Sara uśmiechnęła się teatralnie.
– Naprawdę nic się nie stało.
– Nie będę wypytywać o szczegóły – mruknęła Neli, chociaż nie ulegało wątpliwości, że z przyjemnością by ich wysłuchała.
– To skutek ciąży pozamacicznej – odparła, nakazując sobie przemilczeć całą resztę.
– Jeffrey o tym wie? Pokręciła głową.
– No cóż, zawsze można adoptować dzieci.
– Matka powtarza mi to na okrągło – rzekła Sara, po czym niemal wbrew sobie po raz pierwszy wyjawiła przed kimkolwiek powody własnej niechęci do adopcji: – Wiem, że zabrzmi to okropnie, ale po całych dniach opiekuję się cudzymi dziećmi. Kiedy więc wracam do domu…
– Dobrze wiem, co czujesz. – Neli sięgnęła przez stół i ścisnęła jej dłoń. – Jeffrey nie przejmuje się takimi sprawami.
Odpowiedziała skąpym uśmieszkiem i gospodyni błyskawicznie się wyprostowała, głośno wzdychając.
– Cholera. Nie powiem, że tego nie przewidziałam, ale miałam nadzieję, że potrwa to trochę dłużej.
– Przykro mi.
– Nie ma o czym mówić. – Neli plasnęła dłonią o udo i wstała od stołu. – Między nami to niczego nie zmienia, a strata Jeffreya to mój zysk. Możesz mi wierzyć, że coś podobnego jeszcze nigdy go nie spotkało.
Sara zapatrzyła się na kubek z kawą.
– Zjesz racucha?
– Dziękuję, nie jestem głodna – odparła, chociaż burczało jej w brzuchu.
– Ja też – odparła Neli, wyciągając blachę do racuchów. – Chcesz trzy czy cztery?
– Cztery.
Wstawiła blachę do piecyka, włączyła go i zaczęła rozrabiać ciasto z mąki i mleka. Sara patrzyła na nią, rozmyślając, że setki razy obserwowała matkę przy tych samych czynnościach. Jak zwykle pobyt w kuchni działał na nią kojąco i szybko zaczęła zapominać o koszmarnych przeżyciach minionej nocy.
– Cześć, głupku! – rzuciła Neli, machając znad zlewu ręką komuś za oknem. Trzasnęły drzwi, doleciał stłumiony odgłos uruchamianego samochodu. – Wyjeżdża na całe weekendy z jakąś dziwką, którą poznał w Birmingham. Zaraz sama zobaczysz – wskazała kciukiem przez ramię, chcąc przyciągnąć uwagę Sary. – Jak tylko wykręci na ulicę, psy zaczną szczekać i nie ucichną, dopóki nie wróci koło dziesiątej wieczorem. – Wychyliła się, stanęła na palcach i wyciągnęła szyję, żeby widzieć przez okno sąsiednie podwórko. – Rozmawiałam z nim już wiele razy, żeby sporządził tym biednym stworzeniom jakieś schronienie. Opos zaofiarował się nawet, że zbije im budę z desek. Żebyś słyszała, jak wyją, stojąc cały dzień na deszczu.
Rzeczywiście, psy jak na komendę zaczęły ujadać. Chcąc podtrzymać rozmowę, Sara zapytała:
– Nie mają nawet żadnego daszku, pod którym mogłyby się schronić?
Gospodyni pokręciła głową.
– Nie. Na początku puszczał je wolno, ale gdy nauczyły się przeskakiwać ogrodzenie, zaczął je trzymać na łańcuchu. I co dzień rano, jak w zegarku, przewracają swoje miski z wodą, więc muszę sięgać przez parkan i ustawiać je na nowo, żeby dać im pić. – Postawiła przed Sarą kartonik jaj oraz miseczkę i rzekła: – Wykorzystam cię. – Po chwili ciągnęła: – W dodatku boksery są paskudne. Nawet nie chodzi o to, że się ich boję. Diabelnie się ślinią. Ile razy podejdę do płotu, wracam obryzgana, jakbym wyszła spod prysznica.
Sara zaczęła wybijać jajka do miseczki, nie tyle słuchając jej narzekań, ile samego brzmienia głosu. Wciąż rozmyślała o Jeffreyu, próbując logicznie uzasadnić to, co się stało w nocy. Doskonale wiedziała, że zarówno jej mocną stroną, jak i największą słabością jest to, że patrzy na wszystko, jakby świat był czarnobiały. A jednak teraz, chyba po raz pierwszy w życiu, miała wrażenie, że jej odczucia zlewają się w monotonną szarość. To prawda, była przemęczona i podenerwowana tym, co się stało. Tym bardziej nie miała teraz żadnej pewności, czy naprawdę widziała ślady oparzeń pod raną Roberta. A im więcej o tym myślała, tym bardziej była przekonana, że jej się tylko zdawało. Niemniej instynkt nakazywał dalej kierować się pierwszymi wrażeniami. W dodatku nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Robert tak uporczywie zasłaniał ranę podkoszulkiem, skoro nie miał nic do ukrycia?
– Saro? – zagadnęła Neli, jakby w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
– Przepraszam, zamyśliłam się. O co pytałaś?
