– To zaczęło się jeszcze wcześniej – odparł. – Chyba wtedy, gdy Julia przyszła do szkoły i zaczęła rozpowiadać, że ją zgwałciłem. Od tamtej pory Jessie mi już nie ufała.
– Powiedziałeś jej, co się naprawdę stało? – Jeffrey owi serce zaczęło mocniej bić.
– Nigdy o to nie pytała, jakby sama z siebie dobrze znała prawdę. Ani razu nie zagaiła rozmowy na ten temat. Dlaczego ludzie nie pytają o tak ważne sprawy?
– Może dlatego, że wolą nie znać odpowiedzi – odparł Jeffrey, targany wyrzutami sumienia, że w tej sprawie i on nie był lepszy. – Ale nie sądzę, żeby Jessie dawała wiarę plotkom. Nikt w nie nie wierzył, kto choć trochę cię znał.
– Za to wszyscy wierzyli plotkom o tobie. – Robert spojrzał na niego ze łzami w oczach. – Sam je powtarzałem, jakby to była prawda.
– O jakich plotkach mówisz?
– Że to ty zgwałciłeś Julię. – Robert przyglądał mu się w napięciu, jakby chciał skontrolować jego reakcję. – Ani razu nie zaprzeczyłem, że poszedłeś wtedy z nią do lasu, a wszyscy sobie dośpiewali, że ją zgwałciłeś.
Jeffrey owi zaschło w gardle.
– Chciałem tylko chronić siebie – dodał Robert. – I tak miałeś wyjechać, a ja musiałem tu zostać i żyć z tym brzemieniem, będąc na językach wszystkich, którym się zdawało, że przejrzeli mnie na wylot. – Odwrócił głowę. – Co niedzielę czułem w kościele przenikliwe spojrzenie Lane Kendall, która świdrowała mnie wzrokiem, jakby rzeczywiście mnie znała i dobrze wiedziała, co się stało tamtego dnia.
– A co się stało, Robert? – zapytał z naciskiem Jeffrey, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Może jednak powiesz mi wreszcie prawdę? Nigdy wcześniej cię o to nie pytałem, bo wierzyłem w twoją niewinność. Jeśli teraz twierdzisz, że jesteś winny, to chyba możesz mi w końcu powiedzieć, jak było naprawdę.
Robert odchrząknął raz i drugi, po czym wyciągnął skute kajdankami ręce po kubek z wodą stojący na brzegu biurka. Upił łyczek i skrzywił się boleśnie, a grdyka podskoczyła mu kilkakrotnie. Sine ślady na szyi świadczyły wyraźnie, że ktoś próbował go udusić, a przynajmniej zacisnął mu palce na gardle, by uniemożliwić wołanie o pomoc. Były wyraźnie ciemniejsze z przodu, zatem prawdopodobnie został złapany za gardło od tyłu. Co z nim wyprawiano, że aż trzeba go było uciszyć, żeby nie mógł krzyczeć?
– Robert – szepnął Jeffrey, z trudem dobywając głosu. – Powiedz mi wreszcie, co się stało.
Tamten jednak pokręcił głową i mruknął:
– Wracaj do domu, Spryciarzu.
– Nie zostawię cię tutaj.
– Wracaj do okręgu Grant i ożeń się z Sarą. Załóżcie rodzinę, miejcie dzieci…
– Nie ma o czym mówić. Już nigdy więcej nie zostawię cię samego.
– Przecież wcale mnie nie zostawiłeś – syknął Robert, zerkając na niego ze złością. – Uwierz wreszcie, że ją zgwałciłem. Dokładnie tak zamierzam zeznać przed sądem. Zaciągnąłem ją do jaskini i tam zgwałciłem. Kiedy zaczęła krzyczeć i odgrażać się, że wszystkim powie, spanikowałem, podobnie jak poprzedniej nocy. Złapałem kamień i walnąłem ją w głowę. – Obrzucił go ostrym spojrzeniem. – To ci wystarczy?
– Z której strony ją uderzyłeś?
– Do cholery, nie pamiętam. Przyjrzyj się jej czaszce. Uderzyłem ją tam, gdzie jest rozwalona.
– Wcale jej nie zabiłeś – odrzekł spokojnie Jeffrey. – Nie zginęła od ciosu w głowę. Została uduszona.
– Aha – mruknął wyraźnie zaskoczony Robert, ale szybko się opanował. – W takim razie ją udusiłem.
– Nie zalewaj.
– Mówię prawdę. Udusiłem ją. O, tak. – Wyciągnął przed siebie ręce, ułożył palce, jakby zaciskał je na czyimś gardle, i potrząsnął nimi, aż zadzwoniły kajdanki.
– Chrzanisz – burknął Jeffrey. Robert opuścił ręce i przygarbił się.
