– Co?
– Matt – powtórzył, ruchem głowy wskazując Jeffreya. – Został postrzelony w ramię.
– Aha – mruknęła, jakby wszystko rozumiała, choć nie potrafiła sobie wytłumaczyć, o co chodzi.
– To odzyskuje, to znów traci przytomność – wyjaśniła cicho Sara zatroskanym głosem. – Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzyma.
– Możemy mu jakoś pomóc? – wtrąciła Molly. Sara ledwie mogła dobyć z siebie głosu. Odchrząknęła i powiedziała:
– Należałoby go stąd zabrać.
– Nie ma mowy – burknął Smith, przerzucając kanapki i odczytując nalepki na opakowaniach. – Rety, co za gówno.
Robił to wyraźnie na pokaz i Lena doszła do wniosku, że specjalnie dla niej. Sama zaczynała powoli odczuwać mdłości na widok policyjnego munduru, stawała się jedną z tych, które wzywają gliniarzy do awanturującego się chłopaka, a chwilę później są gotowe rzucić się do nóg stróżom prawa i błagać, żeby nie zabierali jej ukochanego do więzienia. Uważała, że istnieje wyodrębniona grupa kobiet, które zachowują się i patrzą na otaczający je świat, jakby oczekiwały kolejnego ciosu. W dodatku roztaczały wokół siebie dziwną aurę, może wydzielały jakieś feromony, które przyciągały facetów uwielbiających pastwić się nad kobietami.
– On potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej – wycedziła Sara.
Molly zdjęła stetoskop z szyi i ruszyła w jej stronę.
– A ty dokąd?! – warknął groźnie Smith.
– Chciałam tylko…
– Ach, proszę uprzejmie. – Skłonił się teatralnie i usunął się z drogi. Dostrzegł, że Lena bacznie mu się przygląda, i puścił do niej oko.
Domyśliła się, czego od nich oczekuje, toteż bez namysłu powiedziała cicho:
– Bardzo dziękujemy.
Zaczęła rozpakowywać kanapki i podawać je dzieciom, pytając kolejno, jak się czują. Wciąż jednak czuła się odizolowana od wszystkiego, jakby to ktoś inny się tym zajmował, a ona, niewidzialna, unosiła się w powietrzu i obserwowała to z boku.
Znowu zadzwonił telefon. Smith cofnął się szybko do biurka sekretarki, podniósł słuchawkę i z hukiem cisnął ją z powrotem na widełki.
Jedna z przestraszonych dziewczynek aż się wzdrygnęła.
– Ja chcę do taty.
– Tak, wiem. Cicho – odezwała się do niej łagodnie. – Już niedługo.
Mała jednak zaczęła płakać i Lena pospiesznie wsunęła jej w rączkę otwartą butelkę wody mineralnej, próbując opanować narastającą wściekłość i poczucie bezradności.
– Nie płacz – szepnęła błagalnym tonem, myśląc, że nigdy nie umiała sobie radzić z dziećmi. – Wszystko będzie dobrze.
Marla jęknęła gardłowo, utkwiwszy w niej spojrzenie szklistych oczu.
Lena postanowiła wcielić się w rolę pielęgniarki.
– Dobrze się pani czuje? – zapytała, kładąc dłoń na ramieniu sekretarki. – Wszystko w porządku?
Smith wrócił i stanął nad Molly i Sarą. Najwyraźniej niezadowolony z rozwoju wydarzeń, burknął:
– Wystarczy. Zabierajcie się stąd. I wyprowadźcie tę starą małpę.
– Jemu potrzebna jest pomoc – zaoponowała słabo Molly.
– A mnie? – zapytał bandyta, wskazując zaciśniętą wokół ramienia białą szmatkę z dużą krwawą plamą.
Telefon zadzwonił po raz kolejny. Widocznie Wagner zaczynała robić w gacie, ujrzawszy, jak wynoszą zwłoki Matta na ulicę.
– W karetce są niezbędne środki – powiedziała Molly. – Pozwól Mattowi stąd odjechać, a ja zostanę zamiast niego.
– Oho, znalazły się bohaterki – rzucił ironicznie Smith do swego kumpla.
Lena wciąż klęczała przy Marli i o mało jej nie kopnął, ruszając w kierunku drzwi. Bez słowa złapał jedną z dziewczynek za rączkę i pociągnął za sobą. Mała krzyknęła, ale ścisnął ją silnie za nadgarstek i natychmiast umilkła. Wyszedł z nią do lobby i zaczął się naradzać ze wspólnikiem. Nie wstając z klęczek, Lena odwróciła się powoli, udając, że ich obserwuje, a jednocześnie powoli wyciągnęła rękę do tyłu, żeby wydobyć ukryty scyzoryk. Nagle ktoś ją złapał za dłoń, nie miała jednak odwagi, żeby się obejrzeć. Brad stał z boku, więc to na pewno nie on. Dziewczynki były zbyt przerażone, żeby się choćby poruszyć. Zatem to Marla musiała błyskawicznie zsunąć jej skarpetkę i szarpnięciem oderwać scyzoryk.
