– To pan jest Morris?
Skinął głową, najwyraźniej speszony, i bąknął:
– Tak, proszę pani.
Uśmiechnęła się do niego rozbrajająco, jakby byli starymi znajomymi.
– Pan był w komisariacie od samego początku?
– Tak, proszę pani.
– I co pan widział?
– To samo, co Frank.
Jej uśmiech przygasł nieco.
– To znaczy?
– Siedziałem przy swoim biurku i spisywałem raport. Kiedy komendant zjawił się w sali ogólnej, zapytałem go, jak wywołać na ekran komputera formularz D Piętnaście. Kiepsko mi jeszcze idzie praca z komputerem.
– Rozumiem – odparła Wagner. – I co było później? Zdenerwowany Morris głośno przełknął ślinę.
– Wtedy w drzwiach frontowych pojawił się Matt. Marla powiedziała do niego coś w rodzaju: „Jesteś wreszcie”. Wtedy doktor Linton krzyknęła.
– To był nieartykułowany krzyk?
– Nie, proszę pani. Krzyknęła: „Jeffrey!”. Chciała ostrzec komendanta.
Negocjatorka wzięła głębszy oddech i w zamyśleniu zagryzła wargi, aż rozmazała jej się trochę szminka.
– A więc możemy mieć do czynienia ze zwykłą pomyłką.
– Jak to? – zdziwił się Wallace.
– Zabójca wziął detektywa Hogana za waszego komendanta. – Powiodła wzrokiem dokoła. – Wiem, że to głupie pytanie, ale czy nie kojarzycie jakiegoś szczególnego zbira, któremu komendant Tolliver dał się we znaki i który byłby zdolny do czegoś takiego?
Lena wytężyła pamięć, zastanawiając się, dlaczego sama wcześniej na to nie wpadła. Mogła wymienić nawet kilka osób, które żywiły zapiekłą urazę i zapewne pragnęły śmierci Jeffreya, nie wierzyła jednak, by któraś z nich mogła zorganizować taki napad. Zresztą ci, co dużo gadali, zazwyczaj nie spełniali swoich pogróżek. Najgroźniejsi byli ci, którzy milczeli, pozwalali, by zapiekła złość paliła im trzewia aż do granic wytrzymałości, co często kończyło się chwytaniem za broń.
– Na pewno niejeden chciał go załatwić – podsumowała po chwili Wagner. – Tak czy inaczej, z punktu widzenia zabójców ich akcja przyniosła skutek. Przyjechali tu, żeby zabić Tollivera, i pewnie są przeświadczeni, że udało im się to już na samym początku. Nie przewidzieli tylko, że odwrót uniemożliwi im właściciel pralni, który wybiegł ze strzelbą na ulicę. Dlatego skłaniałabym się ku wnioskowi, że ich głównym celem będzie teraz znalezienie drogi ucieczki z posterunku.
– Amando? – Nick wkroczył do sali z grubym rulonem światłokopii planów budowlanych. – Mamy schemat systemu wentylacyjnego.
– Doskonale – odparła, rozwijając rulon na stoliku turystycznym. Przez parę sekund uważnie przyglądała się planom, po czym wskazała palcem kanał biegnący po tylnej ścianie nowego skrzydła budynku. – To mi wygląda na najlepsze miejsce. Łatwo będzie się stąd przebić przez płytki podwieszonego stropu w sali konferencyjnej i wsunąć do środka minikamerę, żeby uzyskać podgląd tego, co się dzieje w środku.
– Nie byłoby łatwiej przewiercić się przez takie płytki bezpośrednio w sali ogólnej? – zapytał Frank.
– Te płytki są bardzo kruche. Pył spadający na podłogę mógłby wzbudzić ciekawość bandytów.
– Nie o to mi chodzi – przerwał jej z naciskiem. – Podwieszany sufit ciągnie się przez całą długość budynku. Po co wykorzystywać szyb wentylacyjny, skoro można po tylnej ścianie przedostać się na ten sufit i…
– Tym samym wydać wyrok na zakładników – wpadła mu w słowo. – Nie musimy się na razie posuwać do tak dramatycznych rozwiązań, detektywie. Chcemy uzyskać tylko podgląd i podsłuch tego, co się dzieje na komisariacie. Pierwszym krokiem do przejęcia kontroli nad sytuacją musi być poznanie zamierzeń bandytów.
Gestem przywołała do siebie swoich ludzi i wszyscy pochylili się nad planami, radząc, jak najłatwiej wsunąć do środka minikamerę. Lena przysłuchiwała się przez jakiś czas, próbując wyłowić coś z fachowego żargonu i obcych jej nazw specjalistycznych urządzeń. Zwróciła uwagę, że Nick podszedł do niej z dziwnie zatroskaną miną. Na pewno nie mógł się pogodzić z myślą, że to nie °n gra teraz pierwsze skrzypce. A może nawet Frank nie znał wszystkich szczegółów tragicznego zdarzenia w Whitfield? Za każdą plotką kryła się w końcu jakaś mroczna prawda. Bóg jeden raczył wiedzieć, co ludzie wygadywali na jej temat, kiedy zrezygnowała ze służby w policji.
