Oczywiście niebieska karta magnetyczna nie działała. To znaczy, drzwi windy, o dziwo! rozsunęły się, ale żaden klawisz nie wprawiał dźwigu w ruch.
Poszliśmy na południe. Długi, szeroki korytarz ciągnął się po sam kres bazy. Po naszej prawej stronie znajdowały się pomieszczenia mieszkalne. Obok dużych, podobnych do tych z mojej Krypty łóżek, znajdowały się uwędzone, zabite przez atom i ogień postaci. Przeszukałem każde napotkane na tym poziomie zwłoki. Nie znalazłem niczego ciekawego, poza niewielkim pistoletem: Glock 86. Prototyp testowej broni zasilanej małymi ogniwami energetycznymi. Strzelał rozgrzanymi wiązkami skondensowanej plazmy w kolorze zielonym. Niestety, ogniwa zostały wyczerpane, a powierzchowne oględziny ujawniły rozerwane obwody i przepalone cewki.
Nie wspominając już o wchłoniętej dawce promieniowania. Bałem się, że z tej bazy nie będę w stanie zabrać niczego. Holodysk dla Bractwa Stali i to, co ewentualnie uda mi się jeszcze znaleźć, przegram czym prędzej do Pipka, zaś bezużyteczną dla mnie, świecącą nawet przy ostrym świetle słonecznym blachę wywalę. Nie będę ryzykował, że gdzieś w połowie trasy pomiędzy Blaskiem, a Cytadelą, ja i Ochłap na gwałt zaczniemy poszukiwać Stimpaków i modlić się, by w Bractwie mieli sprzęt niwelujący działanie promieniowania jonizującego i odpowiednie ilości AntyRadów.
Po lewej, za dużymi drzwiami, znajdowało się pomieszczenie techniczne. Dwa generatory były dokładnie tam, gdzie wskazywał je ZAX i plan z poziomu drugiego. Tuż obok migały światła konsoli komputerowej.
Wbrew moim obawom, naprawa generat ora okazała się banalnie prosta – mimo, iż p owierzchownie wszystko wyglądała w porządku. Kiedy odsunąłem stalowy panel blokujący, dostałem się do wnętrza. Kilka modułów transferowych wyglądało na nienaruszone, lecz jeden pośród nich przypominał wyjęty prosto z paleniska kawałek deski. Bez chwili namysłu zaryzykowałem szybkie odcięcie instalacji West Tek od zasilania awaryjnego. Wyciągnąłem sprawny moduł z generatora zastępczego i wsłuchując się w buntownicze zawodzenie ustającej pracy turbiny, podpiąłem go do generatora głównego i włączyłem rozruch . Maszyna zabuczała, zawarczała i względnie płynnie i bezproblemowo przeszła do typowej dla siebie, szumiącej pracy.
Kiedy wybrałem polecenie uaktywniające główne oświetlenie i zasoby energetyczne, konsoleta komputera rozświetliła się mnogością kolorowych lampeczek. Obwody, kable i sprzęty w Blasku zaczynały budzić się do życia, a ja mogłem już wyłączyć chroniącą mnie lampkę PipBoy’a 2000.
Wszystkie światła jarzyły się mocno i wyraźnie . Przez moment ja i Ochłap musieliśmy mrużyć oczy, które jednak szybko przywykły do nowych warunków. Stęki, jęki i trzaski pracujących podzespołów, raz jeszcze przypominały zawodzenie upiorów. Miałem nadzieję, że budząc Blask do życia, nie wyrwałem z letargu czających się gdzieś w ścianach potworów.
Prowadząca do błękitnej windy karta magnetyczna, działała. Wciskając guzik z numerem poziomu piątego dźwig zaskrzypiał i po chwili ja i Ochłap jechaliśmy w górę na piętro, gdzie według ZAX’a, mieściły się laboratoria Wirusa Wymuszonej Ewolucji.
139
Kiedy tylko Blaine i Ochłap pojawili się na najpilniej strzeżonej kondygnacji Ośrodka Badawczego West Tek, obaj wiedzieli, że nadciągają kłopoty.
- Słyszysz to!?
Blaine starał się mówić szeptem, zachowując przy tym jak najciszej. Skulony obok niego pies nie ważył się wydać z siebie żadnego dźwięku. Obaj przycupnęli za załomem szybu windy, znajdując niewielką wnękę w kamienno-stalowej ścianie i spoglądając na drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, zastanawiali się, ilu ich jest.
- Przynajmniej ośmiu, jak myślisz?
Pies patrzył na swojego pana dużymi, czarnymi oczami. Nos miał wilgotny i gdy tylko dotarło do niego pytanie Blaina, poruszył nim kilkukrotnie, jak gdyby dawał do zrozumienia, że zgadza się na wszystko, byle tylko pan już się nie odzywał.
