Jacoren pokiwał głową i chrząknął trzymając dłoń przy swojej krzaczastej, kruczo-szarej brodzie.
- Jak już wydobrzejesz, będziesz musiał zdać raport. Obawiam się jednak, iż moje przypuszczenia dotyczące świata zewnętrznego były słuszne. To okrutne, zniszczone przez wojnę miejsce. Jednak teraz nie musimy się już tym przejmować. Jesteśmy bezpieczni, dzięki tobie!
Blaine zauważył, że Nadzorca nie położył mu ręki na ramieniu, ani nawet nie uścisnął dłoni. Wpuszczał tylko te polityczne, populistyczne frazesy i rzucał nimi w Blaina jak ochłapami…
Pik-pik-pik-pikpikpikpikpikPIKPIK!
Aparatura monitorująca funkcje życiowe Kelly’ego rozbibała się, a jego tętno skoczyło do 170 uderzeń na minutę.
- Co mu się stało? – głos Jacorena przepełniała sztuczna troska.
- Kate! – rzucił James. – Przynieś mi 5 miligramów…
Blaine uniósł się podpierając ciało łokciami i nim James zdążył dokończyć, pochwycił go wolną od nakłuć ręką i przyciągnął bardzo blisko swojej twarzy. Wciąż miał problemy z widzeniem. Dostrzegł jednak, jak Jacoren odsunął się przezornie w tył, a do pomieszczenia wpadła młoda blondynka w asyście dwóch funkcjonariuszy bezpieczeństwa Krypty.
- Ochłap? Gdzie jest Ochłap? – warknął prosto w czarnoskórą twarz lekarza.
James zmarszczył czoło. Popatrzył bezradnie na Jacorena, a kiedy dwaj funkcjonariusze ruszyli w stronę Blaina, machnął ręką nakazując im pozostanie na miejscach.
- Ochłap!? – powtórzył Kelly. – Mój pies. Gdzie on jest?
Nadzorca zrobił trzy kroki w stronę łóżka. Aparatura mierząca puls wciąż pikała jak oszalała. Wskazywała teraz 210 uderzeń na minutę. Kate stała z ociekającą bezbarwnym płynem strzykawką.
Jacoren położył swoją starczą, pokrytą kakaowymi śladami po wylewach wątrobowych dłoń na kolanie Blaina i zjednującym ludzi głosem, oznajmił:
- Pies jest cały i zdrowy. Przez jakiś czas leżał w pomieszczeniu obok. Teraz biega i pochłania zastraszające ilości jedzenia. Nic mu nie dolega. James odwrócił wszystkie efekty napromieniowania. Jak tylko poczujesz się lepiej, będziesz mógł się z nim zobaczyć. Teraz musisz odpocząć…
Blaine osunął się na posłanie puszczając doktora. Pod wpływem dobrych wiadomości, jego serce z wolna zaczęło się uspokajać. James spojrzał na Kate i odprawił ją gestem dłoni. Funkcjonariusze bezpieczeństwa wyraźnie rozluźnili swoje napięte mięśnie.
Blaine, który przebył ciężką chorobę popromienną i gdyby nie wbijane co dzień Stimpaki, odbudowujące nieustannie rozpadające się komórki, nigdy nie dotarłby do Krypty 13, poczuł jak bardzo jest osłabiony. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że jego ciało zatapia się w łóżku - wbijane w nie za sprawą leżącego na nim wielotonowego obciążnika. Jego umysł raz jeszcze uleciał gdzieś do krainy, gdzie wszystko było zupełnie inaczej.
Biała, bezpieczna fala ciepła otuliła go swoimi matczynymi objęciami. Tym razem był z nim Ochłap, a Blaine po raz pierwszy od opuszczenia Krypty poczuł, że to koniec i na dobre wrócił do domu.
Jak miało się jednak okazać, już niebawem świat zewnętrzny znów upomni się o swoje i połknie go; tym razem na dobre.
123
Dzień siedemdziesiąty czwarty
Aż trudno mi uwierzyć, że od opuszczenia Nekropolis minęło już tyle czasu. Razem z Ochłapem zupełnie straciliśmy rachubę. Teraz, jak o tym wszystkim myślę, to odnoszę dojmująco dziwne wrażenie, że pomogły nam nie tylko Stimpaki. Wiele razy w trakcie mojej wędrówki złorzeczyłem losowi i byłem obrażony na cały świat. Potem coś się wydarzyło. Lśniący napromieniowali mnie i psa i słaniając się na nogach, pompując w siebie karmazynowy płyn uzdrawiający, padłem w końcu bez życia tuż za główną grodzią miejsca, które od zawsze było mi domem.
