2
Siedmiokrotnie Blaine powracał pod gródź Krypty 13 i siedmiokrotnie sprawdzał, czy przypadkiem nic nie zmąciło spokoju świętej pamięci Eda. Tyleż samo razy próbował z infantylną, dziecięcą nadzieją odprawić rytuał wejścia wprowadzając swój kod dostępowy na klawiaturze zlokalizowanego po lewej stronie od stalowych drzwi komputera. Odgłos dociskanych, opornych klawiszy odbijał się klikającym echem w otaczającej go zamkniętej przestrzeni. Lodowaty, stalowy właz schronu również pozostawał dla niego zamknięty.
Blaine zmarnował mnóstwo czasu, nim uświadomił sobie, że płonąca flara długo już nie pociągnie. Ciemność zaś była dokładnie tam, gdzie ostatnio i co najmniej przez kilkadziesiąt wcześniejszych lat. Może nawet znacznie dłużej. Opornie, stawiając śmiesznie mały kroczek za kroczkiem, ruszył przed siebie unosząc rozświetlający mrok przedmiot wysoko w lewej dłoni. Przypominał nieco Alana Granta z Parku Jurajskiego. W takiej sytuacji szczury byłyby niewątpliwie złośliwymi i wiecznie głodnymi Tyranozaurami – co samo w sobie nie było dalekie od prawdy. Blaine modlił się, by dały mu spokój i pozwoliły przejść. Swe żarliwe nawoływania i prośby do Boga postanowił jednak wesprzeć nieco bardziej pragmatyczną postawą, niosąc kolta o numerze 6520 w prawej dłoni i trzymając w gotowości palec wskazujący na języku spustowym.
Z początku szczury faktycznie go nie niepokoiły. Przemieszczał się naprzód, a z każdym kolejnym jardem zyskiwał dodatkową pewność siebie. Pewność osiągnęła jednak pewien poziom szczytowy, a potem wszystko zaczęło wracać do stanu poprzedniego.
Szybko i gwałtownie. Niewątpliwie dogorywające, pomarańczowe światło flary zyskujące już pierwsze oznaki krwistej czerwieni miało w tym swój znaczny udział.
Gdy tylko zrobiło się nieco ciemniej, Blaine przystanął. Spośród nieprzeniknionej, wypełniającej jaskinię ciemności łypały na niego setki malutkich, zjadliwych oczek. Były równie czerwone, co ledwo już zipiące światło flary. Tyle tylko, że flara była jedna i nie patrzyła na niego niczym kanibal - życzący swoim kolegom „smacznego” niemalże z troską szefa kuchni na królewskiej uczcie.
Blaine skulił się w sobie. Przełknął ślinę i ruszył dalej. Słyszał odgłosy kłębiących się dookoła szczurów. Niektóre popiskiwały. Inne wyczekiwały świecąc swoimi gryzoniowatymi oczkami. Co bardziej głodne atakowały siebie nawzajem, a pośród nierównej i mało honorowej walki, którą każdy szanujący się sekundant asystujący przy XIX wiecznych pojedynkach angielskich gentelmen’ów przerwałby bez mrugnięcia okiem, rozrywane ostrymi jak dzioby sokołów zębami szczury piszczały, krzyczały i wiły się w zdającej się tworzyć jedną, niekończącą się masę małych, ohydnych potworków.
Niespełna trzydziestoletni chłopak przyspieszył kroku trzęsąc się jak osika. Nogi miał niczym z waty, dosłownie, a każdy krok zdawał się przybliżać go do bram piekielnych, za którymi czekały wieczne męki, opalane członki (te najcenniejsze) i zbiorowe gwałty przez lubujące sodomię diabelskie pomioty. Do tego dochodził wrodzony lęk ludzi przed gryzoniami. Blaine Kelly całe dotychczasowe życie spędził w Krypcie, gdzie z oczywistych względów szczury nie występowały. Widział jednak sporo filmów, czytał niekończące się encyklopedie, artykuły i książki wyświetlane na ekranach komputerów bibliotecznych, by dobrze wiedzieć, że głodne szczury stają się niezwykle rozjuszone i ze względnie małych, puchatych niekiedy zwierzątek, przeistaczają się w olbrzymie, wredne, dybiące na życie wszystkiego, co się rusza, łakome skurwysyny.
Jak gdyby dla potwierdzenia wiszących nad Blainem obaw, jakiś zarzynany właśnie przez otaczających go pobratymców gryzoń zakwiczał niczym szlachtowana masarskim nożem świniak.
Mimo to oszalały umysł Blaina wciąż żywił nadzieje, że otaczające go szczury nie są szczurami. Może to jaszczurki, pocieszał sam siebie. Małe, niegroźne jaszczurki, które żyjąc pośród tych nieprzeniknionych ciemności, są po prostu głodne i wyziębione. Taka perspektywa wydawała mu się o wiele bardziej komfortowa. Może wszystko to jest wytworem jego nadwyrężonej i poddanej działaniu szoku wyobraźni. Może ciemność i atawistyczne lęki ludzi prehistorycznych przed mrocznymi odmętami jaskini powodują napływ fikcyjnych obrazów atakujących jego mózg z siłą (rozsierdzonych, zagłodzonych niemalże na śmierć szczurów) kawalkady pocisków.
