Выбрать главу

Pacino zdołał wstać, oparł się ciężko na Vermeersie i pozwolił się zaciągnąć na środkowy poziom, gdzie przez właz ewakuowano ludzi i sprzęt. Pod Pacinem ugięły się nogi, wpadł na przegrodę i zakręciło mu się w głowie.

– W wodzie są jeszcze Tigersharki! Szybciej! – krzyknął Vermeers do ludzi w komorze ewakuacyjnej. – Będą tutaj, zanim usłyszymy ich silniki rakietowe! Ruszać się!

Pacino poczuł, że go ciągną i pchają w górę drabinki do komory ewakuacyjnej. Miał mdłości i starał się powstrzymać wymioty. Nad nim pojawił się krąg jasnego światła, od blasku mocnego reflektora zabolały go oczy. Po chwili zdał sobie sprawę, że to słońce – okręt był na powierzchni. Wyciągnięto go przez właz na pochyły pokład dziobowy. Zobaczył kiosk oderwany od kadłuba i rufę w wodzie. Zatoczył się. Z wnętrza okrętu wydobywano następnych członków załogi. Pacino zwymiotował na siebie i świat wokół zalała ciemność.

Michael Pacino stracił przytomność, spadł z kadłuba do morza i znalazł się przy lewej burcie okrętu.

– Vickerson! – zawołał Vermeers. – Wciągnij kapitana do tratwy ratunkowej!

Młoda porucznik skoczyła do wody z zapasową kamizelką ratunkową. Dopłynęła do bezwładnego Pacina, przypasała mu kamizelkę i doholowała go wokół rufy tonącego okrętu do jednej z tratw unoszących się na falach po drugiej stronie.

Pacino ocknął się, gdy z włazu wyciągnięto ostatnich ludzi i sprzęt ratunkowy. Zgnieciony dziób Devilfisha wzniósł się ku niebu i okręt zaczął się pogrążać w morzu. Pacino patrzył, jak właz dziobowej komory ewakuacyjnej zalewają fale. Kadłub nabierał wody i po pewnym czasie nad powierzchnią pozostało tylko to, co ocalało ze stożka dziobowego, w końcu wszystko zniknęło w kręgach piany.

Pacino spuścił wzrok. Misja się nie powiodła. Cztery pociski manewrujące uniknęły strącenia, a Tigersharki naprowadziły się na Devilfisha zamiast na Snarca.

– Daj mi lornetkę – powiedział do Vickerson.

W tym samym momencie w miejscu, gdzie zatonął Devilfish, morze eksplodowało wulkanem piany. Dziesięć sekund później nastąpił drugi wybuch. Przez następne dwie minuty na tratwy ratunkowe opadała woda.

– Co to było, do cholery? – zapytał Pacino.

Bosman sonarzysta spojrzał na niego i pokręcił głową.

– Dwa Tigersharki, kapitanie. Zdążyliśmy w samą porę.

Pacino odwrócił się do Vickerson.

– Straciliśmy kogoś? – zapytał.

Popatrzyła na niego smutnym wzrokiem.

– Ewakuowaliśmy tylko część dziobową, sir. Rufową zalało i było tam mnóstwo pary. Nie mogliśmy otworzyć włazu. Nikt się stamtąd nie wydostał.

Pacino westchnął.

– Lornetkę, sir?

– Z której strony jest wschód? Chcę znaleźć kierunek do Snarca. Jest jakaś szansa, że go trafiliśmy?

– Trudno powiedzieć, sir – odrzekł bosman sonarzysta.

Victor Krivak unosił się na powierzchni morza twarzą do góry. Zgubił regulator akwalungu, a wybuch zdarł mu maskę do połowy. Od eksplozji Snarca minęło pół godziny. Krivak był nieprzytomny, ale oddychał. Na wodzie utrzymywała go pneumatyczna kamizelka ratunkowa, którą napełnił powietrzem przed opuszczeniem komory ewakuacyjnej.

Na wschodzie rozległ się nagle huk.

– Co to było? – zapytał Pacino i spojrzał w stronę Vermeersa, który siedząc na sąsiedniej tratwie ratunkowej, obserwował horyzont przez lornetkę. – Widziałeś coś?

– Nie, kapitanie! – odkrzyknął Vermeers. – Ale to było na kierunku do Snarca. Chyba go trafiliśmy.

Pacino skinął głową i popatrzył w tamtą stronę. Z morza wytrysnął gejzer piany podwodnej eksplozji.

