Выбрать главу

- Nie – odpowiedział Kelly i trzasnął tę samą historię, którą zastosował na wspólnym negocjacyjnym gruncie z przywódcą Chanów, Garlem. – Pochodzę z Krypty, która leży nieco na zachód.

- O, ta, jasne, że tak! – pogodny i zazwyczaj życzliwy Killian, o którym wszyscy mówili, że jest po prostu dobrym człowiekiem i w gruncie rzeczy właśnie na takiego wyglądał, zasępił się wyraźnie i przyjął nieco asekuracyjną postawę wobec Blaina, obdarzając go przy tym podejrzliwym i pełnym powątpienia spojrzeniem. – A w niemowlęctwie twoim kojcem był sejf…

Jakaś drewniana skrzynia spadła z łoskotem na podłogę. Stojący pod północno wschodnią ścianą gliniarz ani drgnął. Jednak Killian odruchowo spojrzał w tamtą stronę. Ochłap zgrywał niewiniątko siedząc na kuprze i dyszał z rozdziawionym pyskiem posyłając wszystkim swoje najbardziej ckliwie spojrzenie. Jednak drgający, pomerdujący nieznacznie koniuszek ogona zdradzał go nad wyraz dobitnie.

- Ochłap! – Blaine posłał reprymendę w stronę skrzyżowanego z wilczurem kundla o smukłych, strzelistych łapach, szaro-czarnej sierści z białawą, ciągnącą się wzdłuż grzbietu pręgą, masywnym, mięsistym ogonem i spiczastym pysku zakończonym czarnym nosem oraz dwóch, głęboko osadzonych w oczodołach, nad wyraz rozumnych oczach.- Nie zachowuj się jak rozwydrzone, żądne wrażeń szczenię!

- To twój pies? Wygląda mi znajomo.

- Teraz już tak…

Opowiedziana przez Blaina historia rozwiązania wilczego problemu rolnika Philipa uspokoiła Killiana. Jego asekuracyjna i przezorna postawa uległa zmianie, nie na tyle jednak, by Killian zaprzestał drążenia tematu dotyczącego pochodzenia Kryptyjczyka.

- To co z tą Kryptą?

- Stanowiła ochronę po Wielkiej Wojnie. To jeden wielki atomowy bunkier, w którym do dziś mieszkają tysiące ludzi. Całkiem bezpieczne miejsce i wbrew pozorom nie tak rzadkie w Zachodniej Kalifornii. Niedaleko Cienistych Piasków, nieco bardziej na wschodzie, leży splądrowana przez najeźdźców Piętnastka. W wiosce rozmawiałem z Katriną. Niegdyś mieszkała w takich samych warunkach, co ja.

- Słyszałem o takich miejscach. Nie sądziłem jednak, że kiedykolwiek spotkam kogoś, kto faktycznie urodziłby się i wychował we wnętrzu schronu. Powiedzmy, że na razie ci wierzę. To w gruncie rzeczy nie najgorsza historia, jaką tutaj słyszałem. Był kiedyś taki facet, który podawał się za uciekiniera z jakiejś tajnej wojskowej placówki. Miał wyraźnie nierówno pod sufitem i cały czas jęczał o jakiś kadziach na zachodzie. Kadzie, kadzie i kadzie! Chciał przedostać się przez masyw Coast Ranges i wysadzić zbiorniki. Twierdził, że zła, żądna władzy nad światem armia tworzy tam jakiś genetycznie zmodyfikowanych bandytów, którzy już niebawem zawładną całą planetą.

- Jezu…

- No właśnie, ale to jeszcze nic…

Killian Darkwater opowiadał, opowiadał i opowiadał. Deszcz rzęził o pordzewiałą, cienką blachę chroniąca skupionych w sklepie ludzi przed szalejącą na zewnątrz nawałnicą. Im dłużej Blaine rozmawiał z burmistrzem Złomowo, tym więcej przekonania nabierał, jakoby był to naprawdę porządny i obyty facet. Zupełne przeciwieństwo nieporadnego króla kloszardów z lekkim kuku na muniu.

Darkwater opowiadał Blainowi o Złomowie i panującej w nim sytuacji. Blaine nie dowiedział się właściwie niczego nowego ponad to, co do tej pory powiedział mu Lars i miasto samo w sobie. Gliniarze pod przewodnictwem Killiana starali się utrzymywać porządek i bezpieczeństwo. Gizmo jako wielki i niezależny antagonista dążył do przejęcia kontroli nad wszystkimi i wszystkim. Czachy od czasu do czasu sprawiały kłopoty, ale w gruncie rzeczy koegzystowali z miejską społecznością i wszyscy zdawali się ich akceptować.

No może poza właścicielem Nory Szumowin, z którym główny „herszt” gangu miał jakieś osobiste zatargi. Killian nie chciał się jednak zagłębiać w szczegóły.

Dodatkowo Blaine dowiedział się, co nieco o położonym kilka dni na południe Hub. Ogromna, tętniąca życiem metropolia z licznymi cechami kupieckimi, handlarzami zaopatrującymi połowę znanego pustkowia w wodę, karawanami gromadzącymi się na głównym placu, uzupełniającymi towary i wysyłającymi je praktycznie do każdego istniejącego dziś na mapie miasta. Do tego mnóstwo ludzi, miejsc, sklepów, organizacji i możliwości. Jeżeli Blaine liczył na znalezienie hydroprocesora, bądź chociaż zdobycie informacji na jego temat, było to niewątpliwie miejsce, które podczas swojej wędrówki musiał odwiedzić w najbliższym możliwym terminie.