– Najpierw z nią rozmawiałem, próbowałem być miły – rzekł półgłosem, wpatrując się szklistymi oczyma gdzieś w dal, jakby przywoływał w myślach wspomnienia. – Kiedy się obejrzała, uderzyłem ją kamieniem w głowę. Upadła, a ja skoczyłem na nią i usiadłem jej… na plecach. Zaczęła wrzeszczeć, więc zacisnąłem jej palce na gardle, żeby ją uciszyć. – Jeszcze raz zademonstrował chwyt. – Ale nadal krzyczała, a jej wrzaski doprowadzały mnie do wściekłości, byłem coraz bardziej podniecony, jak… nie wiem co. Zacząłem jedną ręką przyciskać jej kark, a drugą dusić krtań. – Ułożył odpowiednio ręce, jakby rzeczywiście był z Julią w jaskini. – Wiedziałem, że jest coraz bardziej przestraszona, nawet przerażona, ale ja także się bałem. Myślałem tylko o tym, że ktoś może tam wejść i zobaczyć mnie w takiej pozycji, jak jakieś dzikie zwierzę. Nie mogłem jednak przestać. I nie mogłem liczyć na niczyją pomoc. Moje gardło… – Przytknął dłoń do szyi -…paliło, jakbym połknął garść gwoździ. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem nawet wydać z siebie głosu, nie licząc żałosnych jęków, a w wyobraźni wciąż słyszałem, jak wszyscy się ze mnie śmieją, drwią ze mnie, jakby to była tylko zabawa, a ich ciekawiło, jak daleko zdołam się posunąć, zanim się załamię. – Ciężko opuścił ręce na kolana, drobnymi spazmatycznymi haustami łapał powietrze. Jeffrey nie potrafił już ocenić, czy nadal fantazjuje na temat obecności z Julią w jaskini, czy raczej odnosi się do wydarzeń z ostatniej nocy. – W myślach bardzo chciałem uciec gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, ale nie mogłem się uwolnić od tego koszmaru i tylko przygryzałem język, modląc się w duchu do Boga, żeby to się jak najszybciej skończyło. – Wargi zaczęły mu dygotać, ale łzy nie napłynęły do oczu.
– Robert – zaczął ostrożnie Jeffrey, wyciągając rękę, żeby go dotknąć.
Ale ten szarpnął się w bok, jak gdyby z obawy, że zostanie uderzony.
– Nie dotykaj mnie – szepnął. – Proszę. Nie dotykaj mnie.
– Robert – powtórzył Jeffrey, próbując zapanować nad głosem. Gdyby miał przy sobie broń, natychmiast pognałby do aresztu i wystrzelał tych łajdaków co do nogi. Zacząłby od Reggiego i posuwał się dalej w górę hierarchii służbowej aż do… No właśnie. Co? Miałby na koniec przystawić sobie pistolet do głowy i pociągnąć za spust? Czuł się tak samo winny, jak ci wszyscy, którzy brali udział w nocnej „małej awanturze”.
Mimo wszystko musiał znać prawdę.
– Dlaczego mnie okłamujesz w sprawie Julii?
– Wcale nie kłamię – bąknął Robert z wyraźnym rozdrażnieniem. – Naprawdę ją zgwałciłem. – Popatrzył mu prosto w oczy. – Zgwałciłem ją, a potem zamordowałem.
– Wcale nie zabiłeś Julii – odparł z naciskiem. – Więc lepiej przestań to w kółko powtarzać. Nawet nie miałeś pojęcia, jak zginęła.
– A cóż to ma za znaczenie? I tak zasłużyłem na karę śmierci.
– Bzdura. Jeśli się przyznasz do zabójstwa w afekcie, dostaniesz najwyżej siedem lat. Jak wyjdziesz z więzienia, będziesz miał przed sobą jeszcze szmat życia.
– Jakiego życia?
– Pomogę ci zacząć wszystko od nowa – zapewnił go Jeffrey, przynajmniej przez chwilę do głębi przeświadczony, że jest to możliwe. – Przyjedziesz do mnie i wciągnę cię na powrót do służby.
– Nikt nie przyjmie do policji kogoś skazanego za gwałt i zabójstwo.
– W takim razie znajdziemy ci jakieś inne zajęcie. Najważniejsze, żebyś się wyniósł stąd do diabła. Gdzie indziej zaczniesz sobie układać życie od nowa.
– Jakie życie? – powtórzył Robert, skutymi rękoma wodząc na boki. – Myślisz, że mogę jeszcze mieć jakieś życie po tym wszystkim?
– Wrócimy do tego, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Na razie tylko przestań gadać o swojej winie, dobra? Nie rozmawiaj z nikim poza swoim adwokatem, nawet z Hossem. Ściągniemy ci najlepszego prawnika, jakiego tylko uda nam się załatwić. Polecę nawet w tym celu do Atlanty.
– Nie potrzebuję adwokata – mruknął Robert. – Chcę mieć tylko święty spokój.
– Nie znajdziesz chwili spokoju, jeśli zostaniesz w areszcie. Chyba aż nazbyt dobitnie się o tym przekonałeś?
– Nic mnie to nie obchodzi. Ani trochę.
– Teraz tak mówisz. Po tym, co cię spotkało ostatniej nocy.
– Nic się przecież nie stało – syknął Robert. – Mieliśmy tylko drobne nieporozumienie, nic więcej. Ale na długo zapamiętają nauczkę, jaką dostali.
Jeffrey odchylił się na oparcie krzesła.
– Stłukłem ich, jak się patrzy. – Robert spojrzał na niego i wyszczerzył zęby, co zapewne miało być szerokim, triumfalnym uśmiechem, ale wyglądało jak żałosne obnażenie kłów. – Było ich trzech na jednego, a wszyscy dostali tak, że na długo zapamiętają.