Выбрать главу

Faraon pomyślał i rzekł:

— Roztropnie czynisz. Lecz zapamiętaj sobie, że pierwszym obowiązkiem gwardzisty jest milczeć… Złodzieja wypędź, ale gdybyś spotkał jaką dostojną osobę, nie zaczepiaj jej i milcz, zawsze milcz:..

Choćby to… był sam arcykapłan Herhor…

— O panie! — zawołał Eunana — tylko nie rozkazuj mi składać w nocy hołdu Herhorowi albo Mefresowi… Nie wiem, czy na ich widok miecz sam nie wydarłby mi się z pochwy…

Ramzes uśmiechnął się.

— Twój miecz jest moim — odparł — i tylko wtedy może wyjść z pochwy, kiedy ja rozkażę…

Skinął głową Eunanie i poszedł dalej.

Po kwadransie błądzenia mylnymi ścieżkami faraon znalazł się w pobliżu altany ukrytej w gąszczach. Zdawało mu się, że usłyszał szelest, i cicho zapytał:

— Hebron?…

Naprzeciw niemu wybiegła figura odziana również w ciemny płaszcz. Przypadła do Ramzesa i zawisła mu na szyi szepcząc:

— To ty, panie?… to ty?… Jakże długo czekałam…

Faraon poczuł, że wysuwa mu się z objęć; wziął ją na ręce i zaniósł do altany. W tej chwili spadł z niego płaszcz. Ramzes przez chwilę ciągnął go, lecz w końcu zostawił.

Na drugi dzień czcigodna pani Nikotris wezwała do siebie Tutmozisa. Ulubieniec faraona aż zląkł się spojrzawszy na nią. Królowa była strasznie blada; oczy miała zapadnięte, prawie błędne.

— Siądź — rzekła wskazując mu stołeczek obok swego fotelu.

Tutmozis zawahał się.

— Siądź… i… — przysięgnij, że nikomu nie powtórzysz tego, co ci powiem…

— Na cienie mego ojca… — rzekł.

— Słuchaj — mówiła królowa cicho — byłam dla ciebie prawie matką… Gdybyś więc zdradził tajemnicę, bogowie skaraliby… Nie… Oni tylko zwaliliby na twoją głowę część tych klęsk, jakie wiszą nad moim rodem…

Tutmozis słuchał zdumiony.

«Obłąkana?..» — pomyślał z trwogą.

— Spojrzyj na to okno — ciągnęła — na to drzewo… Czy wiesz, kogo dziś w nocy widziałam na tym drzewie, za oknem?..

— Miałżeby przyjechać do Tebów przyrodni brat jego świątobliwości?…

— To nie był tamten — szeptała łkając. — To był on sam…. mój syn… mój Ramzes!..

— Na drzewie?… dziś w nocy?…

— Tak!.. światło pochodni doskonale padało na jego twarz i postać… Miał kaftan w białe i niebieskie pasy… obłąkane spojrzenie… śmiał się dziko jak tamten nieszczęsny jego brat i mówił: «Patrz, matko, ja już umiem latać, czego nie potrafił ani Seti, ani Ramzes Wielki, ani Cheops… Patrz, jakie wyrastają mi skrzydła!..»

Wyciągnął do mnie rękę, i ja, nieprzytomna z żalu, dotykałam przez okno jego rąk, jego twarzy oblanej zimnym potem… Wreszcie zsunął się z drzewa i uciekł.

Tutmozis słuchał przerażony. Nagle uderzył się w czoło.

— To nie był Ramzes! — odparł stanowczo. — To był człowiek bardzo podobny do niego, podły Grek, Lykon, który zabił mu syna, a dziś znajduje się w mocy arcykapłanów… To nie Ramzes!.. To występek tych nikczemników, Herhora i Mefresa…

Na twarzy królowej błysnęła nadzieja, lecz tylko na chwilę.

— Czyliżbym nie poznała mego syna?…

— Lykon ma być nadzwyczajnie podobny — rzekł Tutmozis., — To sprawa kapłanów… Nikczemni!.. Śmierci za mało dla nich…

— Więc faraon spał dzisiejszą noc w domu? — nagle zapytała pani.

Tutmozis zmięszał się i spuścił oczy.

— Więc nie spał?…

— Spał… — orzekł niepewnym głosem ulubieniec.

— Kłamiesz!.. Ale powiedz mi przynajmniej, czy nie miał kaftana w białe i niebieskie pasy?…

— Nie pamiętam… — szepnął Tutmozis.

