Выбрать главу

– Skąd wiesz, czy nikt nie powiedział? – mruknął Jeffrey, zerkając w stronę Reggiego, który patrzył na nich z nieskrywaną nienawiścią, jakby chciał ich pogryźć.

Opos też musiał to zauważyć, bo wysunął się przed Jeffrey a i zapytał:

– Gdzie mam wpłacić kaucję?

– Na tyłach – warknął Ray. – Zaprowadzę. Poprawił na brzuchu pas z kaburą i oparł dłoń na kolbie pistoletu, jakby chciał przypomnieć Jeffreyowi, że może użyć broni. Ale Jeffrey nie zareagował nawet, kiedy Reggie trącił go ramieniem, przechodząc obok, bo uznał, że sprowokował już w życiu wystarczająco dużo bójek. Kiedy obaj zniknęli mu z oczu, zapukał do drzwi gabinetu Hossa i otworzył, nie czekając na odpowiedź.

– Cześć – rzucił szeryf, podnosząc się zza biurka. Robert siedział przed nim z dłońmi splecionymi na kolanach i nisko spuszczoną głową, jakby czekał na kata.

– Opos już poszedł wpłacić kaucję – rzekł. Robert jakby jeszcze bardziej się przygarbił.

– Nie powinien tego robić.

– Wziął pożyczkę pod zastaw sklepu.

– Jezu… Dlaczego to zrobił?

– Bo nie mógł ścierpieć myśli, że tkwisz za kratkami – odparł Jeffrey, próbując zwrócić uwagę Hossa, który stanął do nich tyłem i wyglądał przez okno na parking. Odniósł wrażenie, że przerwał im ważną rozmowę. – Muszę przyznać, że i mnie dokuczała ta świadomość.

– Nic mi nie jest – bąknął Robert.

Nie doczekawszy się, aż przyjaciel spojrzy na niego, mruknął:

– Bobby?

Ten zerknął tylko przez ramię, ale to wystarczyło, by zauważyć, że ma podbite oko i rozciętą wargę. Jeffrey obszedł krzesło, chcąc się lepiej przyjrzeć jego obrażeniom. Pod rozpiętym pomarańczowym więziennym kombinezonem widać było ponadto krwawe rozcięcia na piersi, a lewą rękę miał zabandażowaną. Jeffrey mimowolnie zacisnął pięści i spytał przez zaciśnięte gardło:

– Co się stało?

Hoss odpowiedział za niego:

– W nocy doszło do małej awantury.

– Dlaczego nie umieściłeś go w oddzielnej celi?

– Bo nie życzył sobie specjalnego traktowania.

– Specjalnego? – powtórzył Jeffrey z nieskrywaną wściekłością. – Dobry Boże, przecież nie chodziło o specjalne traktowanie, tylko o odrobinę zdrowego rozsądku.

– Nie pouczaj mnie, chłopcze – syknął szeryf, oskarżycielsko wymierzając w niego palec. – Nie mogę nikogo zmuszać, żeby robił coś wbrew swojej woli.

– Bzdura! Przecież jest więźniem. Mógłbyś go zmusić, żeby stał po szyję w gównie, gdyby tylko przyszła ci na to ochota.

– Tyle że mnie przy tym nie było! – wrzasnął Hoss. – Nie rozumiesz, do cholery?! Nie było mnie tutaj!

Wierzchem dłoni otarł usta, a Jeffrey pomyślał, że nieszczęście bije od niego na kilometr. Jeśli on czuł się źle w tej sytuacji, to szeryf czuł się o wiele gorzej.

– Kto ci to zrobił? – zwrócił się do Roberta. – Reggie Ray? To ten palant…

– Reggie w niczym nie zawinił – przerwał mu gwałtownie Robert.

– Jeśli to on…

– Sam poprosiłem o umieszczenie w celi ogólnej. Chciałem się przekonać, jak to jest.

Jeffreya aż zatkało.

Hoss poprawił pas na brzuchu, podobnie jak chwilę wcześniej Reggie.

– Lepiej zostawię was samych. Dam ci trochę czasu, żebyś ochłonął.

Powiedział to spokojnie, ale z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, dając wyraźnie do zrozumienia, co o tym myśli.

Jeffrey odwrócił się do Roberta i zapytał:

– Co się stało?

Ten wzruszył ramionami i skrzywił się, gdyż sprawiło mu to ból.

– Spałem, kiedy mnie obudzili i przenieśli do celi zbiorczej.

Jeffreyowi serce się ścisnęło na myśl, że jacyś gliniarze mogli zrobić coś takiego swojemu koledze. Ostatecznie istniała zawodowa solidarność, dlatego nawet w takiej sytuacji Robert nie chciał ujawnić nazwisk tych łobuzów, którzy go wystawili.

– Dlaczego nie zwróciłeś się do nikogo o pomoc?

– Do kogo? – zapytał smutno Robert. – Przecież oni wszyscy tylko na to czekali. – Skinął głową w kierunku sali, gdzie siedzieli zastępcy szeryfa. – Dokładnie tak samo, jak za naszej młodości. Nic się pod tym względem nie zmieniło. Każdy tutejszy glina tylko czyhał, aż coś spieprzę, żeby móc mnie rzucić na pożarcie lwom. – Zaśmiał się głucho.

