Выбрать главу

Niewiele go to jednak obchodziło.

Nic go już za wiele nie obchodziło. Pod wpływem dojmującego bólu, zmęczenia i braku sił, porzucił większość swojego ekwipunku. Dwadzieścia tysięcy pobrzękujących kapsli zostawił na środku pustyni i nawet nie zadał sobie trudu, by oznaczyć lokalizację w swoim Pipku.

Po prostu wypuścił wór z ręki i nie oglądając się za siebie, parł naprzód.

Jedyne, co mu pozostało, to Pogromca Arbuzów, woda, resztki jedzenia i Stimpaki.

Chociaż właściwie nie do końca. Stimpaki były na wykończeniu. Ostatnie dwa czekały na najczarniejszą z najczarniejszych godzin.

Godzina ta właśnie nadeszła. Jak na ironię, kilka tygodni temu, kiedy Blaine Kelly opuszczał Kryptę 13, godzina siódma zero dwie rano również wydawała mu się najgorszą chwilą ze wszystkich chwil w jego krótkim na swój sposób życiu.

Jaskinia wydrążona niegdyś przez potężne machiny wiertnicze firmy Vault-Tec prowadziła w głąb jednej z licznych gór masywu Coast Ranges. Wnętrze pieczary było ciemne, chłodne i wilgotne. Zaraz za nim czekała gródź Krypty.

Dom.

Tam na pewno uzyskają pomoc. W środku mieszkają dobrzy ludzie. Dobrzy… ludzie… Jeśli tylko uda im się doczołgać do środka, oficer dyżurny strzegący wejścia pośle po sanitariuszy, a ci zabiorą Blaina i Ochłapa do najlepiej na świecie wyposażonego gabinetu medycznego i z prędkością wystrzeliwującego z gwiazdy fotonu, podłączą ich obu do przypominającego olej z wątroby dorsza strumienia antyradów.

Blaine przetarł ręką spocone czoło. Zachwiał się i gdyby nie znajdująca tuż obok ściana pieczary, bez wątpienia wyrżnąłby twarzą na ziemię, a coś podpowiadało mu, że jeśli tylko upadnie, nigdy już nie wstanie.

Mechanicznie, instynktownie, otumaniony i odurzony pożerającym jego ciało od środka promieniowaniem, sięgnął do torby i wyjął z niej dwa ostatnie Stimpaki na czarną godzinę.

Ochłap chwiał się tuż przy nodze pana. Pies przeczuwał, że umiera i w tej ostatniej chwili chciał być jak najbliżej drugiej istoty - mogącej zapewnić mu odrobinę wsparcia i bezpieczeństwa.

- Chodź, piesku. Nie będzie bolało.

Ochłap sprawiał wrażenie, jakby nawet nie zauważył, iż Blaine wstrzyknął mu w kuper zawartość strzykawki.

- Teraz… dla mnie.

Chwiejąc się na nogach, walcząc z katastrofalnymi wręcz zawrotami głowy, Blaine załadował sobie zawartość Stima prosto w wystający przy szyi mięsień czworoboczny, po czym upuścił pustą strzykawkę na ziemię i raz jeszcze znajdując oparcie w zimnej, kamiennej ścianie, zwymiotował niespodziewanie żółcią.

Bezwiednie, stróżka czerwonego kału spłynęła mu po wewnętrznej stronie ud.

Ocierając rzygowiny ręką, smagnął psa palcami za opuszczone uszy i zagłębił się w ciemność jaskini.

Krok za krokiem, niczym zbliżający się do kresu swej wędrówki starzec, modlił się o dwie rzeczy.

Żeby tylko mój kod działał…

Oraz:

Żeby tylko nie było szczurów… proszę, Boże… tylko nie szczury…

121

Komputer uruchamiający mechanizm otwierania grodzi Krypty 13 był dokładnie w tym samym, miejscu, co ostatnio. Wisząca po przeciwnej stronie, obudowana w blaszany klosz żarówka pobłyskiwała migotliwym światłem. Wielka, potężna, wytłoczona „13” pyszniła się na stalowym włazie.

Tuż obok spoczywał rozkładający się szkielet Boba.

Blaine posłał mu pełne zrozumienia spojrzenie. Czuł, iż jego własny koniec pędzi ku niemu niczym rozszalał lokomotywa w górskim tunelu.

Podszedł do monitora i oparł dłonie na klawiaturze. Trwał tak przez moment z zamkniętymi oczami. Było mu dobrze. Był spokojny. W myśli błagał Boga, by kod wejściowy zadziałał.

Napiął mięśnie palców i zamarł.

- B… Boże… - wyszeptał i zachwiał się pod wpływem własnej niemocy. – N-nie… nie pamiętam…

Spoglądający w zwłoki Boba Ochłap zaskomlał cichutko, jak gdyby dawał do zrozumienia, że nie ma już nadziei, a on chętnie położy się przy bielejących tuż obok kościach i zaśnie na zawsze.

