Выбрать главу

– Jak to się stało, że twój ojciec chce się z nią żenić? – zapytałam zdumiona.

– Nie wiesz, jacy są mężczyźni? – wypaliła Grethe. – Całkiem ślepi, dają się omotać w okamgnieniu. A nasz ojciec należy do szczególnie łatwowiernych. W ogóle nie zna się na ludziach!

Tak uważała piętnastoletnia Grethe.

Na moment zapadło grobowe milczenie. Usiłowaliśmy wyobrazić sobie, jaki los czeka teraz rodzeństwo Moe.

Ich ojciec, kapitan Werner Moe, owdowiał wiele lat temu. Erik i Grethe nie pamiętali swojej matki. Przed rokiem kapitan dostał nagle zawału i znalazł się w szpitalu. Szczególnie serdecznie zaopiekowała się nim jedna z pielęgniarek, którą następnie kapitan poprosił o dalszą opiekę prywatnie, już w domu. Tak się bowiem złożyło, że owej pielęgniarce kończyła się właśnie umowa o pracę. Nie mogliśmy się nadziwić temu nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności.

Pielęgniarką okazała się panna Lilly Bakkelund. Panna Lilly wkrótce przywykła do nowych obowiązków, a kapitan wręcz uznał, że jest ona w domu niezastąpiona. Niepostrzeżenie zaradna opiekunka przejęła zarządzanie dużym gospodarstwem. W tej drobnej osóbce kryła się wielka siła. Tylko my w jej oczach niezmiennie dostrzegaliśmy chłód. Odnosiła się do nas poprawnie, jednak wyczuwaliśmy wyraźnie, że nowa gospodyni nie lubi dzieci.

Ale ludzie w miasteczku nie mogli powiedzieć o niej złego słowa. Taka urocza, taka uprzejma! A jak się poświęca dla schorowanego kapitana i jego rozpuszczonych dzieciaków!

Tylko my podejrzewaliśmy, że prawda o pannie Lilly jest inna.

– Więc jednak dopięła swego! Szczerze mówiąc, podejrzewałem ją o niecne zamiary, ale nie sądziłem, że posunie się aż tak daleko. Przypomnijcie sobie dzień, w którym sprowadziła tu swoją rodzinę, niby na odpoczynek. Już wtedy zacząłem przeczuwać, że coś jest nie tak…

– Masz na myśli klan Olsenów? – wykrztusił Terje.

Panna Bakkelund od samego początku nie zdołała zaskarbić sobie sympatii dzieci kapitana. Na domiar złego wkrótce potem w domu kapitana zamieszkała jej siostra wraz z mężem i ich aroganckim synem, Oskarem. Nie wróżyło to niczego dobrego. Grethe i Erik zaczęli podejrzewać, że nowa opiekunka ma chrapkę na majątek swojego chlebodawcy. Dziwili się tylko, że ojciec niczego niestosownego w tej przedłużającej się ponad wszelką miarę wizycie rodziny Olsenów nie zauważył.

– Musimy coś zrobić – rzekła zdecydowanym głosem Inger.

– Też tak uważam – zgodził się z nią Terje. – Trzeba się jej stąd pozbyć, zanim nie będzie za późno. Przedtem mieliśmy tu istny raj, a co będzie, jeśli ona zostanie? Nie da nam pograć w tenisa ani pobuszować po strychu, pewnie nawet nie zechce w ogóle nas widzieć!

– Musimy to dokładnie przemyśleć – stwierdził Arnstein, wyciągając z torby mały notesik i długopis. – Najpierw zastanówmy się, w jaki sposób można ją stąd wykurzyć, a potem…

– Poczekaj! – wtrącił się Erik. – Chciałbym wam coś zaproponować, tylko potraktujcie mój pomysł serio. Przede wszystkim musimy przyrzec sobie wierność i solidarność. Odtąd nikt z nas nie może się wyłamać, nawet jeśli coś pójdzie nie tak.

Pomrukiwanie wyrażające aprobatę upewniło Erika, że nie mamy co do tego zastrzeżeń.

– No tak, i jeszcze musimy wymyślić dla siebie jakąś odpowiednią nazwę – zauważył rezolutnie Terje.

– Proponuję „Ligę dręczycieli panny Bakkelund” – rzuciłam bez namysłu.

Świeczka dopaliła się zupełnie i została zastąpiona nową. Dwie ostatnie ukryliśmy w zakamarku pod ścianą.

Na kocu, nie wiadomo skąd, pojawiła się paczka papierosów.

– Częstujcie się z czystym sumieniem. To jej buchnęłam te fajki.

Sięgnęłam po papierosa i odwróciłam się do siedzącego przy drzwiach Grima.

– Chcesz? – spytałam.

