Выбрать главу

Spojrzał na Alamedę. Jej twarz zasłonięta częściowo daszkiem czapki baseballowej i lornetką miała surowy wyraz, jak zwykle. Pacino próbował zrozumieć, dlaczego Alameda jest do niego tak nieprzychylnie nastawiona, ale bez rezultatów. Przypomniał sobie słowa ojca, który napisał mu w pewnym e-mailu, że niektórzy ludzie będą go nienawidzieć, sami nie wiedząc dlaczego, i nie warto się tym przejmować. Lepiej ułożyły się jego stosunki z Wesem Crossfieldem, zawsze poważnym nawigatorem, który przed rejsem nauczył go komend wydawanych przy odcumowywaniu i korzystania z map morskich. To było dziwne – całym okrętem zarządzała ta dwójka oficerów. Alameda odpowiadała za część rufową z pomieszczeniami technicznymi, Crossfield za część taktyczną, pomieszczenia dziobowe z torpedownią, elektroniką i sensorami. Oboje składali raporty Catardiemu i jego zastępcy, nazywanemu – zgodnie ze zwyczajem obowiązującym w całej w marynarce wojennej – XO.

XO na Piranii była komandor porucznik Astrid Schultz, wysoka, szczupła blondynka o przenikliwym spojrzeniu piwnych oczu. Miała silną osobowość, wiele wymagała od podwładnych, traktowała ich surowo, zachowywała jednak umiar w tej surowości. W mesie oficerskiej uśmiechnęła się na powitanie do Pacina i uścisnęła mu dłoń, zanim wyszedł na mostek. Młodsi oficerowie wyraźnie się jej bali, ale pod powłoką twardości kryła w sobie wiele macierzyńskich uczuć.

Młodsi oficerowie docinali sobie i żartowali z siebie nawzajem. Swobodna, koleżeńska atmosfera na okręcie kojarzyła się Pacinowi z jakimś bractwem. Każdy oficer, podoficer i marynarz znał i doceniał zalety innych członków tego grona. Znał też dobrze ich wady i słabości. Cała załoga działała jak jeden organizm. Pacino słyszał od ojca, że tak właśnie jest, ale nigdy nie wierzył, żeby osiemdziesięciu ludzi wywodzących się z różnych środowisk mogło współżyć ze sobą przez całe tygodnie czy miesiące wspólnego pobytu w zaspawanej rurze aż tak doskonale. Zdał sobie nagle sprawę, że wielu innych, zapewne tak samo prawdziwych opowieści ojca również nie traktował dotąd poważnie.

O osiemnastej zero zero słońce na zachodzie nieba zeszło niżej. W kokpicie mostka zjawił się zmiennik Alamedy na stanowisku OOD – oficera pokładowego, podporucznik O’Neal. Pacino nie znał jego imienia, bo załoga nazywała go po prostu Tost. Wysoki blondyn o jasnej cerze ukończył Akademię. Był nieśmiały i wyrozumiały dla innych, ale poprzedniego lata odznaczono go za odwagę Brązową Gwiazdą. O’Neal zluzował Alamedę i wrogo nastawiona do Pacina pani główny mechanik zniknęła w tunelu wejściowym. Podporucznik odwrócił się do niego i oznajmił mu, że może zejść na dół, bo młodszy oficer pokładowy nie pełni wieczornej wachty.

– Jeśli pan pozwoli, sir, chciałbym zostać na wachcie do zanurzenia.

– Nie wyciągniemy zatyczki aż do północy, panie Pacino. Proszę bardzo, może pan zostać, ale straci pan kolację.

– Nie szkodzi, sir. I proszę mi mówić Patch.

– Jestem Tost. Dobrze cię mieć na pokładzie. – Uniósł lornetkę i zbadał horyzont. Milczał przez jakiś czas, w końcu znów się odezwał. – Więc poszedłeś w ślady twojego starego?

– Zobaczę, jak wypadnę w tym rejsie. Może się nie nadaję na podwodniaka.

O’Neal wybuchnął śmiechem.

