Выбрать главу

Sprawa była prosta. Vinnie wymagał dowodu zaufania potwierdzającego moją wiarygodność i zaangażowanie jako przyszłego członka Czach. Nie trudno odgadnąć, iż była tylko jedna rzecz , jaką mogłem w tej sytuacji zrobić. Wszyscy w Złomowie zdawali się gardzić Nealem i nienawidzili go. Szczerze mówiąc nie dziwi mnie to.

Zupełnie.

Po tym, jak ten staruch potraktował mojego psa… jakim trzeba być człowiekiem, żeby wyrzucić biedne, zmarznięte psiątko na deszcz i chłód? Cóż, Gizmo miał zamiar zrobić to samo z Nealem, ale nie zamierzałem dawać mu ku temu najmniejszej okazji. Mój fortel był znacznie bardziej przebiegły i tragiczny w skutkach dla wszystkich poza mną i Killianem (którego naprawdę polubiłem). Po wczorajszym incyden cie Neal mocno zalazł za skórę Vinnie’mu i Czach om . O sobie nie będę nawet wspominał. Myślę, że Ochłap byłby znacznie szczęśliw sz y, gdyby jego wypełnioną po brzegi miskę z mięsem żmii zastąpiło nieco mięciutkich schabików i szyneczek prosto z niedoszłego już niebawem właściciela Nory Szumowin.

Prowadzenie baru wymagało specyficznego trybu życia. Stąd Neal funkcjonował w nocy, kiedy jego wylęgarnia moczymord miała szansę na największe obroty. Większość przyzwoitych mieszkańców Złomowa kładła się do łóżek, kiedy Nora Szumowin wkraczała w sferę rozkręcającej się zabawy i przyciągania pobrzękujących radośnie kapsli po Nuka-Coli niczym elektroniczny magnez neodymowy. Role odwracały się o godzinie takiej, jak teraz, kiedy to większość ciężko pracujących ludzi od dawna już harowała w pocie czoła, zaś Neal, cóż, Neal kładł się spać, a jego bar pozostawał zamknięty na cztery spusty.

Zakradłem się niepostrzeżenie do bocznego wejścia. Miałem szczęście, ponieważ Nora Szumowin znajdowała się w dzielnicy kontrolowanej przez Gizma. Gliniarze Killiana się tu nie zapuszczali, a strażnicy tego tłustego wała nie mogli być bardziej obojętni na jakąkolwiek krzywdę spadającą na biednego staruszka , pragnącego po śmierci żony zachować chociaż swój malutki, klimatyczny barek…

Cóż, bez większych trudności podważyłem zamek od bocznych drzwi kilkoma sprytnie zorganizowanymi wytrychami. Pchnąłem drzwi najdelikatniej jak tylko potrafiłem. Ku mojej radości i szczęściu zawiasy zostały solidnie naoliwione.

Wślizgnąłem się do środka ogarniając ciemne wnętrze spel uny. Było zadziwiająco schludne . Jedynie fuga między dużymi panelami podłogowymi , na które upadło ciało biednego pterodaktyla o spiłowanych demonicznie zębach pokrywała resztka zakrzepłej, wsiąkniętej głęboko w tworzywo krwi.

Urna z prochami żony – jak to podkreślił Neaclass="underline" „najcenniejsza rzecz jaką mam w życiu” spoczywała tuż obok barowego stołka, na którym spędziłem większość wczorajszego wieczoru. Bez zbędnych ceregieli, bez niepotrzebnych wyrzutów sumienia i przede wszystkim bez sugerującego moje niecne czyny hałasu, zawinąłem złoty pucharek i owijając go w szmaty (te same, które jeszcze wczoraj opatulały zaskarbiający mi miłość Ochłapa przysmak) schowałem do mojego brezentowego plecaka.

Zamykając za sobą drzwi rozejrzałem się czujnie we wszystkich kierunkach.

Nikt, absolutnie nikt nie widział, czego się przed chwilą dopuściłem.

Pełen szczęścia i pokrzepienia udałem się z powrotem do barłogu Czach. Jednak nim ponownie skonfrontowałem się z Vinnie’m, zahaczyłem o zagrodę moich ulubionych zwierzątek.