Jak wiele musiało się wydarzyć , abym dotarł, aż tak daleko? Co musiało mnie wspierać, stać za mną i w jakiś sposób kierować moją drogą, bym praktycznie bez żadnego przeszkolenia opuścił bezpieczne mury schronu i ruszył w nieznany, niezbadany, nasycony śmiercią i złem świat? Bezkresny, wielki, spopielony kopiec tego, czym niegdyś była nasza cywilizacja , połykał znacznie lepszych ode mnie . Pośród tych pustynnych zgliszczy udało mi się znaleźć najcenniejszą rzecz dla mojej Krypty: hydroprocesor. Poddany działaniu choroby popromiennej, z niszczącą moje ciało skazą krwotoczną, udało mi się wróc ić i powoli dochodzę do siebie.
Kiedy tak leżałem w pomieszczeniu medycznym, a James i Kate doglądali moje niekontaktujące, odłączone od rzeczywistości ciało, pamiętam, że mój umysł błądził gdzieś pośród wymiarów, których istnienia nawet nie podejrzewałem. Spotkałem tam coś, kogoś, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wszystko jest jakby zamazane i naznaczone mgłą. Niewiele potrafię przywołać z tamtych chwil. Nie mam jednak wątpliwości, że Ochłap i ja przeszliśmy przez to wszystko w jakimś celu. Nie mam również wątpliwości, że znalezienie hydroprocesora dla Krypty było wydarzeniem, które prędzej czy później musiało mieć miejsce.
Pamięta… pamiętam jak widziałem przeszłość. Spadające bomby. Chińskie głowice termojądrowe. Amerykańskie kontruderzenie. Widziałem zastygłe w wyrazie bezbrzeżnego przerażenia i fascynacji twarze setek milionów ludzi, którzy na chwilę przez nadejściem fali radioaktywnego wybuchu, spogląd ali na narastające na horyzontach mi ejsc nazywanych przez nich domami , atomowe grzyby. Czułem płacz, złość, rozpacz. Widziałem dzieci, które nigdy nie zaznają życia. Które nigdy nie poczują, jak to jest kochać drugiego człowieka. Widziałem tych, którzy całe życie poświęcili na budowanie, a ktoś w jednej chwili wypalił ich marzenia do cna, sprowadzając na świat zagładę.
Były ich miliony. Miliardy, a ja nie mogłem zrobić nic; tylko obserwować i płakać nad bezmyślnością tego, co zostało zrobione z woli garstki ludzi w oceanie pełnym życia i kwitnących roślin.
Cała planeta. Spalona. Zniszczona. Ludzkość cofnięta w czasie z odebranymi szansami na przyszłość . Nigdy już nie polecimy w gwiazdy. Nigdy już nie staniemy obok siebie jak brat z siostrą, jako jedna ras a i nie upomnimy się o tajemnice n aszego pochodzenia; spoczywające gdzieś wysoko i daleko, w centrum galaktyki. Nigdy nie poczujemy radości i doniosłości chwili wynikającej z kontaktu z innymi istotami spoza naszego globu . Nigdy…
Potem nade szła przyszłość. Powolne, mozolne odradzanie się świata. Ból, cierpienie, męki i udręka. Kwitnące na nowo drzewa, powstające wspólnoty. Demokratyczne, republikańskie systemy, które wyciągając naukę z najsroższej lekcji w naszej historii, będą pragnęły stworzyć coś, czego nikt nigdy wcześniej się nie podjął.
Widziałem wielkich, zielonych facetów. Supermutanty, którymi przewodził ktoś, kogo nazwisko już słyszałem. Chciał stworzyć nowy, lepszy świat, gdzie jedna rasa już nigdy nie podniesie na siebie ręki, ale jego marzenie zostało wypaczone. Popełnił błąd. Małe, błahe przeoczenie i zamiast tworzyć, niszczył sprowadzając śmierć.
Krypta 13. Krypta 13 odegra w tym jakąś znaczącą rolę. Były czarne postaci, odziane w przedziwne, kosmiczne skafandry. Ktoś, kto kiedyś był bardzo ważny i kto cały czas pociąga za stery z miejsca oddalonego od ludzkich oczu.