Выбрать главу

Znów się spocił, po kilku sekundach był cały mokry. Ale ćwiczenie się skończyło, miał to już za sobą. Odezwał się brzęczyk na konsoli. Pacino wcisnął przycisk.

– Hydraulika pomocnicza już działa, sir. – Usłyszał drugi brzęczyk. – Hydraulika główna sprawna.

Przełączył kokpit z powrotem na hydraulikę główną. Koszmar z dźwigniami awaryjnymi minął. Ekrany zaszumiały i obrazy się zmieniły, pół tuzina paneli ożyło.

– System Cyclops już działa. – Pacino z powrotem włożył wizjer i znów zobaczył animację okrętu.

– W porządku, zanurzenie. Zejść na głębokość dwustu trzynastu metrów, cała naprzód standardowa, stromy kąt.

Pacino potwierdził, pchnął w dół wolant i przesunął przepustnicę do przodu. Okręt zanurkował pod kątem dwudziestu stopni. Pacino przez dwie minuty wisiał na pasach swojego fotela, dopóki animacja Cyclopsa nie pokazała dwustu metrów. Wyrównał trzynaście metrów niżej i sprawdził wyświetlacz.

– Dwieście trzynaście metrów, sir! – zawołał do Crossfielda.

– Panie Pacino, proszę przekazać zanurzenie bosmanowi Keatingowi.

Pacino złożył meldunek, przekazał wachtę Keatingowi i wygramolił się z kokpitu. Otoczyli go oficerowie i podoficerowie z kapitanem na czele, wszyscy zaczęli nagle bić brawo. Catardi uśmiechał się szeroko. Nawet Crossfield szczerzył zęby do Pacina i klaskał. Porucznik Alameda nie miała już kwaśnej miny i z uśmiechem na twarzy wyglądała naprawdę pięknie.

– Panowie – oznajmił Catardi – daję wam aspiranta Patcha Pacino, świeżo wykwalifikowanego wachtowego oficera zanurzenia. Jest w tym cholernie dobry.

– Brawo, brawo – dodał Duke Phelps.

– Amen, panie Patch – mrugnął porozumiewawczo bosman Keating.

Pacino uśmiechał się blado, zdawał sobie sprawę, że jego kombinezon jest mokry od potu. Czuł, że się czerwieni z zakłopotania, wiedząc, że niezgrabne podejście na głębokość peryskopową mogło wypaść dużo lepiej – trzymał Crossfielda z peryskopem pod wodą przez pełne trzydzieści sekund.

– Dobra robota, Patch – ciągnął Catardi. – Nikt na pokładzie jeszcze nie poradził sobie dotąd lepiej z Piranią przy tylu trudnościach. Płacimy. Pan też, bosmanie Keating.

Pacino gapił się na dwudziestodolarowe banknoty, które zmieniały właścicieli, cały krąg mężczyzn przekazywał pieniądze kapitanowi. Keating uśmiechnął się szeroko do Pacina, podając nad jego ramieniem Catardiemu pięć dwudziestodolarówek.

– Co się dzieje, do cholery?

– Wszyscy ci godni współczucia niedowiarkowie założyli się, że albo przełamiesz kiosk, albo poprosisz o dzwonek dwóch trzecich, żeby podejść na peryskopową. Albo zupełnie zgubisz bąbel – uśmiechnął się szeroko Catardi. – Pewnie dlatego, że żaden z nich nigdy nie podszedł na głębokość peryskopową na hydraulice awaryjnej, bez Cyclopsa, przy sześciu tonach ciężaru i nieczynnych systemach trymowania i odpływu. Każdy z nich wisiałby przez dwie minuty z zalewanym peryskopem w górze, a potem poddałby się i zwiększył moc, żeby go osuszyć. Jak już powiedziałem, czekaliśmy na ciebie.

Pacino znów się uśmiechnął. Marzył, żeby pójść do toalety oficerskiej, zdjąć przepocony kombinezon i wziąć prysznic. Kiedy odwrócił się, chcąc odejść, bosman Keating przywołał go z powrotem do konsoli sterowania okrętem.

– Tak, panie bosmanie?

– Przepraszam, sir, że nazywałem pana niewykwalifikowanym pasażerem. Może pan oddychać powietrzem mojego okrętu, ile pan chce, sir.

Pacina ścisnęło w gardle. Dziwne, ale te słowa wydały mu się jednym z największych komplementów pod jego adresem, jakie kiedykolwiek otrzymał.

– Dzięki, panie bosmanie – odpowiedział, po czym wyszedł ze sterowni.

Wiedział, że wróci tu za trzy godziny, żeby objąć swoją pierwszą samodzielną wachtę, już nie pod nadzorem, lecz jako wykwalifikowany członek załogi.

