– A co on ma z tym wspólnego? Z trudem przełknął ślinę.
– Przyznał się, że ją zamordował.
Sara mimowolnie przytknęła dłoń do piersi.
– Co takiego?
– Powiedział mi to wczoraj.
– Rano?
– Nie, już po tym, jak znaleźliśmy szkielet. – Otworzyła usta, chcąc wyjaśnić, że to nie ma żadnego sensu, lecz dodał szybko: – Pokazałem mu łańcuszek, a on powiedział, że ją zabił, uderzył kamieniem w głowę.
Odchyliła się na oparcie krzesła, zastanawiając się gorączkowo nad tym, co usłyszała.
– Powiedziałeś mu wcześniej, że czaszka jest pęknięta?
– Nie.
– To skąd miałby o tym wiedzieć?
– Może dowiedział się od Hossa. Czemu pytasz?
– Bo to pęknięcie wcale nie było przyczyną jej śmierci. Powstało co najmniej trzy tygodnie wcześniej.
– Jesteś tego pewna?
– Jak najbardziej. Kość to także żywa tkanka. Pęknięcie zaczynało się już zrastać, kiedy zginęła.
– Dla mnie wyglądało tak, jakby ktoś rozłupał jej głowę.
– To jeszcze coś innego. Dziura została wybita w czaszce dużo później. Może ciężki odłamek oderwał się od skały albo jakieś zwierzę… – zawahała się, nie chcąc tłumaczyć, jakich spustoszeń w ludzkich szczątkach potrafią dokonać zwierzęta. – Ze względu na brak skóry i tkanek miękkich nie umiem dokładnie powiedzieć, na ile przed śmiercią odniosła to obrażenie, które mogło być wynikiem uderzenia kamieniem w głowę. To jednak nie ma znaczenia, bo przyczyną śmierci było pęknięcie kości gnykowej.
– Jakiej?
– Gnykowej – powtórzyła, unosząc rękę do gardła. – To taka mała kostka tutaj, w kształcie litery U. Nie mogła pęknąć sama z siebie. Ktoś musiał ją bardzo silnie nacisnąć, chciał udusić dziewczynę, albo uderzył ją w krtań tępym narzędziem. – Popatrzyła na Jeffreya, próbując ocenić jego reakcję. – Ta kostka nie tylko pękła, ale rozłamała się na dwie części.
Wyprostował się.
– Jesteś tego pewna?
– Pokażę ci, jeśli chcesz.
– Nie – mruknął, chowając łańcuszek do kieszeni. – Dlaczego więc Robert twierdzi, że ją zabił, kiedy tego nie zrobił?
– Właśnie chciałam o to zapytać.
– Jeśli kłamie w tej jednej sprawie, równie dobrze może kłamać co do wydarzeń z ubiegłej nocy.
– Tylko dlaczego? Po co miałby kłamać?
– Nie wiem – odparł. – Ale spróbuję się tego dowiedzieć. – Wskazał rozebrany zlew. – Możesz to za mnie dokończyć?
Westchnęła i obrzuciła niechętnym spojrzeniem bałagan w kuchni.
– Chyba tak.
Poderwał się z podłogi, ale w drzwiach jeszcze przystanął.
– Mówiłem zupełnie poważnie, Saro. Spojrzała na niego.
– Nie rozumiem.
– Chodzi mi o to, co ci powiedziałem w nocy. Naprawdę cię kocham.
Uśmiechnęła się mimowolnie, jakby w jednej chwili zapomniała o wszystkich przykrych rzeczach, jakie ją spotkały w ciągu ostatnich dni.
– Jedź porozmawiać z Robertem – powiedziała. – Ja skończę tę robotę i zaczekam na ciebie u Neli.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Jeffrey opuścił osłonę nad przednią szybą półciężarówki Roberta, żeby nie oślepiało go słońce. Nawet nie miał specjalnie kaca, ale dokuczał mu ból głowy, który tkwił gdzieś powyżej nasady nosa. Po matce odziedziczył jedną cenną rzecz: dopóki nie upijał się do utraty przytomności, nigdy nazajutrz nie miewał kaca. Był to swoisty dar, ale zarazem przekleństwo. W college’u, kiedy był jeszcze w stanie przetrzymać wszystkich przy stole, a na dodatek następnego dnia stawić się normalnie na treningu, większość chłopaków z drużyny znacznie przyhamowała z piciem, z obawy, że wylecą z drużyny. Natomiast on wciąż do woli korzystał z życia. Aż do czasu, gdy pewnego dnia obudził się w szpitalu w Tuscaloosa z ręką w gipsie, nie mając najmniejszego pojęcia, jak się tu znalazł. Wtedy poprzysiągł sobie raz na zawsze skończyć z piciem.
Kiedy wkroczył do biura szeryfa, ze zdumieniem ujrzał przy biurku dyżurnego Reggiego Raya, który zapytał ostro:
– A co ty tu robisz?
Nie miał czasu na uprzejmości.
– Odpieprz się, zasrańcu.
Tamten poderwał się, przewracając krzesło.