Zgrzytanie, szmery, przypominające owadzie bzyczenie i szum wydawany przez przemieszczające się po stalowej kratownicy gąsienice nie pozostawiały żadnych wątpliwości: główny system energetyczny przywrócił zasilanie robotom strażniczym. Wszystkie te blaszane beczki i ich wyglądający jak koniki morskie kumple, patrolowali teraz teren w poszukiwaniu intruzów.
- Musimy coś wymyślić, Ochłap. Nie możemy tak po prostu wejść do śluzy licząc, że jakoś to będzie. Te skomputeryzowane sukinsyny rozwalą nas, nim zdążymy się im dobrze przyjrzeć.
Ochłap zaskomlał.
- Na Boga! Cicho! – Blaine machnął ręką starają się uciszyć psa. – Daj mi pomyśleć. Każda śluza miała metalową podłogę. Najpewniej te małe bąki czerpią z niej zasilanie. W najlepszym wypadku, nie będą w stanie opuścić pomieszczeń kontrolnych, ale coś mi mówi, że zdążyły już naładować akumulatory i mogą teraz poruszać się po całej bazie.
Pies słuchał uważnie, wpatrując się bez chwili dekoncentracji w stalowe drzwi grodzi. Czekał, aż jego sprytny i zaradny pan coś wymyśli.
Jednak impas przedłużał się, a Blaine myślał i myślał, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
/ No, jak tam? Masz coś? /
- A może by tak wrzucić tam granat…
/ Można, ale musielibyśmy to dobrze rozegrać. Ja zaczajam się za drzwiami. Podchodzę. Drzwi unoszą się. Tu turlasz do środka bum-buma, ja uciekam od drzwi. Drzwi zamykają się, a roboty wylatują w powietrze. /
- Tak, tylko, że to może być trudne. Trzeba by…
Blaine powtórzył mniej więcej to samo, co przed chwilą zaproponował w myśli Ochłap. Plan był dobry, ale opatrzony dość sporym ryzykiem. Chłopak już miał zrezygnować, starając się wykoncypować coś innego, kiedy drzwi grodzi znajdującego się po przeciwnej stronie pomieszczenia kontrolnego, zaskrzypiały, a warkot pracujących silników, poszum gąsienic i bzyczenie koników morskich, wzmogło się na sile i po chwili dało się słyszeć dudniący dźwięk uderzającej o siebie blachy.
Zupełnie jakby chłopaki ze środka zostali właśnie wsparci przez siły z rezerwy. Doszło też ewidentnie do przepychanki. Jeżeli te sukinsyny mogły przemieszczać się od pokoju do pokoju, to lada chwila, któryś może znaleźć się w zasięgu fotokomórki uaktywniającej drzwi odgradzające jednych od drugich. A wtedy…
Wtedy rozpęta się piekło. Jak to zgotowane Germanom przez Legiony Felixa w filmie Ridley’a Scotta, Gladiator.
- Dobra, Ochłap. Przygotuj się. Na mój znak, podchodzisz do drzwi, ja wpuszczam dwa granaty i mając w pogotowiu Pogromcę Arbuzów strzelam do wszystkiego, co w akcie desperacji wyskoczy poza pole rażenia. Pamiętaj, jak najszybciej zmiataj za wnękę. Słyszysz mnie? Nie będziesz się bawił w bohatera. Otwierasz drzwi i wracasz tu, do mnie. Rozumiesz mnie?
Ochłap pokiwał głową.
140
- Uwaga, Ochłap! Gotuj się!
Warujący pod drzwiami grodzi Ochłap naprężył się skupiając całą moc swojego umysłu na tym, co ma za chwilę zrobić. Blaine rozstawił Pogromcę Arbuzów na dwóch podpórkach i przybierając pozycję pół-leżącą, trzymał w ręku dwa granaty.
- Liczę do pięciu. Jeden, dwa, trzy…
Ochłap naprężył ogon. Sierść na białej prędzej grzbietu zjeżyła się, a jego oczy tkwiły wbite w stalowe drzwi.
- Dwa, jeden, wyciągam!
Blaine jednym sprawnym ruchem palca wskazującego wymontował jednocześnie dwie zawleczki z granatów. Ochłap w tej samej chwili zrobił dwa psie kroki i gródź broniąca dostępu do pomieszczenia kontrolnego uniosła się.
Przez ułamek sekundy Blaine ujrzał kłębiące się w środku roboty. Większe, przypominające R2D2 od razu zorientowały się, co się dzieje i mierząc swoimi… O, mój Boże! Blaine!!! Te kutasy mają swoich własnych Pogromców Arbuzów… karabinami snajperskimi DSK-501, poczęły błyskawicznie obracać się w stronę zaszytego przy szybie windy chłopaka.