10

Doktor Frederick Wang zszedł niepewnie po schodkach prywatnego odrzutowca, który przewiózł go błyskawicznie z jego domu w Denver do Rayong w Tajlandii. Uścisnął dłoń wielkiemu tajskiemu kierowcy i wsiadł do rolls-royce’a. Nigdy nie jechał takim samochodem, nigdy nawet takiego dotąd nie widział. Miał za sobą straszny tydzień, ale nieoczekiwany zwrot wydarzeń, który nagle nastąpił, był taki dziwny, że sam nie wiedział, czy się nim cieszyć. Dziesięć dni temu został wezwany z pracowni sztucznej inteligencji w ośrodku technicznym DynaCorp w Denver do biura firmy w śródmieściu, eskortował go olbrzymi ochroniarz o nieprzyjemnym spojrzeniu. W gabinecie wiceprezesa Wang usłyszał, że cofnięto mu zezwolenie na dostęp do spraw tajnych i ktoś spakuje jego rzeczy osobiste. Wang podpisał z DynaCorp umowę o pracę, która gwarantowała mu, że nie zostanie pozwany do sądu za zdradę tajemnicy służbowej, istotnej dla bezpieczeństwa narodowego. W zamian za to firma mogła go zwolnić bez podania przyczyn. Wypłacono mu roczną odprawę, ale utrata zezwolenia na dostęp do spraw tajnych oznaczała, że nie zatrudni go już żaden kontrahent resortu obrony, a nigdzie w sektorze prywatnym nie miałby takiego funduszu badawczego jak w laboratorium DynaCorp w Denver. Mogła go wynająć prywatna korporacja.

Powodem zwolnienia z pracy było chińskie pochodzenie Wanga i to, że całymi godzinami rozmawiał przez telefon z najbliższą rodziną w Pekinie; DynaCorp podejrzewała go o nielojalność. Znalazł się w kiepskiej sytuacji, ale niewiele mógł na to poradzić. Stracił posadę i obawiał się, że w ogóle wypadnie z branży. Nie próbował nawet układać jakichś planów na przyszłość, był zbyt przygnębiony; snuł się bez celu po domu i nie potrafił się skoncentrować na niczym. Kiedy zadzwonił telefon, nie miał ochoty odbierać, ale kod wskazywał Tajlandię i ciekawość zwyciężyła. Wielki mężczyzna na ekranie monitora mówił przez kilka minut, lecz Wanga zaintrygowały nie tyle jego słowa, ile sposób, w jaki się do niego zwracał, niezwykle ciepły i uprzejmy. Tak właśnie traktowali go dyrektorzy DynaCorp, w czasach kiedy był ich najlepszym specjalistą w dziedzinie sztucznej inteligencji.

Mężczyzna nazywał się Sergio, chciał go zatrudnić i zaprosił na rozmowę. Praca, którą mu proponował, wymagała odbywania licznych podróży, co bardzo odpowiadało Wangowi – chciał wyjechać z Denver, uwolnić się od wspomnień związanych z DynaCorp. Sergio powiedział, że za godzinę przyśle po niego samochód. Przyjechała smukła, czarna limuzyna marki Mercedes, zawiozła go do międzynarodowego portu lotniczego w Denver, minęła bez przeszkód stanowiska ochrony i zatrzymała się na płycie lotniska przy otwartych drzwiach prywatnego odrzutowca ponaddźwiękowego. W samolocie piękna chińska stewardesa podała Wangowi kolację i drinki. Zasnął i obudził się, gdy koła odrzutowca dotknęły pasa startowego w Rayong.

Godzinę później znalazł się w luksusowym nadmorskim domu na piaskach Pattayi w Tajlandii. Rozmawiał osobiście z Sergiem i jego uprzejmym wspólnikiem Victorem Krivakiem. W końcu Sergio zapytał po prostu, czy Wang chce być zatrudniony w ich firmie United Electrics. Zaproponował mu pięć milionów dolarów rocznie na początek. Dodał, że dojdzie do tego premia – jakby sama pensja nie była dostatecznie wysoka! Jest tylko jeden „haczyk”, uprzedził, „w polu zainteresowania” United Electrics, jak to ostrożnie określił, znajdują się pewne sprawy związane z wojskowością Stanów Zjednoczonych; firma chciała się z nimi bliżej zapoznać, wykorzystując do tego celu niezwykłe kwalifikacje Wanga. Jeśli Wang nie będzie miał skrupułów, otrzyma stanowisko dyrektora działu sztucznej inteligencji.

Wang zastanawiał się krócej, niż trwa jedno uderzenie serca. Jego ojciec po przyjeździe do Ameryki pracował w sklepie we wschodnim Los Angeles. Bito go i okradano w tym mieście przemocy, ale ciułał pieniądze, żeby syn mógł pójść do college’u. Na studiach Wang trzymał się na uboczu, podobnie jak w DynaCorp. Interesowała go tylko praca, a gdy ją stracił, pozostało w nim niewiele lojalności wobec Ameryki. Myśl, że teraz mógłby pracować dla przeciwników ludzi, którzy go odrzucili, miała w sobie coś pociągającego. I wiedział, że kiedy skończą mu się niewielkie pieniądze – odprawa wypłacona przez DynaCorp – trafi do sklepu, jak jego ojciec.