Выбрать главу

85

Ku mojemu odurzającemu wręcz zadowoleniu, okazało się, iż funkcjonariusze policji w mieście Hub kierują się o wiele większym oportunizmem niż ich koledzy pilnujący wnętrza Kościoła Dzieci Katedry. Kilkadziesiąt pobrzękujących z rączki do rączki kapsli załatwiło sprawę i po kilku minutach wiedziałem, że Najwyższa Kapłanka Jain, zbliżająca się do menopauzy, zjadliwa suka, swoją niestrudzoną, harpiowatą postawą zapracowała sobie na słabowite serce. Jej jedyna pompeczka lubiła sobie od czasu do czasu zastrajkować, bijąc z coraz mniejszą regularnością, a kiedy miało to miejsce, wierząca w sprawiedliwość i rajskie wizje życia pozagrobowego, wpadała w panikę przemieszaną z nagłym atakiem furii.

Nie miała bynajmniej zamiaru pospieszać swego wniebowstąpienia.

Doktor Bombach – bo takie egzotyczne imię nosił niewielki, korpulentny kurdupelek za stetoskopem i zbawczą mocą strzykawek – pędził wtedy po znajdującą się w magazynie Kościoła torbę lekarską i z siłą nadciągającego tajfunu zgarniał igiełki, strzykaweczki i ampułki z żółta, przypominającą olej z wątroby błękitka, adrenaliną.

Muszę przyznać, iż opatrzność faktycznie prowadziła mnie jak mama trzymająca za rękę swoje jedyne dziecko. Nie potrzebowałem niczego więcej. Tej nocy, nocy zwiastującej nadejście czterdziestego dnia w świecie zewnętrznym, czterech tysięcy kapsli po Nuka-Coli i legendarnego Pogromcy Arbuzów, zakradłem się do magazynu Kościoła Dzieci Katedry i opróżniając wszystkie ampułki z adrenaliną, wlałem do nich pełen gąsior zbieranych skrzętnie przez cały dzień szczyn.

Szczyny pochodziły od rożnych altruistów z miasta Hub. Nie omieszkałem odwiedzić Kane’a i opowiedzieć mu, jak zamierzam wyeliminować Jain. Śmiał się do rozpuku, a kiedy Kafar usłyszał o moim lisim sprycie, pierwszy obdarował mnie kilkoma ze swoich złocistych kropelek.

Potem - przepełniony chciwością i bezwzględnością - wykorzystałem po moc Boba, Harolda (ten trochę świecił), Wujka Slappy ’ego i znacznej rzeszy zachlanych, zarzyganych , zasranych i zaćpanych lumpów ze Slumsów .

Nocą mój gąsior był pełny. Muszę przyznać, iż wymierzyłem idealnie, ponieważ napełniając ostatnią ampułkę po adrenalinie , kropelki złotego płynu przestały płynąć z e służącego mi wiernie naczy nia. Schowałem je do plecaka, z winąłem jedną z purpurowych szat, habitów – nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać – i pełen wewnętrznej radości oddaliłem się nieco od kościoła, pochwyciłem ciężki, pochodzący z gruzów, fragment cementu z żelaznym zbrojeniem i z szyderczym uśmiechem na twarzy cisnąłem go w jedno z okien należącego do Jain pokoju.

Przy odrobinie szczęścia, w przeciągu kilkudziesięciu najbliższych sekund, Jain zejdzie z tego świata. Wszystko było jednak w rękach Boga. Nie prowokując go dalej, udałem się do mojego pokoju w Śródmieściu.

86

Gdy tylko Blaine pojawił się w Sokole Maltańskim, Kane’owi błysnęły oczy. Szerokim, zamaszystym gestem uchylił prowadzące do piwnicy drzwi i razem udali się na spotkanie z Kafarem.

Kafar naturalnie tryskał energią niczym świeżo uruchomiona fontanna strumieniem wody. Klepał Blaina po plecach, opowiadał sprośne żarty i praktycznie przez cały czas wykrzywiał usta w przypominającym banana uśmiechu.

Wyglądał na szczęśliwego faceta. Musiał naprawdę nienawidzić tej suki. Kiedy dzisiejszego ranka doszły go wieści, iż Dzieci Katedry pogrążyły się w żałobie, o mały włos, a dołączyłby do Najwyżej Kapłanki za sprawą wyrzutu pozytywnych hormonów do mózgu.