– Czy Robert rozpoznał tego człowieka? Pokręciła głową.
– Chyba nie. W każdym razie nic nie mówił.
– W gazetach nic jeszcze nie ma. Tu publikuje się wiadomości z tygodniowym opóźnieniem, więc pewnie coś napiszą dopiero w niedzielnym wydaniu. Słyszałam jednak, gdy wyszłam rano do sklepu, że to był Luk Swan. Tobie pewnie to nazwisko nic nie mówi, ale on chodził razem z nami do szkoły. Mieszkał niedaleko stąd. – Wskazała kciukiem w kierunku podwórza na tyłach. – To dom rodzinny Oposa, ja wychowywałam się po drugiej stronie ulicy. Mówiłam ci już o tym? – Sara pokręciła głową. – Przeprowadziliśmy się tutaj dopiero po śmierci jego matki. Nie znosiłam tej kobiety… – Trzy razy zastukała od dołu w blat pod zlewem. – Ale zawsze to miło z jej strony, że zostawiła nam dom. Na początku miałam obawy, że brat Oposa będzie nam bruździł, lecz wszystko się jakoś ułożyło. – Urwała dla zaczerpnięcia oddechu. – O czym to ja mówiłam?
– O Luke’u Swanie.
– Ach, tak. – Odwróciła się z powrotem do kuchenki. – No więc po tym, jak rzucił szkołę, mieszkał w domu rodzinnym jeszcze przez kilka lat, dopóki jego ojciec nie stracił pracy, a potem przeniósł się na drugi koniec miasta, za szkołę. Nie należał do naszej paczki.
Sara mimowolnie przypomniała sobie paczkę w swojej szkole. Ona również nigdy do niej nie należała, miała nawet tyle szczęścia, że nikt nie próbował jej wciągnąć.
– Słyszało się nieraz, że miał kłopoty – mówiła dalej Neli – ale kto wie, jak było naprawdę. Ludzie wygadują różne rzeczy po śmierci człowieka. Gdybyś słyszała, co Opos mówi o swojej matce, pomyślałabyś, że to druga Mary Poppins, tymczasem nigdy w życiu ani przez chwilę nie była szczęśliwa. Pod tym względem bardzo przypominała Jessie. – Wysunęła blachę z pieca i wylała ciasto do zagłębień. – Słyszałam też, że Jessie przeniosła się na razie do swojej matki.
– Owszem – potwierdziła Sara.
– Dobry Boże… – mruknęła Neli, zabierając miseczkę z wybitymi jajkami. Pospiesznie rozbiła je trzepaczką i wylała na patelnię.
Mimo że Sara była w gronie najlepszych na egzaminie wstępnym do jednej z najbardziej oblężonych uczelni medycznych w kraju, zawsze czuła się nieswojo w obecności kobiet, które potrafią gotować. Jedyny obiad, jaki próbowała przygotować na spotkanie ze swoim poprzednim chłopakiem, skończył się wyrzuceniem dwóch przypalonych garnków i całkiem nowego kosza na śmieci.
– Wciąż mam mieszane uczucia w stosunku do niej – ciągnęła Neli. – Pewnie dlatego, że ze względu na Roberta i Oposa bardzo często się widujemy, co ich zdaniem powinno nas uszczęśliwiać. Czasami dochodzę do wniosku, że wcale nie jest taka zła, kiedy indziej zaś mam ochotę wybić jej dziurę we łbie, żeby nalać przez nią trochę oleju. – Zamieszała jajka na patelni widelcem i odłożyła go na serwetkę. – Teraz jest mi jej po prostu żal.
– Rzeczywiście, przydarzyło im się coś strasznego. Neli wysunęła blachę z piecyka i łopatką przerzuciła racuchy na drugą stronę.
– Bobby to niby porządny facet, ale jak to z facetami: nigdy nie wiadomo, co się kryje w środku, dopóki się ich nie przyniesie do domu i nie rozpakuje. Może przy niej pokazuje pazurki? Opos też próbował kilka lat temu, ale szybko się uspokoił, jak mu zagroziłam, że go stłukę pałką na kwaśne jabłko.
Wyjęła racuchy z piecyka, położyła na talerzu obok porcji jajecznicy i postawiła przed Sarą.
– Chcesz do tego smażonego boczku?
– Nie, dziękuję.
Neli wyciągnęła spod papierowej serwetki trzy osuszone z tłuszczu plasterki boczku i dołożyła jej na talerz.
– Serdecznie jej nienawidziłam jeszcze parę miesięcy temu, do czasu, aż poroniła. Później zaglądałam do niej codziennie, żeby sprawdzić, czy nie zrobiła czegoś głupiego. I od tamtej pory jakoś się nawzajem tolerujemy. Jessie zawsze bardzo chciała mieć dzieci, mówiła o tym otwarcie jeszcze w szkole średniej. Ale jakoś nigdy nie zdołała donosić ciąży.
Sara polała racuchy syropem klonowym, zwracając uwagę, że są idealnie koliste i w każdym miejscu mają tę samą grubość.
– Do jakiej głupoty, twoim zdaniem, Jessie mogłaby się posunąć?