Выбрать главу

Wszystko to niespecjalnie mi się podoba. Jednak nie mam żadnych innych punktów zaczepienia, dlatego udajemy się teraz z Ochłapem na południowy wschód. Droga jest daleka i ciężka. Prowadzi przez odosobnione tereny, gdzie tylko Bóg raczy wiedzieć, jakie niebezpieczeństwa czają się w mroku.

Darrell poinformował mnie (kiedy już oprzytomniał na tyle, że mógł w ogóle rozmawiać) o tym, co może mnie spotkać w Blasku. Podobno przed Wielką Wojną był to jeden z najpilniej strzeżonych ośrodków militarnych w Stanach. Prowadzono tam eksperymentalne badania nad zaawansowanymi prototypami broni. Większość sprzętu do dziś zalega pośród licznych magazynów. Tak przynajmniej mówią pradawne pisma – to słowa Darrella. W zaufaniu wyznał mi, że według niego cały ten indywidualny proces rekrutacji i posyłania przez Starszyznę chętnych wprost w zionący promieniowaniem krater, to kolejny ze sposobów na pozbycie się potencjalnych kandydatów. Większość i tak nie daje pewnie rady osiemnastodniowej wędrówce… większość nie ma też Rad-X’ów, bez których każdy, kto postawi swoją stopę w Blasku, upiecze się i rozpuści jak plastelina w piekarniku.

Cóż, chyba odwiedzimy po drodze Hub. Jest tam kilkoro ludzi, którzy wiele mi zawdzięczają. Przy odrobinie szczęścia uda mi się zdobyć zapas tych Rad-X’ów i razem z Ochłapem staniemy się na kilka godzin zupełnie niewrażliwi na promieniowanie.

Mam przynajmniej taką nadzieję…

Rozdział 13

Blask

131

Wszystko, co pozostawił po sobie Starożytny Zakon, to kolosalna, wypalona przez ogień i atom dziura w ziemi. Sucha, skrząca się jakimś osobliwym światłem pustynia wsypywała się do wnętrza głębokiej groty. Niesione wiatrem smużki piasku wędrowały po pokrzywionych, opadających w dół krateru zbrojeniach i niknęły w wyzierającej z wnętrza czarnej pustce.

Blaine i Ochłap stali obserwując miejsce niegdysiejszej katastrofy. Jeżeli mieszcząca się tutaj baza, stanowiła jeden z najpilniej strzeżonych, niedostępnych i zachowywanych w tajemnicy obiektów na terenie Stanów Zjednoczonych, to Chińczycy bardzo dziwnym zrządzeniem losu wiedzieli, gdzie dokładnie zasadzić jedną ze swoich głowic termojądrowych.

Albo dysponowali doskonałym, wielce niedocenianym przez rząd USA wywiadem. Blaine uznał, że nikt nie miotałby pociskami atomowymi na prawo i lewo, licząc, iż któryś przypadkowo trafi tam, gdzie warto trafiać. Chińczycy musieli dobrze wiedzieć, że w miejscu, w którym znajdował się teraz Blaine i Ochłap, prowadzi się prace nad niekonwencjonalnymi prototypami wysoce zaawansowanej broni.

Blaine sięgnął do swojego wysłużonego plecaczka (kwatermistrz Krypty 13 chciał zamienić stary na nowy, ale Kelly kategorycznie się na to nie zgodził, uznając, iż poprzedni przynosił mu do tej pory szczęście) i wyciągnął licznik Geigera.

Nacisnął guzik mierząc poziom promieniowania. Cienka, postawiona na sztorc wskazówka błyskawicznie poszybowała na czerwone pole, zatrzymując się za końcem skali i podrygując nieustannie, dała licznikowi impuls do wydania z siebie bzyczącego, ostrzegawczego dźwięku.

Blaine schował przyrząd z powrotem do plecaka. Spojrzał na psa.

- No, Ochłap. Dobrze, że zawczasu wzięliśmy Rad-X’y. To miejsce wygrzałoby nas szybciej, niż ty zdążyłbyś puścić bąka.

Pies utkwił swoje czarne, błyszczące oczy w panu.

- Czterdziesto siedmio krotnie ponad górnym pułapem pomiaru. Dasz wiarę? Lepiej załatwmy to, co mamy załatwić i zmywajmy się stąd…

/ Masz rację. Drugi raz nie mam zamiaru chorować. Tylko jak dostaniemy się do środka? /

Blaine miał pomysł.

Ochłap dając wyraz swojego zrozumienia i głębokiej aprobaty na zaproponowany przez pana plan, szczekał przez chwilę, a kiedy ucichł, szczek jego odbijał się echem w prowadzącym do wnętrza ziemi kraterze.