Przy drugim stoliku, na którym stał ekspres do kawy, Pat Morris nerwowo przestąpił z nogi na nogę, po czym odezwał się do niej szeptem:
– Rozumiesz coś z tego, o czym gadają? Pokręciła głową.
– Wygląda na to, że dobrze wiedzą, co robią – skwitował Morris, a ona tylko przytaknęła w milczeniu, nie chcąc komentować tej uwagi. Ciągnął dalej: – Do tej pory nie mogę się nadziwić, że taki napad zorganizowali chłopcy będący w wieku mojego młodszego brata, który nawet nie ma jeszcze matury.
Odwróciła się do niego, gdy w jej głowie jak gdyby zaterkotały dzwonki alarmowe.
– Mówisz poważnie? Ile mogą mieć lat? Na ile wyglądają?
Wzruszył ramionami.
– Pewnie są starsi, ale ja nie dałbym im więcej niż osiemnaście.
– Dlaczego uważasz, że pewnie są starsi? – W zespole Wagner zapadła nagle martwa cisza, ale nie zwróciła na to uwagi. – Są szczupli, drobnej budowy ciała? Typu androginicznego?
Morris znowu nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
– Trudno mi powiedzieć, Leno. Wszystko wydarzyło się tak szybko.
– Co pani chodzi po głowie, detektyw Adams? – zapytała negocjatorka.
– Przypomniałam sobie ostatnią sprawę, nad którą pracowałam przed odejściem na urlop – odparła, ledwie mogąc wydobyć z siebie głos przez zaciśnięte gardło.
Nick huknął pięścią w stół i syknął:
– Niech to szlag…
Lenie przyszło na myśl, że musi mieć równie przerażoną minę, jak on. Dobrze znał tamtą sprawę, na własne oczy widział skutki.
– Niemożliwe. Myślicie… – zająknęła się Molly.
– Może jednak raczylibyście wyjawić tę tajemnicę – rzuciła zniecierpliwiona Wagner.
– Chodzi o Jenningsa – wycedziła w końcu Lena, choć brzmienie tego nazwiska sprawiło, że serce podeszło jej do gardła. – Pedofila, który miał wyjątkowy wpływ na dorastających chłopców i potrafił ich nakłonić do odwalenia za niego brudnej roboty.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jeffrey pomógł sanitariuszom sprowadzić po schodach Roberta, który z oślim uporem odmawiał położenia się na noszach. Ilekroć próbowali mu coś wytłumaczyć, jedynie tępo kręcił głową, jakby w ogóle nie chciał z nimi rozmawiać.
– Przyjadę do szpitala, jak tylko porozmawiam z Hossem – rzekł Jeffrey.
Robert po raz setny pokręcił głową.
– Nie trzeba. Nic mi nie jest. Lepiej odwieź Jessie do mamy.
Jeffrey poklepał go po ramieniu.
– Porozmawiamy jutro, kiedy będziesz w lepszym nastroju.
– Nic mi nie jest – powtórzył Robert, a gdy sanitariusze już usadowili go w karetce, powtórzył: – Zaopiekuj się Jess.
Jeffrey wrócił przez podwórze, ale nie wszedł do domu. Usiadł na schodkach werandy, żeby tu zaczekać na Hossa. Clayton Hollister był miejscowym szeryfem jeszcze od czasów ich młodości. Zawiadamiając policję o strzelaninie, Jeffrey dowiedział się, że stary jest na rybach. Musiał tu przyjechać znad jeziora Martin od dalonego o jakieś pół godziny drogi. Kiedy w rozmówi telefonicznej z nim zaproponował, że pomoże zabezpieczać ślady na miejscu zbrodni, szeryf kazał mu się w to nie mieszać.
– Przecież zabity nie ożyje do czasu mojego przyjazdu – bąknął.
Jego dwaj zastępcy zaczęli rozpytywać sąsiadów, dobrze wiedząc, że pod nieobecność szefa nie mają prawa rozpoczynać żadnych czynności. Hoss trzymał miejscową policję żelazną ręką, w stylu, którego Jeffrey nie uznawał. W tej konkretnej sprawie musiał zachować wzmożoną czujność, bo Robert i Jeffrey prawdopodobnie siedzieliby teraz za kratkami, gdyby nie jego wczesna interwencja. Kiedy mieli po kilkanaście lat, wziął ich pod lupę, bacznie obserwując każdy ruch. Gdy wyjeżdżał z miasta, obowiązki w ramach tego specjalnego projektu szeryfa przejmował któryś z zastępców. Ci zaś jeszcze gorliwiej od niego pilnowali obu chłopaków.
Wtedy Jeffreyowi bardzo doskwierała ta nadzwyczajna troska szeryfa, uważał, że od tego ma ojca, nawet jeśli Jimmy Tolliver więcej czasu spędzał w więzieniu niż w domu. Ale teraz, kiedy sam był gliniarzem, doceniał to wszystko, co Hoss zrobił dla niego w młodości. I to przez niego obaj z Robertem podjęli później służbę w policji. Na swój sposób Hoss stał się dla nich wzorem do naśladowania. Tyle tylko, że obecnie Robert zszedł z wytyczonej drogi życiowej.