Jeffrey nawet nie umiał sobie wyobrazić, jak koszmarna była ta noc dla przyjaciela. Reszta więźniów musiała uznać, że trafił im się najwspanialszy prezent gwiazdkowy, skoro dostali do swej dyspozycji policjanta na całą noc.

– Przez te wszystkie lata… – zaczął na nowo Robert -…przynajmniej część z nich uważałem za przyjaciół, wobec których się sprawdziłem. – Urwał, z trudem nad sobą panując. – Miałem żonę, rodzinę… Do diabła, prowadziłem nawet zespół juniorów. Wiedziałeś o tym? W ubiegłym roku dotarliśmy do ćwierćfinału mistrzostw stanowych. Niewiele brakowało, byśmy wygrali, gdyby jeden z chłopaków Thompsona nie przestrzelił w ostatniej minucie. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Wiedziałeś o tym? Graliśmy na głównej płycie wielkiego stadionu w Birmingham.

Jeffrey pokręcił głową. Razem się wychowywali, każdy dzień w młodości spędzali ze sobą, a przecież tak mało wiedział o obecnym życiu przyjaciela.

– Po prostu nigdy nie można być pewnym tego, co ludzie o tobie myślą – ciągnął Robert. – Jeździsz z nimi na mecze i na pikniki, obserwujesz, jak dorastają ich dzieci, słuchasz o ich kłótniach i rozwodach, ale to wszystko jest gówno warte. Bo uśmiechają się do ciebie przyjaźnie, a jednocześnie są gotowi wbić ci nóż w plecy.

– Powinieneś w nocy wezwać Hossa – odparł Jeffrey. – Na pewno by przyjechał i zaprowadził porządek.

– To by tylko pogorszyło moją sytuację jutro czy pojutrze.

– Pogorszyło? – zdziwił się. – Może być coś gorszego od takiego lania? – W jego myślach pojawiła się nagle oczywista odpowiedź i aż przysunął sobie krzesło i usiadł, bo kolana się pod nim ugięły. – Bo chyba nie… – zająknął się.

– Nie – odparł Robert grobowym głosem.

Jeffrey przytknął rękę do brzucha, gdyż zbierało mu się na mdłości.

– Jezu… – szepnął, po raz pierwszy od dwudziestu lat mając ochotę na modlitwę.

Robertowi zaczęły się trząść ręce. Dopiero teraz spostrzegł, że przyjaciel jest skuty kajdankami. Dłonie miał poranione jeszcze gorzej niż twarz, skórę na knykciach poobcieraną i porozcinaną, co świadczyło wyraźnie, że stoczył twardą walkę na pięści. A jego wzrok pozwalał nawet wnioskować, że była to wręcz walka na śmierć i życie.

– Dlaczego siedzisz w kajdankach? – zapytał Jeffrey.

– Przecież jestem niebezpiecznym przestępcą. Zabiłem dwoje ludzi.

– Nikogo nie zabiłeś. Dobrze wiem, że tego nie zrobiłeś. Dlaczego kłamiesz?

– Nie daję rady – mruknął Robert. – Myślałem, że starczy mi sił, ale to nieprawda.

Jeffrey położył mu dłoń na ramieniu, ale szybko ją cofnął, gdy przyjaciel skrzywił się z bólu. Przemknęło mu przez myśl, że na temat wydarzeń ostatniej nocy Robert także nie mówi prawdy, choć w gruncie rzeczy wcale mu nie zależało, żeby ją poznać.

– Załatwimy ci dobrego adwokata.

– Nie stać mnie. Rodzina Jessie nie zechce mnie nawet oszczać, choćbym stanął w ogniu.

– Ja zapłacę – uciął, zastanawiając się jednocześnie, skąd weźmie aż tyle forsy. – Nie mam większego majątku pod zastaw, ale mogę spieniężyć swój fundusz emerytalny. Nie jest zbyt duży, ale na początek wystarczy. Razem z Oposem wymyślimy, jak to załatwić. Zacznę brać zlecenia na służbę ochroniarską, a jak będzie trzeba, wezmę nawet drugi etat. – Pomyślał, że przydałby się jakiś konkret. – Mogę się nawet przenieść z powrotem do Birmingham i dojeżdżać tu na weekendy.

– Nie pozwolę ci na to.

– Nikt cię nie będzie pytał o zdanie. Na pewno nie pozwolę, żebyś spędził jeszcze jedną noc w areszcie.

Robert pokręcił głową. Bił od niego nieopisany smutek.

– Nikt mnie nigdy nie pytał o zdanie. Dlatego mam dość takiego życia. Zbrzydło mi wszystko i wszyscy dookoła. – Zamknął oczy. – Jessie definitywnie ze mną skończyła. Zanosiło się na to już od dawna.

– Dlatego, że poroniła? – zapytał Jeffrey, pomyślawszy, że dla kobiety może to być bardzo istotnym powodem do zerwania każdego związku. Bo przecież musiał być ważny powód, dla którego Jessie odwróciła się od męża. Na pewno nie zdradziła go bez przyczyny.