Blaine stał jeszcze przez chwilę spoglądając w rozpościerającą się przed nimi dziurę. Kompleks musiał przypominać cytadelę Bractwa Stali. Najpewniej znajdował się tutaj niewielki, opancerzony budynek z grubego betonu, stanowiący szyb windy prowadzącej na niższe poziomy. Nie pozostał po nim najmniejszy ślad. Blaine zastanawiał się, jak wygląda wnętrze obiektu i czy w ogóle jest tam czego szukać. Jeżeli wystrzelony przez Chińczyków pocisk trafił precyzyjnie w sam środek bazy i eksplodował, siła atomu, ognia i promieniowania jonizującego mogła wgryźć się głęboko w ziemię, niszcząc wszystko, co stanęło na jej drodze.

Śmierć i efekty Wielkiej Wojny jeszcze nigdy nie były dla Blaina tak wyraźne. Zmierzając w stronę Starożytnego Zakonu, spodziewał się zniszczonego kompleksu militarnego, lecz to, co zastał, sprowadziło szok i niedowierzanie. Osiemnastodniowa, trudna wędrówka przez kolejne z licznych w Zachodniej Kalifornii pasmo górskie, wyludnione, pełne niebezpieczeństw i zmutowanych stworzeń pustkowia, oraz głęboki lęk przed powtórzeniem tego, co spotkało jego i psa w Krypcie pod dawnym Bakersfield, sprawiły, że Blaine po raz kolejny w swojej wędrówce po świecie zewnętrznym mierzył się z mrocznymi myślami o porzuceniu własnej misji, powrocie i ucieczce daleko, daleko na północ.

Nie mógł jednak tego zrobić. Los Krypty 13, a być może i całego świata, zależał teraz od niego. Jeżeli Bractwo Stali uznało jego „raport” za niepokojący i wysłało go do Blasku by odnalazł coś, na co mieli przy okazji chrapkę, to Blaine zamierzał stanąć na głowie, tak jak wielokrotnie stawał do tej pory i przynieść tym zakutym w puszki chłoptasiom ich zgubę. Potem raz jeszcze stanie na głowie i przekona ich, że potrzebuje pomocy w walce z Supermutantami. Załatwi to jak prawdziwy, zaradny mieszkaniec pustkowi, a potem… cóż, potem powie Jacorenowi, co o tym wszystkim myśli.

- Chodź, piesku – Blaine zagwizdał na Ochłapa i nakazując psu trzymanie się blisko własnej nogi, ruszyli obaj w stronę zionącej ciemnością wyrwy. – Zobaczymy, czy uda nam się przywiązać linę do tego wystającego pręta zbrojeniowego i zejść do środka…

132

Dzień sto ósmy

To miejsce to najmroczniejsze wnętrze piekła. Ereb z greckiej mitologii, gdzie Hades wysyłał najgorszych, najbardziej bestialskich i okrutnych grzeszników. Już na samym początku próbowało naświetlić nas taką ilością promieniowania, że gdyby nie Rad-X’y, dołączylibyśmy do reszty zwęglonych i rozpływających się zwłok, które widzieliśmy po drodze do wielkiego krateru.

Potem było już tylko gorzej.

Kiedy przywiązaliśmy linę i kiedy upewniłem się, że żelazny pręt jest na tyle stabilny, iż można spróbować schodzić na dół, Ochłap wpadł w panikę i stając na tylnych łapach, wybijając się do góry, skacząc, wierzgając przednimi i kwicząc przeraźliwie, o mały włos nie zepchnął mnie nieopatrznie do środka. Musiałem zabrać go z powrotem na piasek i jakimś cudem udało mi się go uspokoić. Iguany nie działały , ale po kilkunastu minutach jakiejś psiej paranoi i władowanym mu w kuper Stimpaku, zdawał się wracać do rzeczywistości.

Wiedziałem, że Ochłap nie da rady zejść o własnych siłach. Miałem do wyboru dwie możliwości, albo zostawić go na powierzchni i nakazać warować , co samo w sobie nie było takie głupie, ale niosło za sobą pewne ryzyko, którego starałem się za wszelką cenę uniknąć. Uznałem, iż zważywszy na okoliczności, najlepiej będzie obwiązać psa liną w pasie i spuścić na sam dół.

Oczywiście, kiedy tylko Ochłap zrozumiał, że mam zamiar posłać go w mroczną czeluść samego, afera powtórzyła się raz jeszcze, a ja straciłem ł adne czterdzieści minut, żeby u stawić go z powrotem do pionu i jakimś nadludzkim sposobem cierpliwie wytłumaczyć, że to jedyne roz wiązanie, i że jego ukochany pańcio zaraz do niego zejdzie.