Blaine zaczął płakać. Zrobił to zupełnie nieświadomie. Jego oszalały z rozpaczy umysł błądził gdzieś daleko, tracąc powoli połączenie z fizycznym ciałem. Kelly miał wrażenie, że zrobił się nagle bardzo lekki, a do jego uszu nie docierają żadne dźwięki. On sam nie czuł nic, nic poza dojmującym, głębokim, przedśmiertnym spokojem, kiedy lada moment dusza uleci porzucając tę zimną, fizyczną materię samej sobie.

Wtedy jego palce zaczęły pracować. Tak jak wcześniej płynące z oczu łzy, robiły to zupełnie bezwiednie. Kiedy w pieczarze rozniósł się dźwięk wstukiwanych klawiszy, Blaine chwiał się na granicy życia i śmierci. Kiedy dźwięk ustąpił przesuwającym się stalowym elementom konstrukcji zabezpieczającej Kryptę grodzi, Kelly osunął się na kolana myśląc tylko o tym, że jego rytuał wejścia… jego rytuał wejścia…

Wielotonowa, niezniszczalna tuleja wjechała na swoje miejsce skrywając się we wnętrzu prawej ściany. Wejście do Krypty 13 stało otworem.

Blaine stracił czucie w nogach i upadł. Ostatkiem woli przeczołgał się po metalowo-betonowym progu. Jedna ręka parła niestrudzenie naprzód, druga zaś trzymała Ochłapa za kitę i ciągnęła go za sobą.

Pies o uszkodzonych oczach zdążył jeszcze dostrzec zamykające się za nimi drzwi grodzi. Potem, tak jak jego pan, stracił przytomność.

Obaj znajdowali się we wnętrzu pierwszej śluzy Krypty 13.

122

- Blaine?

Docierający do budzącej się świadomości Blaina głos był ciepły i obudowany w coś, na kształt puszystego, różowego obłoczka bądź galarety; bezpieczny, życzliwy, spokojny i przyjazny.

Przede wszystkim jednak: ojcowski.

- Blaine? Słyszysz mnie?

Wciąż przeczesujący rubieże kosmosu, hen, hen za wydarzeniami z post-apokaliptycznych pustkowi i Krypty 13, umysł Blaina powoli wracał z błogiego, przepełnionego bezwarunkowym szczęściem i miłością stanu określanego w wielu religiach i systemach religijnych jako: Raj.

Uniósł nieznacznie powieki. Były ciężkie, posklejane, a docierające do źrenic promienie syntetycznych lamp, cięły jego mózg niczym stalowe struny służące do plasterkowania ugotowanych na twardo jajek.

- Chyba się budzi…

- Blaine? Blaine, chłopcze! Słyszysz mnie?

Blaine miał wrażenie, że ten drugi głos należy do kogoś innego. Do kogoś, kogo znał. Właściwie, jak się nad tym zastanowił i zebrał fragmenty orbitujących gdzieś w odmętach umysłu wspomnień, to znał dobrze oba głosy. Jednym posługiwał się czarnoskóry, najstarszy stażem lekarz o imieniu James. Drugim bez wątpienia przemawiał Nadzorca Jacoren. Tylko on miał czelność nazywać Blaina chłopcem.

- Co… co się stało?

James położył swoją dłoń na ramieniu leżącego na szpitalnym łóżku Blaina. Dotyk drugiego człowieka, wydał się chłopakowi pokrzepiający i uspokajający.

- Miałeś wypadek. Najwyraźniej wchłonąłeś w świecie zewnętrzny zabójczą dawkę promieniowania. Sprawdziliśmy zapis trasy z twojego PipBoy’a. To cud, że udało ci się przeżyć. Gdyby nie Stimpaki…

Nadzorca Jacoren przerwał lekarzowi, wchodząc mu szorstko w słowo.

- No, chłopcze! Jesteśmy z ciebie dumni. Znaleźliśmy nie tylko zapis twoich podróży, ale również sprawny hydroprocesor! Przyznam, iż początkowo wyglądał dość mizernie, ale kiedy tylko podłączyliśmy go do głównego komputera, nasze rezerwy zaczęły odbudowywać się w obłędnym tempie! Jesteś bohaterem, chłopcze!

Blaine nie zrozumiał trzech czwartych z tego, co zostało przed chwilą powiedziane. Do jego uszu docierały szczątkowe informacje: promieniowanie, hydroprocesor, cud… Były one jednak tak chaotyczne, jak wybrakowane puzzle.

Blaine zamrugał kilkukrotnie oczami. Potem spróbował unieść rękę i przetrzeć powieki, ale wbity w tętnicę wenflon zapiekł, zaś rurki ze złocistym płynem ograniczyły jego ruch.

- Spokojnie! – James rzucił się poprawiając cały podtrzymujący Blaina przy życiu osprzęt. – Musisz tu jeszcze trochę zostać. Kilka dni i będziesz jak nowo narodzony. Wszystkie komórki udało się zrekonstruować. Również te z układu nerwowego. Podajemy ci jeszcze zapobiegawczo antyrady. To standardowa procedura przy silnym napromieniowaniu.