego się po lewej stronie od grodzi komputera wejściowego.

Blaine nie patrzył już na niego z nostalgią. Teraz z jego oczu zionęła żądza sforsowania przeszkody. Żądza przetrwania i przede wszystkim żądza uzyskania dostępu, uruchomienia mechanizmu sterującego zewnętrzną, zdolną przetrwać zmasowany atak nuklearny grodzią i ponownego zweryfikowania słuszności jego wyprawy.

Kiedy za pierwszym razem kod nie został przyjęty, obłąkany z przerażenia i desperacji Blaine nawet tego nie zarejestrował. Jakaś podświadoma część jego umysłu uznała po prostu, że gdzieś musiał popełnić błąd. Wiele przemawiało za tym, iż była to prawda. Klawiatura się zatarła. Klawisze opierały się każdemu ruchowi jego knykci. Gdzieniegdzie przestrzenie pomiędzy nimi zaśniedziały i były zablokowane. Takie rzeczy się zdarzają, szeptały głosy nieświadomego umysłu Blaina. Jednak inne jego części, te mroczne, depresyjne i destrukcyjne, która zawsze zdawały się działać na przekór swojemu właścicielowi, zasiały już kiełkujące ziarna niepewności. Ziarna, za sprawą których Blaine mógł popaść w prawdziwy obłęd i stracić życie nim w ogóle na dobre zdążył go zasmakować.

Kod nie wszedł i za drugim razem. Blaine metodycznie, mechanicznie wklepał sekwencję po raz trzeci. Poza rozlegającymi się pośród skalistej groty odgłosami typowymi dla pracującej klawiatury komputera, nie dało się słyszeć niczego (nie licząc oczywiście gromadzących się w ciemności potworów). Blaine desperacko liczył na stękające pojękiwania uruchamianego mechanizmu grodzi Krypty 13. Jednak sekwencja aktywacyjna i za czwartym, piątym i szóstym razem nie doprowadziła do niczego, poza narastającym rozczarowaniem.

Blaine zacisnął pięść i w nagłym przypływie furii trzasnął nią o pulpit. Cholerny komputer musiał się zepsuć, pomyślał, konstruując po raz pierwszy od dłuższej chwili świadomą myśl. Zepsuł się, albo… albo został wyłączony celowo…

Jak gdyby dla potwierdzenia jego podejrzeń, wzrok automatycznie i odruchowo skierował się w stronę rozkładających zwłok Eda.

Blaine osunął się tracąc grunt pod nogami. Znajdująca się za jego plecami flara wciąż skwierczała, jednak generowana przez nią łuna pomarańczowego światła zatraciła już wszelkie swoje aspekty jasności. Co gorsza, tliła się teraz tętniczą czerwienią. Oznaczało to, iż lada moment światło zniknie, a na jego miejscu pojawią się małe, krwawe oczka łypiące na swoją ofiarę z ciemności.

Blaine był załamany. Chociaż załamany to mało powiedziane. Pamiętał jak w wieku dziewięciu lat nie zdał egzaminu z historii Wielkiej Wojny. Wydawało mu się wtedy, że cały jego świat legł w gruzach. Był poważnie załamany. Wtedy można było powiedzieć, że był, bo w konfrontacji z tym, czego doświadczał teraz, jego porażka sprzed dziewiętnastu lat wydała mu się równie istotna, co narastająca czapa lodowa na biegunach Marsa.

Jeżeli już jesteśmy przy narastaniu, to niezłomne spojrzenie Blaina wciąż spoczywało na szkielecie Eda – technika-konserwatora - z którego nie pozostało już zbyt wiele. Jednak to, co wciąż tu było, sprawiło, iż w Blainie narosło coś jeszcze. I bynajmniej nie było to uczucie ulgi bądź jakieś bliżej nieokreślone deus ex machina.

Kości palców, stopy, piszczele, uda, miednica, żebra, obojczyki, kości przedramion, ramion i dłonie z knykciami, kręgi szyjne i na końcu czaszka, wszystko to, co niegdyś składało się na Eda, nosiło na sobie ślady głębokich, mechanicznych bruzd. Zupełnie jakby coś dużego, złośliwego i wiecznie głodnego rzuciło się na niego, ryjąc precyzyjnie za pomocą ostrych jak żyletki szponów.

- Boże… - jęknął Blaine i zapragnął zamknąć oczy. Wiedział jednak, że nie jest do tego zdolny. Bał się tak bardzo, że nie był nawet w stanie odciąć dopływu kolejnych przerażających obrazów do swojej świadomości.

Ed. Ed zszedł. Blaine natomiast wciąż żył, ale zastanawiał się, czy Ed umarł z przyczyn naturalnych. Może był tak bardzo przerażony, tak bardzo zwątpił we wszystko i tak bardzo miał wszystkiego dosyć, że kiedy tylko dotarło do niego, że zapewniony mu przez Nadzorcę kod dostępu do głównej grodzi nie działa, usiadł w kącie, skulił się w kłębek i uznał, że najwyższy czas opuścić ten zdradliwy, szelmowski padół posyłając tego autorytarnego, podstępnego socjopatę z centrum dowodzenia prosto do diabła. Blaine starał się przekonać sam siebie, że jeżeli tylko zaweźmie się wystarczająco mocno, umrze i wszystko się skończy.

Zerknął na swojego Pip-Boy’a 2000. W lewym górnym rogu znajdowała się wetknięta za plastikowy pasek karteczka. Widniała na niej liczba sto pięćdziesiąt. Sto pięćdziesiąt dni. Na tyle wystarczy zapasów wody w Krypcie 13. Tyle czasu miał Blaine Kelly na znalezienie hydroprocesora. Potem nie będzie już po co wracać.

Odwrócił kawałek papieru. Po drugiej, niewidocznej na pierwszy rzut oka stronie znajdowały się podpisy najbliższych mu mieszkańców schronu. Wszyscy życzyli sukcesów podkreślając jednocześnie jak bardzo na niego liczą.

Jak wiele zależy od niego.

Być może Ed faktycznie uznał, że warto umrzeć. Być może nikt nie pomyślał, by do jego Pip-Boy’a (który swoją drogą musiał zostać skradziony, porwany, albo zjedzony przez napompowane od promieniowania szczury) wyposażyć w pokrzepiającą kartkę przepełnioną deklaracjami ludzi, którzy za sto pięćdziesiąt dni będą mieli więcej wspólnego z Edem, niż z Blaine’m.

Wstał. Otrzepał kolana. Podniósł plecak i wygrzebał z niego drugą i ostatnią zarazem flarę. Poprzednia żarzyła się już tylko efemerycznym blaskiem gwałtownie pochłanianym przez ciemność; ta lada moment miała ponownie zakrólować w pieczarze. Blaine odbezpieczył niewielką nakrętkę i trzymając flarę w jednej ręce, chwycił kolta 6520 w drugą i nieco pewniejszy siebie, pokrzepiony i przekonany o własnej wyższości nad jaskiniowymi szczurami, zostawił gródź Krypty 13 za sobą.