Szeryf oddychał ciężko przy tym sapiąc. Blaine również z trudem łykał powietrze. Był czerwony na twarzy. Widać było, że wszystkim zaczynają z wolna puszczać nerwy. Sytuację dodatkowo podkręcił krzykliwy głos Izo.
- KILLIAN, BLAINE! NIE URATUJECIE KOLEŻANKI? KTO WIE, CO JĄ TU CZEKA JAK ZOSTANIE Z NAMI TROCHĘ DŁUŻEJ. ROBI SIĘ NUDNO I CHŁOPAKI ZACZYNAJĄ SIĘ NIEZDROWO NAPINAĆ…
Kolejna fala gromkiego, zwierzęcego śmiechu.
- Killian, weź się w garść do jasnej cholery! – syknął Lars potrząsając ramieniem szeryfa. – On próbuje nas skłócić. Musimy coś zrobić!
Paul chciał raz jeszcze wysnuć propozycję swojego genialnego planu. Przyjrzał się jednak wciąż napiętemu psu i szybko zrezygnował.
- BLAINE! – zebranych dobiegł piskliwy i desperacki krzyk należący do Lenore. – BLAINE!!! ONI MNIE ZABIJĄ!!!
Lars spojrzał na Blaina i pokręcił głową.
- To pułapka.
- Pewnie, że pułapka – uaktywnił się nagle Killian. – Chcą nas sprowokować do ataku, a kiedy ruszymy, wysadzą nas w powietrze…
Wysadzą w powietrze, Blaine. Kojarzy ci się to z czymś? Pomyśl, co masz jeszcze w tym swoim piękny, nieprzemakalnym tobołeczku? Co takiego znalazłeś w pieczarze kretoszczurów na samym dnie zawalonej gruzem Krypty 15? MP9-tka, jasne. Kilka stimpacków, trochę amunicji, granat, a właściwie dwa granaty, ale jeden zjadło biedne zwierzątko i urwało mu łeb. Granat mógłby się przydać, ale blacha jest za gruba. Może rozwaliłoby wewnętrzne ściany, ale na pewno nie wywalicie wyłomu w jednej z tych masywnych, karbowanych ścian zewnętrznych. No, ale Blaine, sięgnij rączką do środka i zobacz, co tam jeszcze kryje się na samym dnie…
- Słuchajcie – oświadczył Blaine pod wpływem nagłego oświecenia. – Mam pomysł. Mam genialny, kurwa, pomysł!
46
- Ostrożnie – szepnął Lars. – Jesteś pewien, że się na tym znasz?
- Spokojna głowa – odparł Blaine. – Do wszystkiego, co robię, podchodzę metodycznie…
Blaine wiedział wiele o materiałach wybuchowych, nastawianiu czasomierzy i podstawowych sposobach zachowywania bezpieczeństwa przy odpalaniu wszystkiego, co eksplodując mogłoby nieopatrznie uszkodzić sapera.
Czyli w tym wypadku jego.
Oczywiście wiedza Blaina była czysto teoretyczna. Spędzał sporo czasu w bibliotekach Krypty i chłonął wszystko jak wygłodniały wieloryb przemierzający ocean i wciągający porażające ilości planktonu. Jednak wciąż, jego profesjonalizm był stricte akademicki.
- Dobra, teraz jeszcze zegar. Ile?
- Killian – szepnął Lars odwracając się w stronę czającego się w budynku na tyłach kasyna szeryfa. – Ile czasu potrzebujemy?
Dobry człowiek spojrzał na zegarek. Była godzina czwarta dwadzieścia jeden rano. Widnokrąg nad wschodnim krańcem Ziemi przyozdabiała już niewyraźna, niepewna łuna nadchodzącego dnia. Wciąż jednak było ciemno i jeżeli mieli jakąkolwiek szansę by zaskoczyć Gizma i jego chłopaków, to teraz, albo nigdy.
- Stuart rozpocznie ostrzał za półtorej minuty – oświadczył Killian analizując zsynchronizowane wskazówki na zegarku swoim i zegarku nadzorującego natarciem od strony południowej Stuarta. – Nastaw na sto dwadzieścia sekund.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Dobra, Blaine?
- Moment, jeszcze tylko delikatna kalibracja, sprawdzę czy nie ma wycieków, symetryczność mechanizmu odliczającego wydaje się być w porządku – Blaine starał się sprawiać wrażenie profesjonalisty. Jednak w gruncie rzeczy nie miał bladego pojęcia, co robi. Modlił się tylko, by sprawa z odpaleniem dynamitu była tak samo prosta, jak wyciągnięcie zawleczki z granatu. Jeżeli coś ustawił źle, cokolwiek, popełniając tym samym błąd, ich plan zakończy się fiaskiem. – Dobra! Ustawione. Spadamy!
Blaine i Lars wycofali się dołączając do Killiana, Ochłapa i czterech gliniarzy stanowiących sabotażową grupę dywersyfikacyjną zmodyfikowanej naprędce operacji pod kryptonimem „Koniec tłuściocha”.
- Trzydzieści sekund – oznajmił szeryf z powagą nie odrywając wzroku od wskazówek sekundnika.
- Jak tylko wywali dziurę, Blaine wrzuca do środka granat, a potem wchodzimy strzelając do wszystkiego, co się rusza!
