Выбрать главу

W pomieszczeniu oświetlonym czerwonymi lampami nurkowie włożyli na szyję maski i poprawili butle tlenowe. Zaszumiał HTUV Mark 17, pojazd podwodny dużego ciągu, zasilany ogniwami paliwowymi. Dowódca operacji usiadł z przodu, starszy bosman z tyłu. Po sprawdzeniu listy kontrolnej wciągnęli na twarze maski. Światła w ładowni zgasły. Załoga trawlera zamknęła górny właz i uszczelniła pomieszczenie. Wyrzutnia szynowa pochyliła HTUV stromo w dół. Pojazd był gotowy do wystrzelenia na zewnątrz. Wrota w dnie kutra otworzyły się wolno i z dołu dobiegł huk kilwatera. Mark 17 nagle wystartował, zjechał po szynach, wpadł do wody i zniknął pod powierzchnią. Do ryku śrub kutra nad głowami dwóch mężczyzn dołączył się hałas napędu ich pojazdu na pełnym ciągu.

Porucznik siedzący z przodu obrócił pokrętło gazu na motocyklowej kierownicy i pchnął ją w dół. Mark 17 przyspieszył w stromym nurkowaniu. Hałas dobiegający z powierzchni ucichł, gdy opadli głębiej. Silniki pojazdu zamilkły, kiedy HTUV wypoziomował dwadzieścia cztery metry pod powierzchnią. Porucznik zatrząsł się z zimna i włączył komputerowego pilota. Mark 17 miał czekać na tej głębokości. Nad nim dryfowała jego antena holowana, która służyła do utrzymania łączności z kutrem i pozwalała komputerowi namierzyć większy i szybszy okręt podwodny płynący na spotkanie.

Gdy tylko antena wykryła cel, kapitan trawlera wysłał e-mail z prośbą o dostarczenie części zamiennych do prawego diesla. W ciągu pięciu minut wielkie wieże radiowe w Tsing Tao na terytorium białych Chin nadały na ELF, krańcowo niskiej częstotliwości, dwie litery: A i X. Fale radiowe ELF były kiepskie i prawie bezużyteczne; transmisja pojedynczego znaku alfanumerycznego zajmowała dziesięć minut i wymagała wielkiej mocy nadawczej. Ale miały jedną zaletę, której brakowało innym sygnałom elektromagnetycznym – przenikały daleko w głąb morza. Transmitowana litera A minęła na falach radiowych ELF zanurzony HTUV Mark 17 i dotarła niżej do masztu antenowego schowanego w kiosku amerykańskiego okrętu podwodnego Leopard. Okręt płynął na głębokości stu sześćdziesięciu metrów kursem jeden siedem pięć z prędkością piętnastu węzłów, o wiele za głęboko i za szybko, by Mark 17 mógł go przechwycić. Ale kiedy sprzęt radiowy Leoparda rozpoznał literę A jako początek sygnału wywoławczego ELF na bieżący dzień, w kabinie radiowej i sterowni zadźwięczał sygnał alarmowy. Zanim rozpoczęła się transmisja litery X, ze sterowni zatelefonowano do kajuty kapitańskiej. Obudzony komandor George Dixon usłyszał, że Leopard jest pilnie wzywany na głębokość peryskopową.