– Jezu, człowieku! Ruszyłeś w drogę pełną wstecz i maksymalną naprzód bez holowników. Te obiboki przy cumach na nabrzeżu pewnie zlały się w gacie z wrażenia. Wszedłeś okrętem na sam środek farwateru pod nosem komodora eskadry i jeszcze się zastanawiasz, czy będziesz w tym dobry? Nie ma na pokładzie oficera, który potrafiłby to zrobić. Wątpię, cholera, czy kapitan dałby sobie radę.

Pacino się zaczerwienił.

– Prowadzenie okrętu to co innego – powiedział, obserwując przez lornetkę niewyraźny horyzont na wprost – a bycie podwodniakiem z prawdziwego zdarzenia co innego.

– Główny mechanik uważa, że masz to we krwi.

– Alameda? Dziwne. Traktuje mnie, jakbym był śmieciem.

– Ona już taka jest w stosunku do niekwalifikowanych. Kiedy nosisz delfiny, jest wobec ciebie okay. Ale dopóki oficer, podoficer czy marynarz nie jest kwalifikowanym podwodniakiem, Alameda uważa, że ten ktoś tylko zużywa jej powietrze – bo ona odpowiada za urządzenia regulacji składu powietrza – i wypija jej wodę.

– No cóż, wykołowała mnie – powiedział Pacino i znów uniósł lornetkę do oczu.

Umilkli obaj, teraz słychać było tylko huk fali dziobowej. Morze rozciągało się aż po horyzont we wszystkich kierunkach.

Pirania płynęła dalej ku granicy szelfu kontynentalnego. Za rufą zachodziło słońce.

Maszynownia zawiadomiła, że okręt dzieli trzydzieści minut drogi od punktu zanurzenia i wachta o wiele za szybko dobiegła końca.

– Wyprostuj się – rozkazał O’Neal – rozejrzyj i nabierz świeżego powietrza do płuc. Przez całe tygodnie nie zobaczysz powierzchni gołym okiem i nie będziesz oddychał prawdziwym powietrzem, więc zrób to ostatni raz i naciesz się nim. – Pacino wykonał polecenie i spojrzał na niego, wiedział, że dopełnia rytuału praktykowanego od pokoleń. – A teraz przykucnij w tunelu wejściowym i trzymaj latarkę.

O’Neal sięgnął w lewo do góry i przyciągnął metalową płytę na zawiasach. Zawisła poziomo nad jego głową i częściowo przesłoniła gwiazdy.

Zaskoczył zamek. O’Neal powtórzył tę czynność z innymi płytami: tylną i przednią. Ostatnia klapa „żółwiej skorupy” całkowicie zasłoniła niebo i kokpit zniknął. Ich stanowisko zamieniło się w gładką górną powierzchnię kiosku.

Pacino zszedł po drabince do pionowego tunelu oświetlonego czerwoną lampą. Zatrzymał się i patrzył, jak O’Neal schodzi w dół, chwyta klapę górnego włazu i zatrzaskuje ją na pierścieniu. Podporucznik obrócił w prawo koło mechanizmu ryglującego, metalowe pazury rozsunęły się i zablokowały właz. Pacino ruszył w dół i wyłonił się z mrocznego tunelu w oświetlonym na czerwono korytarzu górnego poziomu. O’Neal dołączył do niego i zgasił światło w tunelu wejściowym. Potem zamknął i zaryglował dolny właz. Pacino wykreślał kolejne czynności z listy kontrolnej dotyczącej zanurzenia. W końcu O’Neal wykonał ostatnią z nich, sprawdził, czy jest zamknięty zawór odpływowy.

Zeszli w słabym, czerwonym świetle do sterowni na pokładzie środkowego poziomu. W przeciwieństwie do górnego poziomu tu było zupełnie ciemno, świecił się tylko panel w boksie sterowania okrętem w przedniej części pomieszczenia. Pacino z trudem dostrzegł w mroku sylwetkę mężczyzny w pękatym hełmie. Za konsolą stał chorąży Breckenridge.

– Sir – zameldował Pacino – mostek i kiosk przygotowane do zanurzenia przez pana O’Neala i sprawdzone przeze mnie.

Obaj ponownie objęli wachtę. Pacino został zaprowadzony do fotela przy konsoli dowodzenia i poinstruowany, że ma włożyć hełm peryskopowy Type 23.

– Jestem gotów do wysłuchania meldunku młodszego oficera pokładowego – rozległ się za jego plecami głos Catardiego.