Dobry plan, pomyślał Blaine w pełni zgadzając się ze słowami umięśnionego gliniarza z wąsem. Prosty i ryzykowany, ale zdaje się powzięliśmy wszelkie środki ostrożności.
- Dziesięć sekund, dziewięć, osiem, siedem…
Za chwilę Stuart miał rozpocząć odwracający uwagę ostrzał.
- Cztery, trzy, dwa, jeden…
Przez moment nic się nie działo.
- No i? – rzucił skonfundowany Lars. – Dlaczego nie strzelają?
- Nie mam pojęcia – Killian pokręcił głową. – Może nie…
Bang-bang-bang-BANG-BANG-BANG-BANGBANGBANGBAABANABBFGAN!!!!!!
Stuart stanął na wysokości zadania. Co prawda spóźnił się o pięć sekund, ale jego ludzie jak na komendę dowodzącego plutonem egzekucyjnym zaczęli walić w kasyno ze wszystkiego, co tylko mieli pod ręką. Chłopaki Gizma odpowiedzieli tym samym i raz jeszcze Złomowo zostało wyrwane ze swojego bezpiecznego i pozornego letargu.
- Piętnaście sekund.
- Uważajcie, uważajcie – leżący na ziemi Lars unosił delikatnie dłoń w uspokajającym geście. – Jak wybuchnie, czekajcie wszyscy na mój znak.
- Dziesięć sekund – kontynuował Killian.
To już teraz, pomyślał Blaine i spojrzał na Larsa. Wszyscy czekający na północy strażnicy leżeli skuleni za ścianą niewielkiego budynku sąsiadującego z kasynem. Blaine położył dłoń między uszami Ochłapa. Pies ani drgnął.
- Pięć, cztery…
O, kurwa, Blaine! Zaraz wybuchnie!!!
- Trzy…
Dynamit zaświecił. To znaczy, nie do końca zaświecił. Miejsce, w którym zapalnik czasowy został wbity w powiązaną taśmą klejącą wiązkę prochu i nitrogliceryny, rozbłysnęło bladym płomieniem i po chwili w akompaniamencie syku, drobnych iskierek i smużki dymu zgasło zupełnie.
Nic się nie stało.
- Kurwa! – syknął Blaine.
- Do cholery – rzucił Killian. – Dlaczego nie wybuchło?
- Nie wiem. Może pomyliłem się…
Jednak Blaine Kelly nie był w stanie dokończyć ułożonego w myśli zdania. Błysk, huk, szczęk rozrywanej blachy, grudy wylatującej w powietrze ubitej ziemi, kamieni i kilka innych dźwięków i fragmentów, na czele ze wstrząsem, przerwały jego słowa.
Na moment po eksplozji zapanowała absolutna cisza. Chłopaki z południa wstrzymali ogień. Kolesie Gizma najpewniej w ogóle nie wiedzieli, co się dzieje i przezornie uznali, że lepiej będzie jak i oni przestaną pociągać za cyngle.
Ochłap zaskomlał.
- Teraz! – zakomenderował Lars. – Rzucaj!
Blaine wychylił się, odbezpieczył granat i cisnął prosto w spowitą szarym dymem dziurę, która była niegdyś północną ścianą kasyna i oknem, przez które szpiegujący człowieka Jabbę człowiek z trzynastką na plecach zapuszczał żurawia.
KAAAABOOOOOOMMMMM!!!
Granat wturlał się do środka i wybuchł. Killian, Lars, Blaine, czterech gliniarzy i Ochłap ruszyli do natarcia. W tej samej chwili rozległy się dochodzące z południa odgłosy strzelaniny.
- Stephen! Flara!
Na słowa Larsa, Stephen – starzejący się, acz zaprawiony w bojach, doświadczony facet o srogiej twarzy i dającym tylko jedną szansę spojrzeniu – sięgnął po zawieszony u pasa pomarańczowy przedmiot, odkręcił nakrętkę i rzucił do pomieszczenia.
Gabinet Gizma wyglądał jak rozbebeszone wnętrze Krypty 15. Rozerwana, poharatana blacha zewnętrzna tworzyła potężną dziurę mogącą pomieścić osiem osób stojących obok siebie w rzędzie. Podłoga zniknęła, a na jej miejscu powstała przypominająca krater wyrwa. Kafelki rozleciały się na wszystkie strony, zaś stojąca w kącie lampa, fotel i półka znalazły się po przeciwnej stronie pokoju. Biurko człowieka Jabby wyglądało jakby w jeden z boków przywalił pocisk artyleryjski. Spękane drewno, oderwane fragmenty blatu, drzazgi, wióry i gdzieniegdzie nawet trociny. Wszystko osmalone, dymiące i bezpowrotnie zniszczone.
Na szczęście dobrych ludzi Złomowa, Gizmo nie wyglądał lepiej niźli jego gabinet. Tłusty, oszpecony swoją naturą i świńskim wyglądem gangster leżał pomiędzy framugą głównych drzwi, a tworzącymi tuż obok kąt karbowanymi ścianami. Mniej więcej na trzy czwarte długości pomieszczenia ciągnęła się czerwono-czarna plama z jasnymi, szarymi i różowymi jelitami, strzępkami ubrania i maźnięciami zalegającego niegdyś we wnętrzu Gizma kału.