Выбрать главу

Będzie mi ciebie bardzo brakowało, ale nie mogę już więcej z tobą rozmawiać. - Jej głos stawał się coraz cichszy. – Nie wiem dlaczego, ale czuję to. Nie wiem. Pewnie dlatego, że to byłaby zdrada. Żegnaj. Słuchaj melodii, w niej jest odpowiedź.

Więcej już nie usłyszał ani słowa. Może z powodu muzyki. Przeklęty soundtrack zabrzmiał głośniej i ostatecznie zagłuszył głos Anny.

Jaka odpowiedź? Po co mi melodia, jeśli nie ma ciebie? Anno! Anno! Odezwij się!

Dopiero kiedy z dołu zaczęli stukać, Robert zorientował się, że krzyczy naprawdę.

Od chwili, kiedy Anna umilkła, Darnowski nie mógł ani siedzieć, ani stać. Ciskał się po pokoju, wpadał na ściany, mruczał jakieś słowa bez związku.

Nie mógł przebywać w domu, w którym jej już nigdy nie będzie.

Sam nie wiedział, kiedy wypadł z bramy. W ręku miał breloczek z kluczami od golfa.

Słusznie! Jechać, dokąd oczy poniosą. Wzrok był już prawie w porządku; w każdym razie po ciemku i w okularach widział całkiem normalnie.

Nigdy jeszcze Robert nie pędził po Moskwie z taką szybkością, nie przestrzegając żadnych zasad.

Ale i Moskwa nigdy taka nie była. Ani jednego milicjanta na całkiem pustych ulicach. Martwe, bezludne miasto, tylko okna świeciły się okropnym niebieskim blaskiem. Wszyscy dostali fioła, nikt nie śpi – oglądają telewizję.

Pędzący Sadowym Robert zobaczył tłum. Na środku jezdni płonął trolejbus, dokoła krzyczeli ludzie, czymś wymachiwali.

Wyminął zbiegowisko, nic go nie obchodziło. Szalona, urywana melodia gnała go naprzód, naprzód.

Wszyscy dookoła zwariowali. Wsiewołod Ignatjewicz ze swoimi Migrantami, moskwianie, CNN. Nawet Anna.

Kiedy człowiek nagle uświadamia sobie, że tylko on jeden jest normalny, a cała reszta zwariowała, to już jest diagnoza.

Robercie Łukiczu, porąbało pana na całego. I pewnie już dawno.

Ulica zaczęła się rozpływać, jak gdyby tajać. Znowu atropina, pomyślał Darnowski, a potem uświadomił sobie: nie, to łzy. Płakał.

Dlaczego? Nad kim?

Nad Anną? Nie, jej nie ma co żałować. Zawsze wiedziała, co robić. To skała, nie kobieta, nie do ruszenia.

Nad sobą? Wcale siebie nie żałował.

Płakał nad Darem, to była przyczyna jego płaczu.

Jak rozporządziłeś swoim Darem, ktokolwiek ci go dał – Bóg, którego nie ma, przybysze z innej planety, których też nie ma, czy też po prostu wstrząs mózgu? Mogłeś przeniknąć tajemnice ludzkiej świadomości i podświadomości, zostać genialnym psychoterapeutą, pocieszycielem strapionych albo głosem niemych, a zamiast tego przez dziesięć lat grzebałeś w kupie gnoju, wydłubując stamtąd żałosne okruszyny. A może prawdziwym darem wcale nie było gmeranie w cudzych myślach, tylko właśnie Melodia.

Jak gdyby na potwierdzenie tych myśli soundtrack wybuchł jeszcze bardziej natrętnym, po prostu latynoskim rytmem.

Ale i muzyka zwariowała… Z czego się cieszy? Samotny wariat nie ma po co żyć na świecie. Jeszcze dodać gazu i na pierwszym ostrym zakręcie wszystko się skończy. Melodia się urwie i dalszego ciągu nie będzie.

Dlaczego droga nagle pociemniała, zniknęły domy?

Aha, szalony kierowca zapędził się na zamiejską szosę, tę samą, Rublowską. Wychodzi na to, że ręce nie kręciły kierownicą ot, tak sobie; wiedziały, dokąd jechać.

Wszystko układało się po prostu znakomicie. Gdzie się wszystko zaczęło, tam też się skończy.

Kiedy skręcił na Koliną Górę, omal się nie przewrócił – dwa lewe koła oderwały się od ziemi.

Nie, tutaj byłoby jeszcze za wcześnie.

Teraz trzeba minąć most, a za nim będzie zakręt, gdzie przy takiej szybkości się nie wyrobi. Jeszcze pół minuty, najwyżej.

Nagle Roberta oświeciło. A może naprawdę zginął wtedy, w autobusie? I koniec, a wszystko to, co potem, było jedynie przedśmiertną chimerą, produktem jego gasnącej świadomości?

– Zaraz się o tym przekonamy – powiedział z pasją i nacisnął pedał gazu.

Przez most przeleciał jak wicher. Obrócił kierownicą, chociaż nie miał wątpliwości: zaraz wpadnie na drzewa stojące po tamtej stronie drogi.

Ale za zakrętem nie było drzew. Dotykając nieba, stała tam Biała Kolumna, wypełniona żywym światłem.

Ostatnią jego myślą, już w momencie zderzenia, było: Melodia nadal dźwięczy. To znaczy, że jeszcze nie koniec? Dalszy ciąg nastąpi?

Boris Akunin

***