– Śmiesz się tak do mnie odzywać, kiedy jestem na służbie?
Jeffrey minął już biurko, ale przystanął, obejrzał się i odrzekł:
– Wydaje mi się, że zawsze miałem do tego prawo. Przez chwilę obaj spoglądali na siebie z zadziornymi minami, jakby czekając, który pierwszy stchórzy, chociaż powinni już dawno z tego wyrosnąć. Ale nawet mając świadomość, że to dziecinada, Jeffrey nie zamierzał ustępować. Miał naprawdę dosyć podobnego traktowania. Nawet więcej, miał dość tego, że pozwalał innym traktować się w ten sposób. W czasie rozmowy z Sarą uświadomił sobie wreszcie, że wstyd i poczucie winy, które nie opuszczały go przez tyle lat, były zależne wyłącznie od niego. Bo Sara nie widziała w nim syna Jimmy’ego Tollivera. Nawet teraz, po wysłuchaniu od różnych ludzi najgorszych opinii na jego temat, nadal nie patrzyła na niego ich oczami. Znała go stosunkowo krótko, ale wiedziała o nim dużo więcej niż wszyscy tutejsi mieszkańcy razem wzięci, nie wyłączając Neli. Skrzyżował ręce na piersi i zapytał:
– I co?
– Jak to jest, że gdy tylko pojawiasz się w mieście, musi wydarzyć się coś złego.
– Takie już mam szczęście.
– Nie lubię cię – syknął Reggie.
– Tylko na tyle cię stać? Jeśli chcesz wiedzieć, zasrańcu, ja też cię nie lubię. I to od samego początku, od chwili, gdy zaskoczyłeś mnie, gdy zabawiałem się z twoją siostrą w waszym garażu.
Ray wziął szeroki zamach, ale Jeffrey zatrzymał jego pięść otwartą dłonią. Impet zderzenia był jednak duży i głośny trzask odbił się echem w pustym pokoju. Zwarł palce na przegubie jego ręki i zaczął ją powoli naciskać, dopóki pod Reggiem nie ugięły się kolana.
– Dupek – syknął ten, bezskutecznie próbując się uwolnić z tego uścisku.
Jeffrey szarpnął jego rękaw górę, po czym odepchnął ją silnie, aż Ray grzmotnął pośladkiem o kant biurka. W tej samej chwili do biura wszedł Opos. Spojrzał na zgiętego wpół Reggiego i posłał przyjacielowi szeroki uśmiech, jak gdyby nic się między nimi wczoraj nie wydarzyło.
– Opos… – zaczął Jeffrey, który poczuł się jak ostatni łajdak na widok zaczerwienionej szramy na brodzie tamtego.
Ale Opos jak zwykle uśmiechnął się jeszcze szerzej i mruknął:
– To nic takiego, Spryciarzu. – Poklepał go po ramieniu i dodał: – Mam dla ciebie resztę z wczorajszych zakupów. Nie zapomnij się o nią upomnieć.
– Nie zapomnę. – Jeffrey miał wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie głupio.
– Przyjechałeś pogadać z Robertem?
– Właśnie miałem taki zamiar.
– Dziś rano sędzia ustanowił kaucję. – Wyciągnął z kieszeni wypchaną kopertę.
Jeffrey spojrzał na gruby plik gotówki w środku, złapał przyjaciela za łokieć i pociągnął w głąb korytarza. Wiedział, że Reggie i tak będzie ich podsłuchiwać, ale wolał go nie widzieć.
– Skąd wziąłeś tyle forsy?
– Pożyczyłem pod zastaw sklepu. Neli mało nie dostała zawału, ale przecież nie możemy pozwolić, żeby Robert gnił za kratkami.
Jeffrey poczuł palący wstyd. Nawet przez chwilę nie brał pod uwagę możliwości wyjścia za kaucją, nie mówiąc już o takiej formie pomocy.
– Rodzina Jessie jest wystarczająco bogata. Powinieneś zostawić to jej.
– Słyszałem już, że nie zamierzają wyłożyć ani centa – odparł Opos, poważniejąc na krótko. – Mówię ci, Spryciarzu, że serce mi się kraje, gdy widzę, jak ona go traktuje. Przecież niezależnie od wszystkiego jest jej mężem.
– Rozmawiałeś z nią.
– Jadę prosto stamtąd. – Ściszył głos. – Już była pijana jak bela, a przecież nie ma jeszcze południa.
– Co ci powiedziała?
– Że dla niej Robert może zgnić w więzieniu – wycedził z goryczą w głosie. – Dasz temu wiarę? Tyle lat byli razem, a ona już go skreśliła.
– Przecież to wszystko z powodu jej zdrady – przypomniał mu Jeffrey.
– Od jak dawna miała ten romans? – zapytał, a Jeffrey pomyślał, że to bardzo ważne pytanie. Opos ciągnął: – Dla mnie to nie ma najmniejszego sensu. Jeśli nawet się puszczała, jak mogła to robić tak, by nikt się o tym nie dowiedział i nie zawiadomił Roberta?