Trzy minuty później okręt podwodny zwolnił i wspiął się ponad warstwę termiczną, korzystając ze wskazówek przysłanych z trawlera, wykryły go sensory pokładowe pojazdu Mark 17. Komputer zwiększył do maksimum obroty silnika HTUV-a i pojazd przyspieszył, żeby dogonić okręt. Zanim Leopard zmniejszył szybkość do pięciu węzłów, wzniósł się na głębokość peryskopową i wysunął ku niebu antenę, Mark 17 zrównał się z nim. Komputer doprowadził pojazd do włazu rufowego okrętu, po czym przyssał mocno do kadłuba. Mogło to spowodować uszkodzenie dwóch gumowych płatów powłoki bezechowej Leoparda, ale ważniejsze było, żeby HTUV nie odpadł od kadłuba, nie dostał się w strumień przepływającej wody i nie został wessany przez śrubę okrętu. Szybkość pięciu węzłów wydawała się niewielka, ale zmagania z takim prądem mogły wykończyć fizycznie porucznika i bosmana w ciągu kilku minut. Podoficer wyjął z pojazdu narzędzie elektryczne i przeciągnął z kokpitu przewód zasilający. Wycelował i strzelił. Przedmiot podobny do harpuna z przymocowaną doń liną trafił w kadłub. Bosman przywiązał mocno linę do pojazdu i wystrzelił drugą. On i porucznik przyczepili swoje uprzęże bezpieczeństwa do lin i ruszyli pod prąd do włazu, każdy z nich niósł kilka ciężkich narzędzi połączonych wężami z pojazdem. Umieszczenie narzędzia ratowniczego nad włazem i przymocowanie go do kadłuba zajęło bosmanowi pięć minut. W tym samym czasie porucznik umieścił takie same narzędzia nad zaworami złączy ratunkowych po lewej i prawej stronie włazu. Zawory miały im posłużyć do zalania wnętrza komory ewakuacyjnej i wypuszczenia uwięzionego tam powietrza, co pozwalało otworzyć właz zewnętrzny, przyjmując, że załoga okrętu nie będzie stawiała oporu. Ale wszystko miało się stać tak szybko, że nikt nie powinien zauważyć, iż ktoś obcy wdarł się na okręt. Narzędzie bosmana zostało zamontowane nad głównym złączem ratunkowym powyżej włazu i obróciło pierścień ryglujący do pozycji otwarcia w niecałe trzydzieści sekund.

Drugie narzędzie znalazło się pod pierścieniem włazu i uniosło ciężki metal do góry, pokonując potężną siłę prądu wytwarzanego przez ruch okrętu. Kiedy właz się otworzył, porucznik opuścił nogi do komory ewakuacyjnej i odpiął swoją uprząż bezpieczeństwa od obu lin. Zanim zniknął w otworze włazu, klepnął bosmana na pożegnanie w stopę.

Przykucnął w komorze ewakuacyjnej i sięgnął do góry, żeby pomóc zamknąć właz; czynność tę wykonały same siłowniki hydrauliczne. Obrócił koło ryglujące. Znajdował się już wewnątrz okrętu podwodnego, choć na razie tylko w ciemnej i zalanej wodą klitce. Kiedy szukał włącznika światła, bosman, który pozostał na zewnątrz, usunął z kadłuba trzy narzędzia ratownicze i dwa siłowniki hydrauliczne, załadował wszystko do pojazdu i odciął liny. Musiał się odłączyć od okrętu w ciągu najdalej dwóch minut i odpłynąć na bezpieczną odległość, zanim Leopard znów zejdzie głębiej, bowiem zgodnie z planem miał wrócić na kuter.

Porucznik znalazł zawór odpływowy i otworzył go, żeby wypuścić wodę z komory ewakuacyjnej do zęzy daleko w dole. Drugi zawór służył do wpuszczania powietrza z okrętu. Woda opadła poniżej twarzy porucznika i oficer zdjął maskę. Kiedy zmalało ciśnienie, otworzył szeroko usta, żeby przeczyścić uszy. Po kolejnych trzydziestu sekundach komora była już prawie sucha. Porucznik obrócił koło ryglujące dolnego włazu i metalowe wypusty wysunęły się z pierścienia. Zebrał się w sobie i pociągnął właz, jasne światło płynące z wnętrza okrętu niemal go oślepiło. Mechanizm sprężynowy ułatwił mu podniesienie włazu do środka komory ewakuacyjnej. Poczuł na twarzy wilgotne, gorące powietrze, bo planując tę akcję, wybrano właz nad maszynownią. Hałas okrętu był głośniejszy, niż się spodziewał, turbiny wyły jak silniki odrzutowe. Sądził, że okręt podwodny jest cichy, a tymczasem omal nie ogłuchł. Przez chwilę stał w otwartym włazie na górnym szczeblu drabinki, potem zaczął po niej schodzić, myśląc o tym, czy ktoś już wie, że intruz wdarł się na okręt. Kiedy był na dole, usłyszał trzy charakterystyczne trzaski. Odwrócił się wolno i zobaczył trzy pistolety Beretta 9mm wycelowane w jego twarz. Wydawały się większe niż działa okrętowe.

Podniósł ręce do góry i przedstawił się.

– Porucznik Brett Oliver, Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych, tymczasowo przydzielony do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Jestem tu na rozkaz wiceadmirała McKee, szefa Połączonego Dowództwa Podwodnego. Proszę o pozwolenie na wejście na pokład.

Ciężka łapa mechanika spoczęła na jego karku. Mat zaciągnął go na środkowy poziom przedziału dziobowego do kajuty kapitana.