Blaine również był szczęśliwy. Cztery tysiące kapsli zasiliło jego Arbuzowy fundusz. Wciąż brakowało mu około dziewięciuset kapsli, ale nie przejmował się tym. Kupił Ochłapowi jaszczurkę i z wsadzonymi w kieszenie skórzanych spodni rękami, udał się na posterunek policji Hub.

Szeryf Greene przyjął go niezwykle otwarcie i z uwagą wysłuchał wszystkiego, co denuncjatorska natura Blaina miała mu do oznajmienia.

87

Pamiętając wydarzenia z nalotu na kasyno Gizma w Złomowie, uznałem, iż nie mam najmniejszej ochoty ryzykować moje kupra (i kupra moje psa) w kolejnym rajdzie na kolejną jaskinię kolejnego ze złych, naprawdę złych ludzi pustkowi. Poza tym, jakkolwiek miłym człowiekiem nie okazał się Szeryf Greene, nie łączyła mnie z nim żadna, absolutnie żadna więź i doprawdy nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, abym zyskał wobec niego pokłady sympatii, którymi darzyłem Killiana Darkwatera.

Nie miałem jednak oporów przed przyjęciem trzystu kapsli za złożenie zeznań i potencjalne pogrążenie Kafara w legislacyjnym bagnie procedur policji miasta Hub. Kiedy formalnościom stało się zadość, Greene zaproponował bym poszedł z nimi i rozpierdolił kutasa w drobny mak, ale ja miałem inne plany. Zamierzałem grzecznie przeczekać na posterunku; poświęcić nieco czasu mojemu Ochłapkowi i porozmyślać o Pogromcy Arbuzów.

Szeryf coś tam kwękał, ale ostatecznie powiedział: „to twój wybór”. Obiecał jednak tysiąc kapsli, ale tylko, jeśli uda im się dorwać Kafara i dostarczyć go przewożącemu zwłoki przez Styks Charonowi.

Niestety okazało się, że Szeryf Greene nie dotrwał do końca. Kane zasunął mu z Remingtona prosto w najbardziej witalny element ciała każdego człowieka; w głowę. Osobowość, historia, wspomnienia, marzenia i wszystko, co składało się na osobę Szeryfa Greena, rozbryzgnęło się po kamiennych ścianach mrocznej piwnicy Kafara.

Jednak jak to zazwyczaj bywa, po licjanci w obliczu śmierci jednego ze swoich, ma ją bardzo demokratyczne wyobrażenie sprawiedliwości.

Są też z reguły bardzo zgodni.

Kafar, Kane i cała reszta podziemnego tałatajstwa Hub została zawinięta w czar ne wory i wywieziona na pustynię . Pomimo, iż Greene nie był w stanie wywiązać się z naszej części umowy, jego zastępca: oficer Kenny, stanął dzielnie na wysokości zadania.

Mając całą kwotę, szesnaście tysięcy unurzanych we krwi kapsli, udałem się do Jake’a i kupiłem wymarzony karabin snajperski DKS-501. W prezencie otrzymałem pięćset naboi .

Czułem, że żyję.

88

Po zdobyciu upragnionego „Pogromcy Arbuzów”, Blaine Kelly dał sobie jeszcze dwa dodatkowe dni na zmitrężenie w największej post-apokaliptycznej metropolii świata. Pomyszkował trochę po Śródmieściu. Niepotrzebny sprzęt, między innymi MP9-tkę, Remingtona od Killiana, kilka Stimpaków i inne drobiazgi zamienił na gotówkę w należącym do Beth sklepie „Spluwy”. Za wykonanie zadania dla Butcha Harrisa otrzymał całkiem przyzwoitą zniżkę na amunicję do DKS-501, przez co zakupy były jeszcze przyjemniejsze. Zajrzał również do prowadzonego przez niewielkiego karła o komicznie pociągłej twarzy sklepiku o wdzięcznej i ujmującej nazwie: „Mydło i Powidło”. Nie znalazł tam jednak nic ciekawego i gdyby nie wciśnięcie Mitch’owi (właścicielowi) niezdatnego do użytku urządzenia firmy RobCo, uznałby wizytę w sklepie za zupełnie daremną.