Выбрать главу

– Jeffrey też ich nie ma – rzekła z naciskiem Sara. Przypomniała sobie, jak niedawno pobierała mu krew do badania. Miejsce ukłucia krwawiło tylko chwilę. Znów ogarnął ją wstyd. W głębi ducha była przeświadczona o niewinności Jeffreya, mimo to przyjęła z wielką ulgą, że ma na to niezaprzeczalny dowód.

– Jak chcesz, mogę popytać – zaproponowała Neli.

– Takie schorzenia często ujawniają się stopniowo. Część ludzi może nawet nie wiedzieć, że coś im dolega. Kobiety dowiadują się znacznie szybciej ze względu na cykl menstruacyjny. Zazwyczaj wtedy wychodzą na jaw problemy z krzepliwością krwi. Tym bardziej należy więc zakładać, że Erie odziedziczył to schorzenie po ojcu.

– Zatem byłoby to jak szukanie igły w stogu siana – podsumowała Neli. – Kto wie, może Dan Phillips cierpi na taką chorobę? To ten, który wyjechał mniej więcej w tym samym czasie, co Julia. – Znowu przerzuciła parę kartek w albumie. – O, to on. – Wskazała chłopaka stojącego w drugim rzędzie na grupowym zdjęciu drużyny piłkarskiej.

– Nie prezentuje się jak zawodnik – oceniła Sara. Phillips należał do najszczuplejszych na zdjęciu. Miał gęste ciemne włosy zaczesane gładko do tyłu. Wyglądał na zdrowego i normalnie rozwiniętego, chociaż na podstawie jednej fotografii trudno było o czymkolwiek przesądzać.

– Brał głównie udział w treningach do pozoracji bloku przeciwnika. Dla niego przynależność do drużyny i dżersejowa koszulka piłkarska były już szczytem marzeń. Gdy w dniu rozgrywek wchodziło się do jakiegokolwiek sklepu, faceci nie gadali o niczym innym, tylko o meczu, jakby chodziło o finał mistrzostw kraju.

– Takie to były czasy – odparła Sara, wspominając identyczne dyskusje w Heartsdale. Odwróciła kartkę i popatrzyła na dalsze zdjęcia. Zwróciła uwagę na czarno-białą fotografię Jareda pochodzącą sprzed kilku lat. – Wyrósł na bardzo przystojnego chłopaka.

– Nie chcesz chyba powiedzieć o nim Jeffreyowi, prawda? – zapytała Neli, uśmiechając się smutno. – Zresztą, nie musisz odpowiadać. – Wzięła od niej album, zamknęła go i odłożyła na półkę pod stolikiem. – Nadal chcesz jak najszybciej stąd wyjechać?

– Sama nie wiem.

– Zostań jeszcze. – Neli poklepała ją po kolanie. – Upiekę dzisiaj placek kukurydziany.

– Gdzie jest Robert?

– Opos zabrał go do sklepu, żeby kupić jakieś ubrania, bo Robert nie chciał nawet słyszeć o powrocie do domu, a Bóg jeden wie, co Jessie zrobiła z jego rzeczami u matki.

– A co z nim?

– Wyliże się.

– Nie o to mi chodziło. Rozmawiałyśmy tylko o Jeffreyu. Czy kiedykolwiek podejrzewałaś, że Robert mógł mieć coś wspólnego z tym, co spotkało Julię?

Neli zamyśliła się głęboko.

– Zawsze był bardzo tajemniczy.

– W tej sprawie?

– Może „tajemniczy” to złe słowo, jakby rzeczywiście miał coś do ukrycia. Był dyskretny. Rzadko mówił o swoich uczuciach.

– Podobnie jak Jeffrey.

– Nie, zupełnie inaczej. Jak gdyby nie życzył sobie, by ktoś za bardzo się do niego zbliżył. – Wyprostowała się i odchyliła na oparcie kanapy. – Wszyscy uważali, że z tej trójki to Opos trzyma się trochę na uboczu, ale teraz myślę, że bardziej od niego izolował się Robert. Nigdy do końca nie wpasował się do tej paczki. Co prawda Jeffrey traktował go jak brata, ale Robert zawsze reagował tak, jak ci już wcześniej mówiłam. Czekał, żeby zobaczyć, co Jeffrey kombinuje, dopiero później przyłączał się do niego.

– To dość normalne u nastolatków.

– Ale w ich relacji było coś więcej. Kiedy Jeffrey pakował się w kłopoty, Robert zawsze był gotów wziąć winę na siebie. Z własnej woli robił z siebie zawór bezpieczeństwa, a Jeffrey z ochotą się na to godził. – Neli spojrzała na nią. – I gdy tylko Jeffrey wyjechał, Robert w taki sam sposób związał się z Hossem. Gotów był za każdego z nich nadstawić głowę. Wcale nie przesadzam.