Była akurat pora drugiego, albo i nawet trzeciego śniadania. Braminy kłębiły się przy paśniku wesoło mucząc i kręcąc spirale ogonkami . Gdy tylko ujrzały moją wspaniałą osobę, zgromadziły się przy najbliżej mi ścianie parkanu i tradycyjnie domagając się pieszczot , wystawiły swoje liczne, strzygące uszkami głowy.

Upewniłem się, że każda krowa dostała tego ranka to, czego za pragnęła. By jeszcze bardziej uszczęśliwić te biedne, znękane wojną i promieniowaniem stworzenia, wzbogaciłem ich jadłospis czymś, co uważałem , wciąż miało w sobie spore wartości odżywcze.

Uszczęśliw ione zwierzęta muczały głośno z ukontentowania wcinając okraszoną szarym pyłkiem paszę. Ja, wesół jak to mam z reguły w zwyczaju, poszedłem zameldować Vinnie’mu o wykonanym zadaniu.

Od dalając się od wodzących za mną powłóczystymi spojrzeniami braminów, pomachałem im ręką i rzuciłem na do widzenia: „Bon Appétit”.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że poranna pasza smakowała jak nigdy wcześniej .

39

Gdy tylko Vinnie ujrzał lśniący przed nim kielich, urnę, trofeum, puchar czy na dobrą sprawę Bóg jeden raczy wiedzieć, co dokładnie, jego mózg eksplodował falą endorfin i dopaminy, zaś sam Vinnie również eksplodował. Rzucał się po pomieszczeniu, krzyczał, cieszył, machał rękami trzymając pozbawiony prochu zmarłej małżonki Neala przedmiot, krzyczał jeszcze mocniej, ściskał wszystkich, kopał meble, skrzynki, rozkotłaszał bebechy z ubraniami i posłania, a potem zaczął obcałowywać dziewczyny, chłopaków, a na końcu rzucił się Blainowi na szyję i niemalże go tam nie udusił.

Kiedy w końcu ochłonął nieco, oświadczył dumnie, że cierpienie i katusze Neala są dla niego najlepszą rekompensatą za to, co zrobił zeszłej nocy biednemu Szczęce. Jednak zemsta nie była bynajmniej ukończona. By pełnej satysfakcji wszystkich należących do Czach członków stało się zadość, Neal musi gryźć ziemię. Poklepując przyjacielsko ramię Blaina, Vinnie zapytał, czy ten nie zechciałby się przyłączyć do nocnego najazdu na Norę Szumowin. Jak to ujął młody chłopak z tatuażem na czole: „pociśniemy tego skurwiela jak najtańszą dziwkę, a potem rozjebiemy mu łeb i zjemy oczy!”.

Blaine Kelly uznał, że los chyba na dobre się do niego uśmiechnął. Jeżeli te głąby zrobią nalot na spelunę Neala, a on im w tym pomoże, to jedna nieopatrzna kula może załatwić sprawę i honor Ochłapa zostanie odzyskany. Oczywiście, zważywszy na specyficzną więź i zaufanie łączące Blaina z szeryfem i burmistrzem Killianem, nie wypadało by ten wdawał się w podkopujące fundamenty społeczności Złomowa akcje sabotażowe.

Dlatego umówiwszy się z Vinnie’m i resztą nastoletniego tałatajstwa na godzinę jedenastą trzydzieści cztery w nocy, Blaine poszedł zawczasu i poinformował o wszystkim Larsa…

40

Dzień dwudziesty dziewiąty (wieczór)

Najazd na Norę Szumowin

Muszę przyznać, iż poszło jak z płatka. Lars ze swoimi chłopakami zaczaili się w domu sąsiadującym z barem Neala od południa. Mieliśmy umówiony znak, na który wkroczą do akcji . My tymczasem, to znaczy ja, Vinnie, Victor, Rekin, Sherry (Ochłap został w pokoju numer jeden, cały dzień wcinał podsuwane mu skrzętnie pod nos przez Marcelles miski świeżego mięsa) spotkaliśmy się przed wejściem dokładnie o godzinie jedenastej trzydzieści cztery. Punktem zbiorczym była stara, ołowiana beczka, w której tlił się czerwony ogień w ydzielający czarny, gryzący dym.