Wszystko wydarzyło się w zwolnionym tempie. Czas jak gdyby zupełnie się zatrzymał, a każdy ruch, każdy dźwięk, każdy szmer i raban, każda myśl i towarzyszące jej działanie, każda chwila, każdy impuls z przejmującego kontrolę pnia mózgu, każdy oddech i każdy odruch, wszystko zdawało się rozciągać w nieskończoność.
Kiedy tylko czarny człowiek wykrzyknął swoją nasyconą zemstą groźbę, wydarzyło się wiele rzeczy i wszystkie one były niemalże jednoczesne.
Na zewnątrz błysnął rozjaśniający świat na biało piorun.
Gliniarze moknący na deszczu sięgnęli po kabury z bronią i zawijając przez ramię ruszyli do środka.
Stojący pod północno-wschodnią ścianą ochroniarz obniżył się klękając na jedno kolano i wyciągając w tej samej chwili broń.
Killian Darkwater krzyknął i siłą uderzenia fleku przewrócił stojący najbliżej niego stół ze sklepowym towarem. W tej samej chwili rzucił się próbując znaleźć schronienie za utworzoną naprędce fortyfikacją.
Blaine Kelly odwrócił się, a gdy wykonywał kwadrant ze swojego stu osiemdziesięcio stopniowego obrotu, wyciągnął MP9-tkę i odbezpieczając ją wymierzył prosto w okalający serce zamachowca mostek.
Czarnuch z zawieszonym nad cynglem palcem musnął czuły spust sprowadzając na jedną z zebranych w pomieszczeniu osób widmo śmierci.
Czający się za jego plecami, niezauważony do tej pory Ochłap z dzikim wilczym rykiem rzucił się do łydki napastnika i zatopił swoje zwierzęce kły w jednej z jego pięt, przegryzając skurwielowi ścięgno Achillesa.
Czarnuch krzyknął i przechylił się do tyłu. Jednak jego przerażony mózg nie był już w stanie skorygować wyprowadzonego do palca impulsu i siłą bezwładności cyngiel został pociągnięty, a rdzewiejący Remington wypalił.
W tym samym momencie Ochłap wypluł fragment krwawiącej pięty. Jednocześnie trzy celnie wyprowadzone przez Blaina kule roztrzaskały mostek i przebiły serce murzyna. Kolejna wymierzona przez znajdującego się wewnątrz sklepu gliniarza rozłupała czaszkę zabójcy obryzgując wbiegających do środka strażników krwią, kawałkami kości, płynów ustrojowych i mózgu.
Pocisk wystrzelony z Remingtona wyłupał pokaźną dziurę w rdzewiejącym dachu. Do środka zaczęły wsączać się strugi chłodnego deszczu.
Gdzieś na zewnątrz rozległ się grzmot wywołany rozbłyskującym wcześniej piorunem.
Wszyscy trwali przez moment w absolutnym napięciu i milczeniu.
Jedynie czarny lump zdawał się już zupełnie odprężony. Wokół niego narastała gęsta plama oleistej krwi w kolorze buraków.
28
Dzień dwudziestu ósmy
Kto by przypuszczał, iż ten dżdżysty i zimny dzień chluśnie z rozpostartych ponad nim czarnych chmur taką masą kłopotów. Kłopotów, które w swój głęboko ironiczny sposób również były czarne i w tej jednej chwili uosabiały się pod postacią pakowanego do celofanowego wora truchła oszalałego murzyna-zabójcy o wyłupiastych, nieco koźlich oczach. Doktor Kostuch, który po moich bliższych obserwacjach wydał mi się podejrzanie podekscytowany perspektywą kolejnego, trafiającego do niego na przestrzeni kilku ostatnich dni ciała, stwierdził pospiesznie zgon i równie pospiesznie wyniósł resztki. Zakonotowałem w moim Pipku (uznałem, iż tą pieszczotliwą nazwą będę od teraz zastępował nieco nazbyt formalne określenie PipBoy’a), żeby mieć się na baczności, gdybym kiedyś nieopatrznie bądź bezwolnie trafił do lokalnego szpitala.
