Выбрать главу

Słyszę myśli mamińskiej, dotarło w końcu do naszego prymusa. A przedtem słyszał myśli lekarza – o klopsikach, o łyczkach w zamkniętym gabinecie, o jakimś Jefimyczu, który jest z pewnością właśnie naczelnym lekarzem, Siemionem Jefimowiczem. Niańka myślała o kaczce i podśpiewywała. Dziennikarz denerwował się, że bateryjka w magnetofonie mu wysiądzie, i kogoś mu tam przypominałem, chyba szkolnego kolegę.

Kiedy popatrzę komuś prosto w oczy, ta anomalia znowu się pojawi. Najpierw widzę zielony błysk, jak gdyby iskra przeskakiwała, potem słyszę głos wewnętrzny. Jakim cudem wcześniej tego nie skapowałem? Widocznie podczas wypadku naprawdę nieźle stuknąłem się w cylinder i mózg nie funkcjonuje dobrze.

Ścisnął palcami rozpalone czoło. Od tego niesamowitego odkrycia całego go trzęsło, a muzyka w głowie grała już bardzo nie do taktu – taka smutna, zawodząca. Prawdziwy blues.

Rozdział trzeci

Kastalety

Szary ocknął się w sali szpitalnej i też usłyszał coś cudacznego, ale nie symfonię czy blues, tylko dźwięczne, suche postukiwanie, mniej więcej takie: „To tak, to tak. To tak, to tak”.

Najpierw, póki w głowie się nie przejaśniło, pomyślał: zegar tyka. Ale po minucie czy dwóch, kiedy trochę przyszedł do siebie i rozejrzał się po białym pokoju, zobaczył, że nie ma tu żadnego zegara. Wtedy doszedł: o kurde, to mnie tak we łbie strzela!

Postukiwanie było energiczne, donośne. Gdzieś już słyszał coś takiego. I z początku o niczym innym nie potrafił myśleć, aż tak ważne wydało mu się, żeby sobie przypomnieć, gdzie właściwie to słyszał. Na pewno jeszcze nie całkiem dobrze się czuł.

Wreszcie zdobył się na wysiłek i przypomniał sobie.

W telewizji. Takie kobiety, Hiszpanki, tańczyły i strzelały palcami. No, znaczy, nie palcami, tam miały takie kostki, stukaczki, jak je tam, cholera…

Kastalety chyba.

Przypomniał sobie i wtedy ostatecznie przyszedł do siebie. Zastanowił się, co to za pokój, i właściwie dlaczego on, Szary, leży w łóżku, i co to za takie gówno, z którego wąż ciągnie się aż do jego ręki.

Ale niedługo łamał sobie nad tym głowę. Przyszedł brodaty lekarz i wszystko Szaremu wyjaśnił.

Że autobus, którym jechał, roztrzaskał się. Że Szaremu i jeszcze jakiemuś chłopakowi się upiekło, bo resztę pasażerów trzeba było zeskrobywać z asfaltu.

Czyżbyśmy o ten szklany słup tak się rozpieprzyli, chciał spytać Szary, ale doktor akurat kazał mu otworzyć usta i pokazać język – a wtedy trudno człowiekowi coś nawijać.

– Jesteś Siergiej Dronow, zgadza się? – mówił lekarz, naciskając szpatułką wysunięty język. – Tak było napisane w legitymacji uczniowskiej. Znaleźliśmy twój adres i zadzwoniliśmy. W domu był jakiś pijany człowiek. Może ojciec? Albo sąsiad?

Kiedy brodaty wyjął szpatułkę, Szary odpowiedział ponuro:

– Ojczym.

To tak, to tak, to tak, postukiwały kastalety.

– No, a jak ogólne samopoczucie, szczęściarzu? Nie mdli cię? W oczach się nie dwoi?

– Chyba wszystko w porządku – powiedział Dronow i palnął bez sensu o tym stukaniu w głowie.

Lekarz najpierw poruszył brwiami i przysunął się. Odciągnął Szaremu jedną powiekę, potem drugą. Odchrząknął. Od brodacza jechało gorzałą wypitą wczoraj. Ten zapach akurat Szary znał dobrze.

– Stukanie, mówisz? Z echem czy bez? Hm. Nie podoba mi się to. Encefalogram ci zrobiliśmy, w zasadzie nic nie wykazał. Ale z psychiką nie ma żartów. Taka katastrofa to, bratku, nie byle co. Trzeba sprawdzić. Kości i mięśnie masz cale, organy wewnętrzne też, uszkodzeń głowy nie stwierdzono, tak że tu nie warto cię już trzymać. Po południu przewieziemy cię do Buzykina, do szpitala psychiatryczno-neurologicznego. Tam nad tobą popracują specjaliści, wszystko zbadają. Diabli wiedzą, co to jest.