– Wspaniale – powiedział. – Vickerson, włączyłaś sygnalizator boi alarmowej?

– Pół godziny temu, sir. Myślałam, że na zachodzie krążą samoloty.

– Może boja nie działa – mruknął Pacino.

– Więc będziemy długo czekali – odrzekła Vickerson.

Victor Krivak powoli otworzył oczy, zamrugał i popatrzył na morze wokół siebie. Nie pamiętał, co się stało. Wydawało mu się, że przed sekundą wydostał się z kadłuba Snarca. Nie wiedział, dlaczego unosi się na wodzie i dzwoni mu w uszach, a na twarzy i w ustach ma krew, jakby przegryzł sobie język. Uszy też mu krwawiły, bolały go plecy pod butlami akwalungu. Coś się wydarzyło. Może na Snarcu eksplodował ładunek wybuchowy samodestrukcji okrętu. Miał cholerne szczęście, że zdążył się stamtąd ewakuować. Zastanawiał się przez chwilę, czy wystrzelenie pocisków nie spowodowało ataku na okręt. Niemożliwe, pomyślał. Nikogo nie wykrył, a Snarc miał przewagę akustyczną nad każdym okrętem podwodnym na świecie. Nie widział też ani nie słyszał samolotów. To musiała być samodestrukcja.

Krivak ziewnął, żeby odetkać bolące uszy i odszukał swój bagaż. Podciągnął go do góry, znalazł tratwę ratunkową i napełnił ją dwutlenkiem węgla. Po chwili na metrowych falach kołysał się żółty ponton średnicy czterech metrów. Krivak wrzucił do niego resztę swojego ekwipunku, zdjął akwalung, władował do pontonu i wgramolił się do środka. Wciąż bolały go plecy i głowa. Otworzył pojemnik wodoszczelny, wyjął telefon satelitarny i zadzwonił do Amorna. Próbował połączyć się kilkanaście razy, ale linia była wciąż zajęta. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Krivak zdał sobie sprawę, że coś poszło nie tak.

Nasłuchiwał silników dieslowskich jachtu Amorna. Badał wzrokiem horyzont, ale nic nie zobaczył. Czemu nie zabrał ze sobą lornetki? Dziwił się podwójnie, bo zlokalizował przecież z grubsza jacht przed wystrzeleniem pocisków manewrujących. Musiał skorzystać z planu rezerwowego, włączyć sygnalizator boi alarmowej i wymyślić jakąś historyjkę dla władz cywilnych. Było możliwe, że wyłowią go Amerykanie. Zachichotał na tę myśl, ściągnął skafander neoprenowy, włożył bawełniany kombinezon. Sprawdził magazynek posrebrzanego colta 45 i wetknął pistolet za pas. Broń mogła się przydać do obrony przed rekinami. Otworzył kilka pojemników z prowiantem i zjadł baton proteinowy. Kwadrans później oparł się o burtę tratwy i czekał. Po kilku minutach zasnął.

– Sir, tam! – zawołała Vickerson i wręczyła Pacinowi lornetkę. – Na wodzie unosi się coś żółtego!

– Wiosłujcie – polecił Pacino, patrząc przez lornetkę. – Niech wszystkie tratwy kierują się w tamto miejsce.

Przez następną godzinę cztery tratwy ratunkowe z Devilfisha płynęły w stronę żółtego obiektu. Kiedy zbliżyły się doń na tyle, że stał się dobrze widoczny, Pacino zdumiał się.

– Tam ktoś jest – powiedział. – Żyje.

To może być tylko Victor Krivak, pomyślał. Aleksiej Nowskoj.

Pacino zacisnął wściekle zęby. Pogrzebał w worku ze sprzętem ratunkowym, dyskretnie wyciągnął nóż płetwonurka i przyczepił pochwę do pasa. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważył.

– Przerwać wiosłowanie – powiedział. – Nie podpływać bliżej. – Spojrzał na Vermeersa. – XO, nie pozwól nikomu płynąć za mną. To rozkaz. Przejmujesz dowodzenie.

Zsunął się do wody i popłynął w kierunku żółtej tratwy. Po drodze ściągnął kamizelkę ratunkową, żeby mieć swobodę ruchów, wszystko go bolało, ale mógł to znieść. Dużo łatwiej niż fakt, że Aleksiej Nowskoj jeszcze żyje.