Kilian zniósł zamach na swoje życie ze stoickim spokojem. Właściwie to był nawet na swój sposób podekscytowany . Naturalnie tego samego nie można było powiedzieć o dwóch gliniarzy, sterczących przez większość wieczoru na deszczu, którzy w chwili nadciągającego zagrożenia mogli wykazać się jedynie tym, że zostali od stóp do głów zroszeni resztkami czarnuszka (też pieszczotliwie, prawda?) w efekcie czego jeden z nich upadł na kolana, złapał się za brzuch i również postanowił okrasić otoczenie płynną zawartością samego siebie. Wzniesiony przed atakiem bojowy okrzyk całkowicie obnażył tożsamość głównego prowodyra tego, co rozegrało się dz isiaj w wielobranżowym sklepie burmistrza . Gizmo, nad którym również zbierały się ciemne, gęste chmury, uosabiał wszystkie kłopoty nękające dobrych ludzi próbujących każdego dnia budować nowy lepszy świat, wznosząc spośród wypalonych nuklearną wojną przyszłe kolebki amerykańskiej cywilizacji. Jeżeli coś miało zostać zrobione, to należ ało zrobić to jak najszybciej. Lecz niestety, wedle słów Killiana, nie wolno było wykraczać poza prawną moc obo wiązującą na terenie miasta.
Killian poprosił mnie o pomoc. Co miałem zrobić? Siłą jakiegoś przypadkowego zrządzenia losu zostałem wciągnięty w sam środek toczącej się w Złomowie wojny. Jeżeli poprzedni właściciel Ochłapa próbował w jakiś sposób przywrócić równowagę i rozprawić si ę z Gizmem, to znaczy, że i on i pies musieli być dobrymi „ ludźm i” .
Ja nie mogłem tego samego powiedzieć o sobie. Przez ostatnie cztery tygodnie bezcelowej wręcz tułaczki po świecie zewnętrznym nauczyłem się, że dobro i zło jest w tym miejscu kwestią bardzo płynną i otwartą. Owszem, ciążył mi los Iana, lecz z drugiej strony nie mogłem czuć się na tamte wydarzenia bardziej obojętny. Cieszyłem się ze śmierci człowieka w czarnej skórze, którego Czachy zrzuciły z dachu kasyna, ponieważ dzięki temu zyskałem – być może – najwierniejszego przyjaciela i kompana, który bezinteresownie pójdzie za mną na koniec świata. Nie miałem również wątpliwości, że nasłany przez Gizma zamachowiec, gdyby tylko udało mu się rozprawić z szeryfem, ustrzeliłby mnie, mojego psa i pilnujących porządku gliniarzy, a w niedługim czasie Złomowo pogrążyłoby się w otwartych walkach i de facto ponad prawem i porządkiem stanęłaby uzbrojona banda prymitywnych, chciwych, ukierunkowanych tylko na własne żądzę złoczyńców.
Być może gdyby sytuacja dotyczyła Cienistych Piasków i tego popapranego, krygującego się na Bóg jeden raczy wiedzieć kogo, komandora Seth’a z równie nieudolnym i oderwanym od gruntu sołtysem oraz tą małą, rozpieszczoną pizdą, postąpiłbym inaczej i sam zaczął strzelać wyżynając wszystkich w pień, aż po małej, spokojnej mieścinie nie pozostałoby nic poza dymiącymi zbrojeniami okraszonymi białym tynkiem budynków i długim, przemieszczającym się powolnie marszem zniewolonych wieśniaków, kobiet i dzieci.
Garl byłby przeszczęśliwy. Jednak G izmo to nie Garl, a Złomowo ma tyle z Piaskami wspólnego, co górski borsuk z pędzącą przez kosmos lodową asteroidą. Poza tym Killian Darkwater był naprawdę porządnym facetem i jako pierwszy od dawien dawna pozwolił mi zapomnieć na chwilę o tym, co się tu właściwie dzieje i gdzie podział się prosperujący niegdyś świat pełen szczerych uśmiechów.
Dlatego przystałem na jego prośbę. Zgodziłem się dostarczyć mu dowód. Ostateczny dowód winy Gizma, tego tłustego, opasłego skurwiela jak to go tu wszyscy nazywali i raz na zawsze wyplenić infekujące Złomowo zło.
Strasznie patetyczne to moje dzisiejsze pierdolenie, nie? Chyba powinienem zaszyć się z dala od ludzi w Noclegowni. Atmosfera barów tak na mnie działa. Wszędzie pełno ludzi, harmider, zabawa, alkohol i ogólna aura niesprzyjająca jakimkolwiek czynnościom niezwiązanym z niosącym na fali radości i wyzwolenia melanżem.