— Znowu kłamiesz… A ten płaszcz… powiedz, że to nie jest płaszcz mego syna… Mój niewolnik znalazł go na tym samym drzewie…

Pani zerwała się i wydobyła ze skrzyni brunatny płaszcz z kapturem. Jednocześnie Tutmozis przypomniał sobie, że faraon wrócił po północy bez płaszcza, a nawet tłomaczył się przed nim, że płaszcz zginął mu gdzieś w ogrodzie…

Wahał się, myślał, w końcu odparł stanowczo:

— Nie, królowo. To nie był faraon… To był Lykon i zbrodnia kapłanów, o której natychmiast trzeba powiedzieć jego świątobliwości…

— A jeżeli to Ramzes?… — znowu spytała pani, choć w jej oczach już było widać iskrę nadziei.

Tutmozis stropił się. Domysł jego co do Lykona był mądry i mógł być słuszny; lecz nie brakło poszlak, że królowa widziała Ramzesa. Wszak wrócił do swego mieszkania po północy, miał kaftan w białe i niebieskie pasy, zgubił płaszcz… Wszakże jego brat już był obłąkany, a wreszcie — czy w tym wypadku mogłoby omylić się serce matki?..

I oto naraz w duszy Tutmozisa zbudziły się wątpliwości skłębione i zmotane jak gniazdo jadowitych wężów.

Szczęściem, w miarę jak on wahał się, w serce królowej wstępowała otucha.

— Dobrze, że przypomniałeś mi tego Lykona… Pamiętam!.. Przez niego Mefres posądził Ramzesa o dzieciobójstwo, a dziś — może posługuje się nędznikiem do zniesławienia pana…

W każdym razie ani słowa nikomu o tym, co ci powierzyłam… Gdyby Ramzes… gdyby naprawdę uległ takiemu nieszczęściu, może to być chwilowe… Niepodobna upakarzać go rozgłaszaniem podobnych wieści, a nawet niepodobna zawiadamiać go o tym!.. Jeżeli zaś jest to zbrodnia kapłanów, musimy być również ostrożni. Chociaż ludzie, którzy uciekają się do takich oszustw, nie mogą być silni.

— Wyśledzę ja to — przerwał Tutmozis — ale gdy się przekonam…

— Tylko nie mów Ramzesowi, zaklinam cię na cienie ojców!.. — zawołała pani składając ręce. — Faraon nie przebaczyłby im, oddałby ich pod sąd, a wówczas musiałoby nastąpić jedno z dwu nieszczęść. Albo skazano by na śmierć najwyższych kapłanów państwa, albo sąd uwolniłby ich… A co potem?…

Natomiast Lykona ścigaj i zabij bez miłosierdzia jak drapieżne zwierzę… jak żmiję…

Tutmozis pożegnał królowę znacznie uspokojoną, choć jego obawy wzrosły.

«Jeżeli ten podły Grek Lykon żyje pomimo kapłańskiego więzienia — myślał — to przede wszystkim, zamiast łazić po drzewach i pokazywać się królowej — wolałby uciec… Ja sam ułatwiłbym mu ucieczkę i obsypałbym bogactwami, gdyby wyznał mi prawdę i szukał opieki przeciw tym łotrom… Ale skąd kaftan, płaszcz?… Dlaczego myliłaby się matka?.. «

Od tej pory Tutmozis unikał faraona i nie śmiał patrzeć mu w oczy. A że i Ramzes był jakiś nieswój, więc zdawało się na pozór, że serdeczne ich stosunki ochłodły.

Lecz pewnego wieczora pan znowu wezwał ulubieńca.

— Muszę — rzekł — pogadać z Hiramem o ważnych sprawach, więc wychodzę. Czuwaj tu, przy mojej sypialni, a gdyby kto chciał mnie widzieć, nie dopuść…

Gdy Ramzes zniknął w tajemnych korytarzach pałacu, Tutmozisa ogarnął niepokój.

«Może — myślał — kapłani otruli go jakim szalejem, a on czując, że zbliża się wybuch choroby, ucieka ze swego domu?… Ha, zobaczymy.»

Jakoż zobaczył. Faraon wrócił dobrze po północy do swych komnat i wprawdzie miał na sobie płaszcz, ale… nie swój, tylko żołnierski.

Tutmozis zatrwożył się i nie spał do rana oczekując, rychło znowu wezwie go królowa.

Królowa jednak nie wezwała go. Natomiast, w czasie rannego przeglądu gwardii, oficer Eunana poprosił swego naczelnika o chwilę rozmowy…

Gdy znaleźli się we dwu w osobnej komnacie, Eunana upadł Tutmozisowi do nóg błagając, aby nikomu nie powtórzył tego, co on mu powie.

— Cóż się stało?… — zapytał Tutmozis czując chłód w sercu.

— Wodzu — mówił Eunana — wczoraj, około północy, dwaj moi żołnierze schwycili w ogrodzie człowieka, który biegał nagi i krzyczał nieludzkim głosem.

Przyprowadzili go do mnie i wodzu… zabij mnie!..