– Mamy przecież lekarkę i dwie sanitariuszki. Czemu nie? – odezwał się głośniej Smith.
Jego kolega z rezygnacją pokręcił głową, jakby nie w smak był mu pomysł Smitha. Ten wrócił do sali, ciągnąc za sobą dziewczynkę, i zwrócił się do Leny:
– Idź i przynieś z karetki potrzebne rzeczy.
– Co? – zapytała zdziwiona, jakby nie rozumiała, o co chodzi.
Spojrzał na zegarek – model, który reklamowano we wszystkich czasopismach dla mężczyzn, zachwalając, że właśnie takich używają komandosi z marynarki wojennej – i rzucił:
– Idź po sprzęt i zaraz tu wracaj. – Przystawił małej pistolet do głowy. – Masz trzydzieści sekund.
– Kiedy ja…
– Dwadzieścia dziewięć.
– Cholera – syknęła, podrywając się i ruszając biegiem do wyjścia z mocno bijącym sercem.
Wypadła na ulicę, podbiegła do tylnych drzwi karetki, otworzyła je gwałtownie i zaczęła się rozglądać za czymś, co przypominałoby torbę z zestawem pierwszej pomocy.
– Pani detektyw? – zawołał ktoś z ulicy. Domyśliła się, że to któryś z policjantów czuwających za osłoną wozów patrolowych, lecz wolała nie tracić czasu na oglądanie się w tamtym kierunku.
– Pani detektyw?!
– Wszystko w porządku! – odkrzyknęła w panice. – Nic się nie stało!
Jej wzrok spoczął na dużym plastikowym pojemniku przymocowanym paskami do karoserii. Wiele razy bywała na miejscu wypadku drogowego i natychmiast rozpoznała walizkę, z którą sanitariusze zbliżali się do poszkodowanego. Wskoczyła do środka i roztrzęsionymi rękami zaczęła ją odpinać, mamrocząc pod nosem:
– Kurwa mać! Kurwa mać!
Nie mogła sobie przypomnieć, ile czasu przebywa już poza budynkiem.
– Może w czymś pomóc?! – zawołał policjant.
– Zamknij się! – wrzasnęła, otwierając pojemnik.
W środku znajdowały się fiolki z lekami, materiały opatrunkowe i narzędzia. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że to wystarczy. Po chwili namysłu złapała drugi pojemnik i dźwignęła ciężki defibrylator.
Podbiegła do drzwi i wpadła do środka z takim impetem, że aż czuwający za kontuarem zabójca podskoczył na miejscu. Zacisnął palce na kolbie pistoletu maszynowego, ale na szczęście nie zaczął do niej strzelać. Naparła ramieniem na drzwi wahadłowe i wskoczyła do ogólnej sali, gdzie Smith wciąż trzymał pistolet przytknięty do głowy dziewczynki. Z takim uśmiechem spoglądał na zegarek, że ogarnęła ją bezgraniczna nienawiść do niego.
Z hukiem postawiła na podłodze przyniesiony sprzęt, złapała małą za ramiona i wyszarpnęła ją z jego uścisku.
Smith przytknął więc pistolet do jej czoła, przez co zastygła bez ruchu. Powoli osunęła się na kolana, a on błyskawicznie kopnął ją w pierś. Poleciała do tyłu i rozciągnęła się na wznak na podłodze. Brad wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać, kiedy bandyta wymierzył mu pistolet między oczy i ciężkim butem przycisnął ją do podłogi.
– Wiedziałem, że spróbujesz jakiegoś bohaterskiego wyczynu – syknął.
– Nie – jęknęła Lena, choć pod naciskiem jego buciora ledwie mogła zaczerpnąć tchu.
Przydepnął ją mocniej i zapytał:
– Naprawdę chcesz być bohaterką?
– Nie… Proszę… – wyjąkała, próbując zsunąć jego nogę ze swojej piersi, co tylko skłoniło go, by zwiększyć nacisk. – Proszę… – powtórzyła, nie mogąc się uwolnić od myśli, jak to wpłynie na płód rozwijający się w jej macicy.
Smith fuknął głośno, jak gdyby rozczarowany.
– W porządku – mruknął, zdejmując z niej nogę. – Niech to będzie dla ciebie nauczką.
Brad pomógł jej wstać. Kolana ugięły się pod nią, a żołądek podszedł do gardła. Czyżby doznała jakiegoś wewnętrznego urazu? Połamał jej żebra?
Smith nogą pchnął pierwszy plastikowy pojemnik w stronę Sary.
– To wam powinno wystarczyć – oznajmił. – Obejrzymy sobie zabieg chirurgiczny w warunkach polowych. Jak w telewizji.
Sara pokręciła głową.
– To zbyt niebezpieczne. Nie podejmę się…