Uśmiechnął się lekko i kiwnął głową z zadowoleniem. Grim był z nami wyłącznie dzięki moim staraniom, ale wciąż jeszcze czuł się wśród nas nieswojo. Choć jakiś czas temu ukończył osiemnaście lat i przed kilkoma miesiącami został naszym najbliższym sąsiadem, nadal trzymał się na uboczu. Było mi go szkoda, bo nikogo w okolicy przecież nie znał, a nawiązywanie nowych znajomości nie przychodziło mu łatwo.

Grim robił wprawdzie duże wrażenie dzięki postawnej sylwetce i muskularnej budowie, lecz urody Pan Bóg wyraźnie mu poskąpił. Gdy spotkałam go pierwszy raz, z przerażenia odwróciłam wzrok. Grim miał wyjątkowo jasną karnację, a jego skóra nie tolerowała promieni słonecznych. Tymczasem pracował zwykle na świeżym powietrzu, co zdecydowanie nie służyło jego wrażliwej cerze. Oba policzki oraz część szyi wiecznie pokrywały różowawe pęcherze, które albo zaklejał plastrem, albo też smarował białą maścią. Twarz chłopca była przeważnie opuchnięta i przez to zdeformowana. Żadna ze stosowanych kuracji nie przynosiła wyraźnej poprawy. Mogłam się tylko domyślać, jak bardzo cierpi przez chorobę, a także z powodu swego wyglądu. Dlatego zdecydowałam się namówić przyjaciół, żeby zgodzili się przyjąć go do paczki. Grim okazał się świetnym kumplem. Największą jego zaletą był zdrowy rozsądek, którego nam na ogół brakowało.

Nie potrafię powiedzieć, jak oceniał nas Grim, jak odbierał nasze zwariowane, dziecinne pomysły. Nigdy jednak nie opuszczał wspólnych spotkań i bez sprzeciwu wyręczał nas we wszystkich cięższych czynnościach. Podziwialiśmy jego siłę, a jemu wyraźnie sprawiało to przyjemność.

W szałasie co chwila ktoś podsuwał kolejną groźnie brzmiącą propozycję nazwy dla naszej grupy. Jakoś szybko mnie to znudziło. Wygramoliłam się na zewnątrz i siadłam obok Grima. Przez chwilę milczeliśmy, wpatrując się w ponury las. Powoli zapadał zmrok.

– Przeraża mnie ten las – powiedziałam. – Za nic nie dałabym się namówić na spacer w pojedynkę.

– A wiesz, że ja też nie lubię lasu. Zaraz się w nim gubię i tracę orientację. Czasami aż serce podchodzi mi do gardła i mam ochotę krzyczeć ze strachu. Tam, skąd pochodzę, okolica wygląda zupełnie inaczej. Uwielbiam bezkresne przestrzenie, ciągnące się kilometrami. Powinnaś wybrać się kiedyś ze mną do Finmarku. Tamtejsza przyroda na pewno zrobiłaby na tobie wrażenie.

– Do Finmarku… – powtórzyłam w rozmarzeniu. – To mogłoby być ciekawe. Tęsknisz za rodzinnymi stronami?

– I tak, i nie. Jasne, że trochę mi brak tamtego domu, ale za to tutaj zyskałem przyjaciół.

Ostatnie zdanie wypowiedział przyciszonym głosem. Przedtem nigdy nie przyznawał się do samotności. Byłam szczęśliwa, że obdarzył mnie takim zaufaniem. Zresztą z wzajemnością.

Nigdy bym się nie zdecydowała przesiadywać godzinami na tym pustkowiu do późna w noc gdyby nie Grim. To jego obecność wszystko zmieniała: był dla mnie podporą, przy nim nie bałam się niczego. Gdy znajdował się w pobliżu, czułam się bezpieczna i spokojna. Lubiłam go, mieliśmy podobne zainteresowania i zbliżone poglądy na wiele spraw.

Teraz jednak wciąż powracała troska o los przyjaciół. Co będzie z nami wszystkimi, gdy w domu kapitana pojawi się znienawidzona macocha? Wiedziałam, że to właśnie Grim bardziej niż inni odczuł nieprzychylność i kąśliwy język Lilly Bakkelund. Erik opowiadał nam, jak kiedyś w ich domu zjawił się Grim, przynosząc świeże warzywa. Chłopca przysłał jego ojciec, który dzierżawił ziemię kapitana Moe. W tym czasie panna Bakkelund przygotowywała w kuchni posiłek. Gdy dostrzegła Grima, gwałtownie wyrwała mu paczkę z rąk i syknęła z wściekłością: „Powiedz swojemu ojcu, żeby na przyszłość przysyłał do nas kogoś innego! Jak ty wyglądasz! Kto to widział, żeby tak się ludziom pokazywać na oczy!”

Od tej pory Grim ani myślał przekraczać progu domu kapitana.

– Ty też jej nie lubisz, co? – zapytałam ostrożnie.