Jednak wszelkie wątpliwości Blaina zostały rozwiane niczym eteryczny pyłek wysypany ze znajdującej się na transoceanicznym statku urny; przy okazji tuż przed nadciągającym z północnego-zachodu sztormem, kiedy trzymana przez niego flara rozjarzyła się w ostatniej fazie życia ogniem w odcieniu truskawkowym.
Wtedy też szczury zamilkły, a Blaine poczuł osobliwe, niepokojące uczucie jakby te małe kurwiszony wyczuły rychły moment jego zguby i zebrały się dookoła kłębiąc niczym wzburzone morskie bałwany, mające lada moment pochłonąć przewożący urnę statek.
Oszołomiony, przerażony i znów ulegający na jedną krótką chwilę kontroli kogoś lub czegoś innego, Blaine z furią odyńca pożądającego niedostępnych dla niego żołędzi, cisnął flarą wprost w znajdujące się przed nim kłębowisko szczurów.
Pisk, syk - coś, co do złudzenia przypominało syk - i stała się rzecz wręcz niesamowita.
Sierść kilku szczurów zaczęła się palić.
(Nie było już również najmniejszych wątpliwości, iż faktycznie były to szczury).
Tyle, że jakieś inne.
Kalifornijski szczur jaskiniowy, uznawany przez wielu za jeden z najgroźniejszych i osiągających największe rozmiary gatunków z rodziny rattus. Długość ogona dorosłego samca wynosi pół stopy, zaś długość całego ciała łącznie z pyskiem równą stopę. Zęby, osiągające niekiedy dwa cm (i stale rosnące - szczur musi regularnie ścierać je o kamienie i kości swych ofiar), są ostre i wygięte w skierowane ku wnętrzu gardzieli łuki – niewątpliwie ma to uniemożliwić wyrwanie się rozszarpywanej ofierze. Waga dojrzałych osobników wacha się od trzech do czterech i pół funta. Kalifornijski szczur jaskiniowy charakteryzuje się życiem w licznych (sięgających tysięcy osobników) stadach, wzmożonym apetytem i agresją. Ponadto wykazuje silny instynkt terytorialny i w obliczu zagrożenia gniazda, instynktownie podejmuje walkę nawet z osobnikami znacznie od niego większymi. Ponadto szczury kalifornijskie wydalają znaczne ilości odchodów, które stanowią swoistą wyściółkę ich leż lęgowych, wydzielając przy tym odrażające, trupie wręcz feromony.
Blaine spojrzał na swoje buty. Ich czubki i podeszwy były umorusane w tym, co stanowiło ociosany ze wszelkich wartości odżywczych, odrzut w szczurzej diecie. Ekskrementy były wszędzie. Dosłownie wszędzie!
Oznaczało to tylko jedno, Blaine znajdował się właśnie w centrum lęgowego leża kalifornijskich szczurów jaskiniowych.
Tyle, że wbrew zapamiętanej z encyklopedii definicji, te były znacznie większe. Wydawało mu się, że mogą mieć nawet cztery, może pięć stóp. Do tego były masywniejsze, bardziej muskularne, ich ogony grubsze, a sierść spiczasta (wręcz ostra) i złośliwie nastroszona. Zakrzywione, połyskujące w ogniu płonących trucheł zęby pyszniły się na długość… o Boże! Co najmniej pięciu centymetrów! Oczy zaś zdawały się lekko wybałuszone i jeszcze wredniej czerwone, niż dotychczas.
Kalifornijskie szczury jaskiniowe niewątpliwie stanowiły efekt twórczej mocy niezmordowanego promieniowania. Mała pamiątka dla świata od ludzi, którzy rozpętali ten piekielny konflikt i zamienili zieloną, przyjazną niegdyś planetę w post-apokaliptyczne pustkowie wypełnione mutantami takimi jak te rozsierdzone gryzonie.
Żółte, pełgające płomienie pochłaniające coraz większe połacie szczurzego futra działały na inne gryzonie jak najlepszy z najlepszych odstraszaczy. Świetna wizja reklamowa. Masz problem ze szczurami? Nie możesz pozbyć się gryzoni? Benzyna renomowanej firmy KELLY wypala twoje problemy wprost do nicości. Kup benzynę firmy KELLY i podpal nieproszonych gości. Gwarantujemy sukces i efektowne wrażenia wizualne. Do każdego pięciogalonowego kanistra dołączamy grill z podpałką i miesięcznym zapasem węgla GRATIS! Specjalnie od firmy KELLY!
Swąd palonego mięsa stawał się coraz wyraźniejszy. Po pierwszej fali smrodliwego dymu z futra, obecny grillowany zapach był dla Blaina niemalże przyjemny. Pachniał jak… nadzieja i realna szansa zostawienia tego cholernego miejsca daleko z tyłu. Jednocześnie, na gołym karku i wilgotnych od potu lędźwiach, poczuł coś, co kojarzyło mu się tylko z wypluwanym z wentylatora powietrzem.