Sara zamyśliła się na chwilę.

– Zeznał wczoraj, że to on zamordował Julię.

Na twarzy Neli odmalował się dziwny wyraz, którego Sara nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować. I również dość dziwnym głosem Neli mruknęła:

– O tym jeszcze nie słyszałam.

– Ja też dowiedziałam się dopiero dzisiaj.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Jeffrey odnalazł starego chewoleta matki na parkingu przed szpitalem. May Tolliver mogła śmiało chodzić do pracy na piechotę, wolała jednak nie tracić ani jednej bezcennej minuty do swojego pierwszego drinka po zakończeniu pracy w szpitalnym bufecie.

Jak zwykle wóz miał opuszczone szyby, żeby, stojąc na słońcu, nie nagrzał się za bardzo w środku. Ale i tak ledwie Jeffrey otworzył drzwi, uderzyła go fala gorąca przepełnionego zatęchłym odorem dymu papierosowego. Wiedział, że matka zawsze trzyma zapasowe kluczyki w schowku pod deską rozdzielczą i wygrzebał je szybko spod sterty religijnych broszurek i reklamówek, które zapewne wyciągała zza wycieraczek. Była nałogową palaczką i alkoholiczką, ale zawsze starała się utrzymywać wokół siebie porządek.

Silnik zaskoczył dopiero po dłuższym czasie, gdy kilka razy docisnął pedał gazu do podłogi. Strzepnął popiół z osłony skrzyni biegów, zanim włączył wsteczny. Szyby były aż poszarzałe od nikotyny, toteż przetarł je trochę chusteczką, wyjeżdżając powoli z parkingu. Wiedział, że jeśli nawet nie zdąży wrócić przed wyjściem matki ze szpitala, to ona z pewnością skojarzy brak samochodu z jego pobytem w mieście i nie zgłosi kradzieży. W młodości często pożyczał sobie jej wóz i nigdy nie usłyszał z tego powodu jednego złego słowa. Nawet wtedy, gdy dwa razy zastępcy szeryfa zatrzymali go za prowadzenie bez prawa jazdy, zawsze twierdziła stanowczo, że zgodziła się, by skorzystał z jej samochodu.

Ruszył powoli przez miasto, nie mając przed sobą żadnego konkretnego celu. Wszystko się w nim kurczyło, jakby właśnie dowiedział się o śmierci bliskiej osoby. Znów doskwierało mu stare przeświadczenie, że życie wymyka mu się spod kontroli. Był niczym oko cyklonu, który przynosi wyłącznie zniszczenie.

Nie mógł się pogodzić z tym, że przez tyle lat Robert żył z podejrzeniami, iż to on zabił Julię Kendall. Jeszcze w gabinecie Hossa, kiedy Robert zapytał o to wprost, był zbyt oszołomiony, żeby zareagować inaczej jak wściekłością. A później, gdy stanowczo zaprzeczył i próbował wytłumaczyć, jak było naprawdę, przyjaciel tylko smutno pokręcił głową, jak gdyby nie chciał słuchać żadnych bajeczek wymyślonych naprędce w celu ukrycia prawdy.

– To bez znaczenia – powtórzył w końcu. – I tak wezmę wszystko na siebie.

Uprzytomnił sobie, że dotarł do domu pogrzebowego, w ostatniej chwili szarpnął kierownicą i zjechał z autostrady. Wjechał na prywatny parking na tyłach budynku, mając nadzieję, że White nie każe odholować chevroleta. Pomyślał, że ma już dość korzystania z cudzych samochodów albo czyichś butów, do czego był ostatnio zmuszony. Marzył mu się powrót do własnego domu i spędzenie nocy we własnym łóżku. Chciał znowu być sam. Pewnie dlatego pomyślał o jaskini, jedynym miejscu tutaj, gdzie mógł znaleźć trochę spokoju.

Nikt nie wyszedł z budynku, żeby zwrócić mu uwagę, toteż wysiadł i ruszył przez cmentarz. Gdzieś na tym wzgórzu znajdował się grób jego dziadka, ale ojciec nigdy mu go nie pokazał. Dobrze znając charakter ojca, mógł się domyślać, że zaczerpnął on wzorce wychowywania dzieci od swojego ojca, toteż o dziadku również nie potrafił myśleć z życzliwością. Nigdy nie odczuwał kierującej wieloma mężczyznami potrzeby przekazania swojego genotypu następnemu pokoleniu, będącej motorem tęsknoty za synem. Może w jego wypadku natura dążyła do skorygowania błędu i dlatego zaliczał się do mężczyzn, którzy w ogóle nie chcieli mieć dzieci.