Killian niestety nie wiedział nic o pożądanym przez Kelly’ego hydroprocesorze do kontrolowania i automatyzowania procesów oczyszczania wody w Krypcie. Miał jednak dość ciekawy asortyment własnych towarów i Blaine spędził dłuższą chwilę przeglądając strzelby, pistolety, kupując nieco amunicji i żywności. Handel i targowanie się z Killianem były przyjemnością samą w sobie i pod koniec tego wszystkiego, Blaine nie miał najmniejszych wątpliwości, że facet byłby znacznie lepszym Nadzorcą Krypty niż zramolały, przerażony wszelkimi myślami o świecie zewnętrznym, pragnący zachować status quo z samym sobą na czele Jacoren.

Jednak jak to zwykle bywa w świecie zewnętrznym, kiedy coś idzie zbyt dobrze, los natychmiast interweniuje dając wszystkim do zrozumienia, że życie w post-apokaliptycznych warunkach to nie jest letni piknik nad jakimś mało uczęszczanym potoczkiem, najlepiej gdzieś po kanadyjskiej stronie Gór Skalistych, gdzie w skrzącej się na słońcu wodzie połyskują tęczowe pstrągi.

Gdy tylko Killian i Blaine zaczęli wymieniać informacje o koczujących na północy od Złomowa klanach: Chanów, Żmij i Szakali - trafnie określając wszystkich (z Garlem na czele) grupami nieludzkich pomyleńców, gdzieś ponad ich skrytymi pod blachą dachu głowami zadudnił grom, a zmęczony buszowaniem między stołami z towarami, leżący teraz nieopodal wejścia Ochłap, uniósł się obnażając kły i nasrożył przypominając najeżoną kolczatkę tuż przed tym, jak ta staje się czyimś obiadem.

W tej samej chwili drzwi prowadzące na zewnętrzną nawałnicę uchyliła się z ginącym pośród wyładowań atmosferycznym skrzypnięciem i do wielobranżowego sklepu „U Killiana” wszedł wrednie wyglądający czarnuch…

26

Wyobraźcie sobie, że jesteście w najlepsze pochłonięci najprzyjemniejszą i najbardziej ludzką rozmową, od kiedy zupełnie zieloni i nieprzygotowani jak dobierający się pierwszy raz w życiu do dziewiczych majteczek prawiczek, opuściliście swój znany i bezpieczny świat i zostaliście ciśnięci wprost w pandemonium czegoś, gdzie nie ma żadnej logiki i nawet Terminator szybko by skapitulował.

Wyobraźcie sobie, że siedzicie w ciepłym sklepie, gdzie atmosfera jest tak-kurewsko-wspaniała i rozluźniająca, że gdyby ktoś stanął przed wami i oznajmił, że gdzieś na zewnątrz giną ludzie, gdzieś ktoś cierpi głód i gdzieś taki Garl gwałci obite na mielonkę zniewolone samice, które przez całe życie starały się być dobrymi matkami i żonami pielącymi grządki zmutowanej kapusty i kukurydzy, parsknęlibyście zapewne w pierwszym odruchu śmiechem, potem śliną, a na koniec powiedzieli, iż jest to absolutnie niemożliwe.

Teraz wyobraźcie sobie, że po raz pierwszy od miesiąca pozwoliliście sobie, by wasza garda nieco opadła ze stanu wiecznego napięcia. Killian w najlepsze zajmuje was rozmową. Na zewnątrz stoją gliniarze, a kolejnego macie w środku. Wasz wierny, acz nowy pies Ochłap czuwa dodatkowo nad wspólnym bezpieczeństwem, a szalejąca na zewnątrz burza zdaje się być odległa i pochłonięta swoimi własnymi sprawami.

I po tym wszystkim za waszymi plecami pojawia się bosy, plaskający stopami, ubrany w podziurawione, niedbale i nieudolnie pozszywane jeansy ze sprutymi nogawkami, czerwoną, rolniczą koszulę z płótna i z postawionym na sztorc kołnierzem, murzyn o łysym łbie, pożółkłych, potłuczonych zębach ze spękanym szkliwem, szerokim, rozpłaszczonym nosie głośno wciągającym powietrze ze świstem i oczach ostatecznego potępieńca, gdzie tli się już tylko desperacja, nienawiść i wizja kilkuset skorodowanych kapsli po Nuka-Coli, które zapewne w przeciągu kilku dni zostaną wymienione na młodociane dziwki i pędzony z podejrzanych lokalnych składników, otumaniający bimber metylowy.

Co byście zrobili w takiej sytuacji, gdybyście usłyszeli, jak zawieszona na konopnym pasku spluwa (stary, źle utrzymany Remington) zostaje odbezpieczona, najpewniej skierowana w waszą stronę, a wszystkiemu towarzyszą odbijające się pośród rzężących o dach kropel deszczu słowa wypływające z przegniłych ust spaczonego umysłu zaklętego w ciele czarnego człowieka: „Gizmo przesyła pozdrowienia!”.

27