Szarego aż zimny pot oblał. Słyszał o psychiatryku w Buzykinie. Rożnow przesiedział tam kiedyś dwa tygodnie na leczeniu przymusowym. Mówił, że to gorsze niż zona ścisłego reżimu. Sanitariusze walą gumowymi pałkami po nerach, do żarcia dają pomyje, a jak się tylko skrzywisz, to cię mogą wsadzić choćby na dziesięć lat, bez sądu, i nie ma zmiłuj. A chłopaki opowiadali, że w Buzykinie robią eksperymenty z psycholami. Że niby wstrzykną normalnemu człowiekowi, no, może tam trochę nerwowemu, jakieś świństwo albo nafaszerują go tabletkami, i ten zostaje idiotą na całe życie. A i sam Szary, kiedy jeszcze był mały, właził przez płot do wariatkowa – popatrzeć na psycholi, pośmiać się. Chodzą tam łachudry w podartych szlafrokach, jeden rękami macha, inny płacze, jeszcze inny włosy sobie stroszy. A kiedyś to na pewno byli normalni ludzie.

– Może ci zapiszą serię zastrzyków. Albo tabletki do łykania. Halucynacje słuchowe, Sierioża, to poważna rzecz – rzekł brodaty surowo, zamykając zeszyt z wyrokiem.

Jak tylko Szary usłyszał o zastrzykach i tabletkach, to ze strachu serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.

I stukanie we łbie przeszło ze spokojnego: „To tak, to tak, to tak, to tak”, na szybkie jak karabin maszynowy: „Toko tak, toko tak, toko tak”.

– Nie pojadę do Buzykina! – krzyknął. – Nie macie prawa!

Lekarz bardzo powoli podniósł głowę.

– Coooooś tyyyy powieeeeedziaaaaał? – wyrzekł bardzo dziwnym głosem, jakoś strasznie leniwie rozciągając słowa.

– Jestem normalny! I nic mi w głowie nie stuka!

(Szary skłamał, bo kastalety waliły mu w głowie na całego, jak gdyby cały tabun koni dudnił podkowami po jezdni).

– Eeeee, braaaatkuu, jeeeszczeee mooowę maaaasz zaaakłóócooną – zaśpiewał brodacz i płynnie, jak gdyby w takt jakiejś tęsknej pieśni, pokiwał głową. – Niiiic nieee rooozuuumieeem. Aaa coooś tyy taaakii blaaadyy? Poookaaaż nooo puuuls.

Widać nigdzie się draniowi nie śpieszyło. Bardzo powoli wziął Szarego za rękę i potem strasznie długo gapił się na tarczę zegarka.

Szary nie wytrzymał, też popatrzył na zegarek. Zdziwił się. Lekarz, mało że był jakiś niemrawy, to na dodatek głupi. Za cholerę nie skapował, że zegarek stoi. Sekundowa wskazówka ni chuja się nie ruszała. To znaczy, ruszała się, ale ledwo ledwo, między jedną kreską a drugą można było doliczyć do dziesięciu.

Szary popatrzył na pokrakę, od której teraz zależał jego los, i zobaczył, że brwi brodaczowi powoli pełzną, podnosząc się coraz bardziej do góry.

– Iiileeee? Teeń, teree, teeeń – ciągnął tamten. – Cooo tooo zaaa… – Nie dokończył, zaczął wstawać z krzesła, jakoś strasznie ospale. – Nooo, pooołóóż sieee iii nieee ruuuszaaaj. Zaaaraaaz wraaacaaam! Tyylkooo siee trzyyymaaaj, niee mdleeej miiii tuuu!

I niby popędził do drzwi, ale też jak pokraka. Podniesie nogę, potrzyma w górze, potem opuszcza. Niby się śpieszy, a ledwie rusza nogami. O, to on sam raczej się nadaje do wariatkowa.

Krótko mówiąc, brodaty zniknął. Na pewno chce, żeby Szarego szybciej odwieźli do czubków.

Tu nie było co marudzić. Ledwie drzwi zamknęły się za konowałem, Szary zerwał się z łóżka i skoczył do okna.

E tam, to parter.

Szarpnął ramę. Była widocznie całkiem stara, spróchniała, bo wyleciała z zawiasów. I szkło się posypało. No i chuj z nim!

Szary miał na sobie majtki i szpitalną koszulę. Głupio tak chodzić po ulicy. Ale co zrobić?

Włożył na nogi kazionne kapcie z ceraty, żeby się nie pokaleczyć o odłamki. Nakrył parapet kołdrą.

Hop, i już był na zewnątrz. Chyba nikt nic nie widział.

Przez podwórze szpitalne wolno pełzła ciężarówka.

Szary pochylił się i ruszył biegiem wzdłuż budynku.

Potem skok przez trawnik do płotu. Podskoczył, i to tak zręcznie, że od razu chwycił za krawędź. Lekko przeskoczył na drugą stronę, zeskoczył na chodnik i dopiero wtedy uspokoił się, odetchnął z ulgą.